Reklama

"Vincent chce nad morze": Tam, ale nie z powrotem [recenzja]

"Vincent chce nad morze" kilka lat temu był przebojem kinowym w Niemczech. Popularność tej ciepłej komedii nie dziwi. Film Ralfa Huettnera to chwilami może naiwna, lecz wzruszająca opowieść o podróży trójki outsiderów, która - jak to zwykle bywa - odmienia ich i otoczenie. Niby temat dobrze znany, a i tak ogląda się go ze sporą przyjemnością.

Lekkość i umiejętne balansowanie schematem kina drogi "Vincent chce nad morze" zawdzięcza przede wszystkim obsadzie i scenariuszowi. Oba elementy łączy autor scenariusza Florian David Fitz, który jednocześnie wciela się w rolę chorego na zespół Tourette'a Vincenta. Bohaterowie pozostający poza nawiasem społecznym z powodu chorób psychicznych to materiał-marzenie każdego aktora, na którym bardzo łatwo się poślizgnąć. Fitzowi udało się zbudować sympatyczną postać młodego chłopaka, odrzuconego przez ojca-polityka, który po śmierci ukochanej matki Vincenta odwozi syna do prywatnego zakładu psychiatrycznego. Postać chorego chłopaka wzbudza ciepłe uczucia od samego początku, już choćby ze względu na spojrzenie a la Bambi, jakie - chyba mimowolnie - serwuje nam Fitz.

Reklama

Do aktorskiego trio dochodzi jeszcze Karoline Herfurth (znana m.in. z "Pachnidła") jako anorektyczka Marie oraz Johannes Allmayer w roli cierpiącego na nerwicę natręctw Alexa. Cała aktorska trójka potrafiła zabawić się postaciami z pozoru skrojonymi pod określone typy bohaterów. Zwłaszcza Allmayer w humorystyczny sposób wygrywa nerwicę natręctw swojego bohatera, a zarazem jego przemianę.

Marie, Alex i Vincent spotykają się w ośrodku i wkrótce uciekają stamtąd ukradzioną lekarce klasyką szwedzkich dróg, czyli Saabem 900. Kierunek? Południe, nad morze, do Włoch, gdzie Vincent chce rozsypać prochy matki. Zwariowana podróż mających problemy z otoczeniem trójki outsiderów staje się początkiem podróży ku wolności w sensie fizycznym i psychicznym. Co więcej, nie tylko głównych bohaterów, ale także lekarki i ojca Vincenta, którzy ruszają za uciekinierami w pogoń.

"Vincent chce nad morze" nie unika dość prostych chwytów i metafor, jak choćby wspinaczka na szczyt góry jako symbol ostatecznego wyzwolenia. Opowieść ratuje jednak niekiedy absurdalny humor i kolejne scenariuszowe małe wolty, które owe schematyczne rozwiązania przełamują. Wspinaczka nie okazuje się ostatecznym wyzwoleniem i nie ze wszystkimi problemami bohaterowie są w stanie sobie poradzić. Fitz jednak nie chce tym samym wprowadzać na siłę społecznego realizmu do historii, która z założenia ma być pewnego rodzajem bajką, czy przypowieścią.

Nie każe nam też wierzyć, że wszystko będzie dobrze. Buduje klasyczną opowieść o przyjaźni, miłości, stracie, dojrzewaniu i odkrywaniu wewnętrznej siły do zmierzenia się z przeciwnościami losu. Vincent musi pogodzić się z uczuciem bezradności wobec śmierci czy destrukcyjnych zachowań bliskich osób, uwierzyć w siebie i wyzbyć się poczucia winy. Z wewnętrznymi demonami zmaga się w tej historii właściwie każda z postaci. Fitz z Huettnerem, choć prowadzą historię do oczekiwanego happy endu, również i tutaj dokonują mini-wolty. Podróż Vincenta i jego przyjaciół do Włoch była bowiem jedynie przygotowaniem przed postawieniem o wiele większego kroku na spotkanie ze światem zewnętrznym.

5/10

---------------------------------------------------------------------------------------

"Vincent chce nad morze" (Vincent will Meer), reż. Ralf Huettner, Niemcy 2010, dystrybutor: Aurora Films, premiera kinowa: 27 września 2013

---------------------------------------------------------------------------------------

Ciekawi Cię, co w najbliższym czasie trafi na ekrany - zobacz nasze zapowiedzi kinowe!

Chcesz obejrzeć film? Nie możesz zdecydować, który wybrać? Pomożemy - poczytaj nasze recenzje!

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: mor | Tam | NAD
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy