"Pomniejszenie" [recenzja]: Małe wielkie kino

Kadr z filmu "Pomniejszenie" /UIP /materiały dystrybutora

Alexander Payne potrafi sprawiać niespodzianki. Wielki realista współczesnego amerykańskiego kina porwał się tym razem na powiastkę filozoficzną, flirtującą z konwencją science-fiction. Zaskakująca wolta spotkała się z niezrozumieniem dużej części krytyki, która po premierowych pokazach na festiwalu w Wenecji uznała film za rozczarowanie. Z dzisiejszej perspektywy reakcja ta wydaje się zdecydowanie zbyt pochopna. Payne pozostał przecież wierny autorskiej logice, opartej na przewrotności i wyczuciu ironii. Trudno o innego reżysera, który zdecydowanie najbardziej monumentalnemu projektowi w swej karierze nadałby tytuł "Pomniejszenie".

Twórca "Nebraski", wzorem mistrzów amerykańskiej prozy pokroju Thomasa Pynchona lub Jonathana Franzena, traktuje swój pozornie karkołomny koncept jako podstawę do zbudowania metafory współczesnej Ameryki.

W fabularnym punkcie wyjścia dowiadujemy się, że naukowcy opracowali metodę pozwalającą na bezbolesne zmniejszanie ludzi, którzy w skali mikro w znacznie mniej inwazyjnym stopniu uszczuplą kurczące się zasoby Ziemi. Bardzo szybko okazuje się jednak, że ważniejszy od ekologii okazuje się czysty pragmatyzm. Proces pomniejszania cieszy się popularnością, gdyż pozwala przedstawicielom niższych warstw społecznych wieść życie na poziomie niedostępnym w zwyczajnym, "wielkim" świecie.

Reklama

Obserwacja entuzjazmu, z jakim bohaterowie dają się nabrać na populistyczne obietnice, musi skojarzyć się z przedwyborczą gorączką, która niedawno wyniosła do władzy Donalda Trumpa. Payne nie byłby jednak sobą, gdyby zadowolił się protekcjonalnym napiętnowaniem naiwności rodaków. W świecie "Pomniejszenia" amerykański everyman - reprezentowany przez poczciwego fizjoterapeutę Paula Safranka (Matt Damon) - zyskuje szansę na przemianę i odkupienie.

Jak zwykle w filmach Payne’a, egzystencjalna podróż bohatera prowadzi w kierunku odwrotnym od tego, do którego przyzwyczaiły nas konwencjonalne narracje. Zamiast rozwijać się i sięgać po coraz ambitniejsze cele, Safranek na nowo odkrywa uroki najprostszych wartości. Podobną drogą podąża zresztą sam reżyser dbający o to, by w toku obfitującej w zwroty akcji, rozciągniętej na niemal dwie i pół godziny fabuły, ani na chwilę nie stracić z oczu jednostki. 

Świadectw reżyserskiej biegłości Payne’a jest w "Pomniejszeniu" znacznie więcej. Z całą pewnością należy do nich umiejętność zachowywania odpowiedniego balansu pomiędzy humorem a powagą. Właściwość ta przydaje się zwłaszcza w końcówce, gdy czający się za horyzontem patos lub sentymentalizm za każdym razem udaje się zneutralizować za sprawą celnego dowcipu.

Mądrze optymistyczna, unikająca jak ognia zbędnego efekciarstwa filozofia Payne’a wydaje się szczególnie cenna, gdy zestawi się ją z propozycjami innych tuzów amerykańskiego kina. "Pomniejszenie" doskonale sprawdza się chociażby jako antyteza głośnego "mother!" - rozbuchanego i rozkochanego w swym katastrofizmie filmu - napomnienia. Podczas gdy Darren Aronofsky na każdym kroku dawał do zrozumienia, że sili się na arcydzieło, Payne osiąga znacznie lepszy efekt artystyczny niejako od niechcenia. Doprawdy trudno o bardziej krzepiące przesłanie na czasy konsumpcyjnego narcyzmu i socialmediowej ostentacji.

8/10


"Pomniejszenie" (Downsizing), reż. Alexander Payne, USA 2017, dystrybutor: UIP, premiera kinowa: 12 stycznia 2018 roku.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Pomniejszenie
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy