Reklama

"Van Gogh. U bram wieczności": Więcej niż kolejny Vincent [recenzja]

Niektórzy spytają: ile jeszcze można? Vincent van Gogh był bohaterem już kilku filmów, w których wcielali się w niego między innymi Kirk Douglas, Tim Roth, a nawet Martin Scorsese. Wydaje się, że życie postimpresjonisty jest tematem wyczerpanym dla kinematografii. W swoim obrazie "Van Gogh. U bram wieczności" Julian Schnabel udowadnia, że nic bardziej mylnego.

Niektórzy spytają: ile jeszcze można? Vincent van Gogh był bohaterem już kilku filmów, w których wcielali się w niego między innymi Kirk Douglas, Tim Roth, a nawet Martin Scorsese. Wydaje się, że życie postimpresjonisty jest tematem wyczerpanym dla kinematografii. W swoim obrazie "Van Gogh. U bram wieczności" Julian Schnabel udowadnia, że nic bardziej mylnego.
Willem Dafoe jako Vincent van Gogh /materiały prasowe

Film przedstawia wydarzenia z ostatnich dwóch lat życia malarza. Vincent van Gogh (nagrodzony w Wenecji Willem Dafoe) nie znajduje w Paryżu zrozumienia dla swych prac. Za namową Paula Gauguina (Oscar Isaac), jednej z niewielu przychylnych mu osób w środowisku artystycznym, wyjeżdża ze stolicy Francji na południe kraju do prowincjonalnego Arles. Spędzony tu czas okaże się najbardziej twórczym w jego karierze.

Schnabel, podobnie jak Mike Leigh w biografii innego wielkiego artysty, "Panie Turnerze", rezygnuje z prezentacji najważniejszych punktów życiorysu malarza. Ucięcie ucha zastąpione zostaje rozmową z lekarzem po fakcie, śmierć artysty (której autorzy "Twojego Vincenta" poświęcili przecież cały film) ograniczono do zaledwie kilku ujęć.

Reklama

Schnabla bardziej interesują relacje van Gogha z najbliższymi, przypadkowymi osobami oraz jego sztuką i dziedzictwem. Świadomy swego talentu, artysta spotyka się w najlepszym wypadku z pobłażliwością, a najczęściej: pogardą. Skutkiem tego jest odcięcie się od ludzi i otwarcie się na zaledwie garstkę osób. Zaakcentowane jest to w warstwie językowej - z osobami, które van Gogh dopuścił bliżej, rozmawia on po angielsku, z pozostałymi po francusku.

Z kolei forma filmu jest zależna od nastrojów artysty. Gdy tylko dopadają go wątpliwości lub też zmuszony jest do interakcji z obcymi ludźmi, kamera rozpoczyna szaleńczy tanieć wokół Dafoe - jakby coś atakowało go ze wszystkich stron. Uspokaja się ona podczas rozmów z nielicznymi bliskimi artyście: Gauguinem lub bratem Theo (Rupert Friend). Całkowity spokój van Goghowi przynosi wyłącznie kontakt z naturą, szukanie obiektów do namalowania oraz pieczołowite przenoszenie ich na płótno. Wystarczy jednak jedno słowo lub pojawienie się ciekawskiego dziecka, by ponownie wytrącić go z równowagi.

Skrajne stany artysty są idealnie zagrane przez Willema Dafoe, który za swój występ powinien otrzymać wszystkie nagrody świata. Z kolei Schnabel tworzy kolejne wspaniałe dzieło po "Motylu i skafandrze" z 2007 roku. Jego "Van Gogh. U bram wieczności" stanowi najciekawszą biografię malarza od czasu wspomnianego wyżej "Pana Turnera". Chociaż pomija najważniejsze momenty życiorysu (wyeksploatowane już do cna w poprzednich filmach o van Goghu), zdaje się najlepiej przedstawiać jego osobę oraz podejście do sztuki i własnej twórczości.

8/10

"Van Gogh. U bram wieczności" [At Eternity's Gate], reż. Julian Schnabel, Francja, USA, Wielka Brytania 2018, dystrybutor: Against Gravity, premiera kinowa 25 października 2019 roku.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Willem Dafoe
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy