"Tolkien" [recenzja]: Narodziny króla

Kadr z filmu "Tolkien" /materiały prasowe

Ci, którzy liczą, że z seansu filmu "Tolkien" wyjdą bogatsi o wiedzę, jak rodziło się uniwersum "Władcy pierścieni", będą bardzo rozczarowani. W biografii jednej z największych legend literatury fantasy nie ma nic o pisaniu słynnej trylogii. Jest za to obraz Tolkiena, jakiego sobie nie wyobrażamy: młodego, psotliwego, odrobinę romantycznego. W filmie o życiu króla wyimaginowanych krain najbardziej zaskakuje jednak... brak wyobraźni.

Swoje nowe dzieło, pochodzący z Cypru, reżyser Dome Karukoski zaczyna po "szkolnemu". Po krótkim wojennym prologu, który w późniejszych partiach filmu powraca jak refren, przenosi nas do ubogiego domu kilkuletniego Johna Ronalda Reuela Tolkiena (Nicholas Hoult). Chłopakowi nie wydaje się pisana świetlana przyszłość - żyje pod opieką umierającej matki (Genevieve O'Reilly), zajmując się młodszym bratem. Niespodziewanie śmierć rodzicielki, dzięki wsparciu jej przyjaciela - księdza Francisa (Colm Meaney), otwiera mu drzwi do świata arystokratów. To tam Tolkien poznaje swoich przyjaciół, to tam spotyka swoją miłość - Edith (Lily Collins) i tam rodzi się wyobraźnia, która po latach pozwoli mu stworzyć niezapomniane dzieła i nierealne miejsce, które zna każdy - Śródziemie.

Reklama

Zdaniem reżysera i scenarzystów: Davida Gleesona i Stephena Beresforda, młodość Tolkiena miała na jego twórczość kolosalny wpływ. Trudno inaczej wytłumaczyć, dlaczego filmowcy zdecydowali się skupić na jego szkolnej przyjaźni z trójką nastoletnich angielskich arystokratów oraz rodzącym się uczuciu do dorastającej pod tym samym dachem Edith. Choć ma to liczne walory rozrywkowe - "Tolkien" jest opowieścią zrealizowaną z werwą i humorem, niewiele mówi o narodzinach jego talentu. Jeszcze trudniej wyjaśnić, dlaczego za najbardziej istotny dla wrażliwości autora okres uznano II wojnę światową, skoro sam Tolkien deklarował, że nigdy nie miała ona dużego znaczenia w jego twórczości. Reżyserska wizja życia pisarza ma jednak od początku zdecydowanie więcej wspólnego z romantyczną baśnią, niż z rzeczywistością. Można wręcz pokusić się o stwierdzenie, że na pierwszy film wytwórni Fox wchodzący do kin pod banderą Disneya "Tolkien" pasuje jak ulał.

Formalnie dzieło Karukoskiego mocno przypomina inną pisarską biografię - "Ratując Pana Banksa", gdzie jedną z największych ról odgrywał wspomniany twórca Myszki Miki. Tam również narracyjną ramę stanowił szczególnie znaczący, zdaniem filmowców, okres z życia artysty, wokół którego budowano obrazem aurę magii, bajki, legendy. "Baśniowość" jest jedną z cech charakterystycznych "Tolkiena" - uwidacznia się w kolorystyce, doborze kostiumów i scenografii, charakterze scen, aż po najbardziej oczywiste iluzoryczne kadry, gdzie bohater dostrzega cień smoka lub widok do złudzenia przypominający zielone Shire, przez które spaceruje czarodziej Gandalf. W przeciwieństwie do "Ratując Pana Banksa" twórcy "Tolkiena" nie potrafią jednak wejść wystarczająco głęboko w głowę swojego bohatera - po seansie filmu Johna Lee Hancocka wiedzieliśmy wszystko o demonach P.L. Travers, po seansie "Tolkiena" wciąż nie wiemy o jego największych lękach nic.

Twórcy co prawda podrzucają nam tropy, jak zamiłowanie Tolkiena do języków czy fascynacja legendami, z wielu rzeczy jednak rezygnują - choćby z kluczowego w życiu pisarza tematu wiary, o wielu też zapominają (młodszy brat Tolkiena niespodziewanie znika z fabuły po kilkunastu minutach). Nie mają odwagi, by zachwiać reputacją swojego bohatera, realizując film "po bożemu", tak jak przystało na poprawną biografię - chronologicznie, prosto, zachowawczo. Z wyidealizowanego świata "Tolkiena" nieraz bije przez to fałsz. Swój urok film Karukoskiego zawdzięcza więc przede wszystkim świetnie dobranej obsadzie - począwszy od Nicholasa Houlta w tytułowej roli, przez Lily Collins jako jego ukochanej, po młodych aktorów stanowiących grupę jego przyjaciół.

W końcowym rozrachunku Karukoski odnosi małe zwycięstwo tylko dzięki umiejętności spojrzenia na filmową opowieść z dystansem. "Tolkien" to film pozbawiony patosu, lekki i przyjemny, a co za tym idzie - łatwo przyswajalny. Dla szukających pogłębionego obrazu psychologicznego nie będzie to jednak dobry trop. Jako słodka opowieść o młodości artysty "Tolkien" jeszcze się sprawdza, jako biografia z krwi i kości - już nie. Na prawdziwy filmowy hołd twórca "Władcy pierścieni" musi jeszcze poczekać.

6/10

"Tolkien", reż. Dome Karukoski, USA 2019, dystrybutor: Imperial-Cinepix, premiera kinowa: 17 maja 2019 roku.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Tolkien
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy