"Tajemnice Manhattanu" [recenzja]: Nic śmiesznego

Adrien Brody i Yvonne Strahovski w filmie "Tajemnice Manhattanu" /materiały prasowe

Skomplikowana struktura kryminalna plus sceneria Manhattanu. Na pierwszy rzut oka jest to najlepsza recepta na dobry film. Niestety, w przypadku "Tajemnic Manhattanu" nie udało się nawet wykonać planu minimum. Z minuty na minutę robi się coraz bardziej kuriozalnie. Poszczególne wątki przestają pasować do głównej nitki narracyjnej. Film w reżyserii Briana DeCubellisa z czystym sumieniem można uznać za jeden z gorszych amerykańskich gniotów tego sezonu.

Scenariusz "Tajemnic..." powstał na podstawie kryminału autorstwa Collina Harrisona z 1996 roku. Oczywiście główny bohater Porter Wren (Adrien Brody) ma z założenia przypominać Marlowe'a z czarnych kryminałów Chandlera. Niestety pozostaje jego marną kopią. Na co dzień pracuje w poczytnej gazecie, w której prowadzi kolumnę kryminalną. Udało mu się odnaleźć zaginioną dziewczynkę, kiedy wszyscy byli pewni, że dziecko dawno nie żyje. Na co dzień Porter wychowuje dwójkę dzieci wraz z żoną - lekarką o imieniu Lisa (Jennifer Beals). Życie tej nowojorskiej pary zmienia się diametralnie, kiedy Porter poznaje Caroline (Yvonne Strahovski).

Reklama

Sprawa młodej, bogatej wdowy jest związana z zabójstwem/samobójstwem jej męża, reżysera filmowego (Campbell Scott). W ramach współpracy dochodzi do romansu. Później pojawia się szantaż, mnóstwo kart pamięci do różnego rodzaju kamer i miliarder - potentat medialny, który każe strzelać do kilkuletnich dzieci.

"Tajemnice Manhattanu" to film kuriozalny i niepotrzebny. Nie ratuje go nawet seria mocnych i, jak piszą niektórzy, "bezpruderyjnych" scen seksualnych. Nie ma w tym nic pociągającego. Intryga rozwija się w kierunku spiętrzenia dziwności. Od figurki jadeitowego konia, do starszego pana, który uwielbiał windy i reperował je przez całe życie. Żenujące są również wstawki z "życia gwiazd". Ktoś je obiad z Jessicą Chastain, ktoś inny mija Leo DiCaprio w windzie. W finale jest nawet opowieść o kastracji.

Trudno uwierzyć, że Adrien Brody zdecydował się zagrać w takim projekcie, szczególnie że jego postać to popis bardzo złych, przerysowanych i nielogicznych zachowań. Kiedy Porter robi się zły i walczy o swoją rodzinę, zakłada czapkę na głowę i w mgnieniu oka próbuje poddusić podejrzanego. Od czasu do czasu towarzyszy mu narracja z offu, jak na czarny kryminał przystało. Te brednie wydają się momentami nie do strawienia.

Nie ma sensu wchodzić w temat kryzysu wieku średniego i męską starość, które rzeczywiście wydają się być głównym wątkiem traumy w filmie DeCubellisa. Wystarczy pozostać na poziomie bardzo złego scenariusza filmu kryminalnego, który bardziej przypomina kino klasy B, niż dobrze uszytą intrygę. Nie ma w tym nic śmiesznego i to chyba boli najbardziej.

3/10

"Tajemnice Manhattanu" (Manhattan Nocturne), reż. Brian DeCubellis, USA 2015, dystrybutor: Next Fil, premiera kinowa: 15 lipca 2016 roku.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Tajemnice Manhattanu
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy