"Song to Song" [recenzja]: Konglomerat kiczu

Rooney Mara i Ryan Gosling w filmie "Song to Song" /Forum Film Poland /materiały dystrybutora

Jeden ze sloganów reklamujących najnowszy film Terrence'a Malicka brzmi: "rock'n'rollowe love story". W sumie jest to jedna z możliwych interpretacji, ale w próbie zrozumienia przesłania twórcy równie dobrze moglibyśmy pomaszerować w zupełnie inną stronę.

Malick od czasu "Drzewa życia" stara się wszystkim udowodnić, że jego twórczość wykracza poza przyjęte standardy. To on zapowiada przyszłość. Kolejne dwa filmy reżysera: "Wątpliwości" i "Rycerz pucharów" przekonywały widza, że metoda symulowania rzeczywistości konfrontowana z mocno pretensjonalnym komentarzem, to nowa twarz tego twórcy. "Song to Song" to niepotrzebny epilog - nadal bawimy się w wieszcza.

Tym razem akcja dzieje się w Austin. Punktem wyjścia jest przemysł muzyczny i amerykańskie gwiazdy. Nie chodzi tu o bajeczkę o celebrytach, ale o przypowieść o artystach, którzy konfrontują się z zimną rzeczywistością rynku. Oczywiście robią to w swoich gigantycznych willach z basenem albo w eleganckich samochodach. W tym sensie "Song to Song" przypomina "Zwierzęta nocy" Toma Forda. Na ekranie dominują twarze przygnębionych bogatych ludzików, którzy zastanawiają się, co i jak dalej.

Reklama

Ponownie struktura filmu to przypowieść z monologiem wewnętrznym. Chronologia nie ma znaczenia, ale tak naprawdę wszystko opowiada się dość klasycznie. Bohaterowie - aktorskie gwiazdy - "przemazują" się przez kolejne sceny. Leitmotiv to wypowiedzi i spotkania z gwiazdami muzyki. Od Sex Pistols, przez Red Hot Chili Pepers, aż do Patti Smith, która kilkukrotnie rozmawia z główną bohaterką. W pewnym momencie ten konglomerat kiczu staje się naprawdę nie do zniesienia. Każde kolejne zdanie to gotowa sentencja wyrażająca przede wszystkim pretensjonalność reżysera. Dotrwanie do końca projekcji można uznać za prawdziwe wyzwanie. 

Tak naprawdę chodzi tu o opowieść Faye (Rooney Mara), która ma za sobą rozterki w sprawie łączenia życia zawodowego i prywatnego. Najpierw prawdziwa miłość - muzyk BV (Ryan Gosling), potem interes - menadżer muzyczny Cook (Michael Fassbinder). Punkt po punkcie śledzimy losy tego trójkąta. W międzyczasie pojawia się żona Cooka (Natalie Portman) i nowa dziewczyna BV - Amanda (Cate Blanchett). Gdzieś w tle migocze Holly Hunter. W finale nie dzieje się nic zaskakującego oprócz tego, że najważniejsza jest uczciwość i wierność sobie.

Tradycyjnie autorem zdjęć do filmu Malicka jest Emmanuel Lubezki, który dwoi się i troi, żeby każda kolejna postać była człowiekiem z krwi i kości. Wszystko, co widz dostaje w scenariuszu, niweczy pracę operatora. Wszystkie biografie wywołują w widzu niechęć i w konsekwencji odpychają. Jeśli ktoś ma ochotę po raz kolejny wybrać się w podróż z tym egocentrycznym guru współczesnej kinematografii, robi to na własną odpowiedzialność. Ostrzeżenie, czym jest "Song to Song", wybrzmiało w dwóch poprzednich filmach Malicka. Nie ma złudzeń - teraz będzie już tylko tak.

4/10

"Song to Song", reż. Terence Malick, USA 2017, dystrybutor: Forum Film Poland, premiera kinowa: 19 maja 2017

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Song to Song
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy