Reklama

"Samotność liczb pierwszych": (Nie)miłosna historia

"Liczby pierwsze są z natury podejrzliwe i samotne...". Można je podzielić tylko przez jeden i przez nie same. Są inne. Takimi liczbami są Alice i Mattia, którym rany z przeszłości nie pozwalają w pełni zaadaptować się do społecznej rzeczywistości. I do siebie nawzajem.

Film "Samotność liczb pierwszych" Saverio Costanzo oparty jest na bestsellerowej powieści Paolo Giordano pod tym samym tytułem. Historia nietypowej więzi, jaka połączyła w młodości dwójkę dzieci dotkniętych osobistymi tragediami, staje się metaforą alienacji ludzi we współczesnym świecie i nieumiejętności komunikacji. Krytycy zwracali uwagę w książce Giordano na wykorzystywaną przez pisarza formę i to ona również odgrywa swoją rolę, nawet większą, u Costanzo.

Przede wszystkim reżyser podjął słuszną decyzję, by zaburzyć chronologię i linearność narracji literackiego pierwowzoru, co zmusza do wysiłku i skupienia także tych widzów, którzy książkę wielokrotnie czytali. Opowieść przeplata trzy przestrzenie czasowe, pojawiające się i znikające (pozornie) bez logiki. Część akcji rozgrywa się w czasach dzieciństwa Alice i Mattia. To wtedy każde z nich doświadczyło osobistych tragedii - choroby, wypadku czy straty bliskiej osoby, a w konsekwencji kalectwa i poczucia odpowiedzialności za śmierć bliskich. To blizna, którą noszą na ciele i psychice, powodująca ich odizolowanie (często niechciane) od otoczenia i środowiska rówieśników. Dzieci czy nastolatki nie akceptują inności, która nie mieści w granicach ich pojmowania świata.

Reklama

Alice i Mattia spotykają się przypadkowo na szkolnym korytarzu. Mijają i odchodzą każde w swoją stronę. Ów cykl powtarzać się będzie przez całe ich życie. Ich przyjaźń (bądź nietypowa miłość i przywiązanie) zrodzi się z podobieństwa, które zarazem stanie na przeszkodzie bycia razem -alienacji, pewnej dozy egocentryzmu i obawy przed zaufaniem drugiemu człowiekowi. Blizny z przeszłości stanowią, jak się okazuje, niewidzialną destrukcyjną siłę.

Costanzo wykorzystuje z jednej strony fizyczne zmiany w wyglądzie postaci, zwłaszcza w przypadku Alice granej przez świetną Albę Rohrwarcher (nagroda aktorska w Wenecji), która cierpi na anoreksję. Z drugiej istotną rolę odkrywają w jego filmie światło i kolor. Dominujące odcienie czerwieni, żółci, chwilami również niebieskiego oraz częste wykorzystywanie punktowego, ostrego oświetlenia tylnego lub od dołu izoluje bohaterów i potęguję ich samotność w otoczeniu pełnym ludzi. Muzyka funkcjonuje jako wyznacznik czasów - elektroniczna dla lat 80., techno dla przełomu dekad, kompozycje Ennio Morricone dla lat 90., romantyczne tony dla 2001 r. W końcu, cisza domykająca tę (nie)miłosną historię.

Stylistyczne i formalne zabiegi Costanzo bez wątpienia stanowią jego twórczą konfrontację z dziełem Giordano. Niekiedy jednak powodują, że trudno zaangażować się w historię dwóch liczb pierwszych. Giną uczucia, wyczuwa się pewien artystyczny chłód. Z jednej strony to wada, z drugiej jednak dodatkowo potęguje meritum historii Alice i Mattia oraz świata, w którym żyją. Wbrew pozorom pełnego przechodzących koło siebie samotnych liczb pierwszych.

7/10


---------------------------------------------------------------------------------------

"Samotność liczb pierwszych" ("La Solitudine dei numeri primi"), reż. Saverio Costanzo, Włochy 2012, dystrybutor Aurora Films, premiera kinowa 23 marca 2012 roku.

---------------------------------------------------------------------------------------

Ciekawi Cię, co w najbliższym czasie trafi na ekrany - zobacz nasze zapowiedzi kinowe!

Chcesz obejrzeć film? Nie możesz zdecydować, który wybrać? Pomożemy - poczytaj nasze recenzje!

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy