Reklama

"Podejrzany: Ai Weiwei" [recenzja]: Chodzenie po śladach

"Podejrzany: Ai Weiwei" to próba dokumentacji codziennego życia chińskiego artysty, którego twórczość regularnie staje ością w gardle komunistycznemu systemowi władzy. Autor filmu, Andreas Johnsen ślizga się jednak po powierzchni, nie dociera do swojego bohatera, bo ten zamyka się w świecie sztuki. I tylko na niego otwiera.

Johnsen miał trudne zadanie, bo na bohatera swojego dokumentu wybrał postać, o której z jednej strony powiedziano już za wiele, z drugiej chyba ani razu nie odsłonięto w pełni.

Do artysty regularnie krytykującego komunizm w Chinach znacznie bardziej, niż Johnsen, zbliżyła się Alison Klayman. Jej dokument "Ai Weiwei: Never Sorry" (2012), pokazywany premierowo na Międzynarodowym Festiwalu Filmowym w Berlinie, niestety nigdy nie trafił do polskiej dystrybucji. Na ekranach pojawia się za to jego swoisty, znacznie mniej udany sequel, którego realizacja nie wniosła nowego tonu do filmowej biografii artysty.

Reklama

W tym dosyć słabo ustrukturyzowanym dokumencie na jaw wychodzą głównie reżyserskie słabości i nieudane próby nawiązania kontaktu z artystą, który na najbardziej złożone pytanie zwykle odpowiada jednym zdaniem. Johnsen nie przełamał tej maniery, nie udało mu się wyjść poza banały i dostrzec człowieka z jego wszystkimi pieczołowicie ukrywanymi słabościami. Kamera pełni tu funkcję wyłącznie obserwacyjną; chodzimy za bohaterem, przysłuchujemy się mu i przypatrujemy gestom, ale nie wchodzimy z nim w żadną interakcję.

Ai Weiwei trzyma Johnsena na dystans, jakby bał się, że za chwilę i przez niego zostanie przesłuchany. W sekwencji otwierającej wychodzi z więzienia, gdzie był przetrzymywany, stara się uniknąć kamer, na pytania dziennikarzy odpowiada "żyjcie i pozwólcie żyć innym". Ukrywa swój bunt i żal pod osłoną totalnej obojętności i Johnsenowi nie udaje się przez nią przedrzeć, a dokument staje się jałowy.

Johnsenowi zdaje się brakować pasji podobnej tej, która sprawia, że Ai Weiwei jest w stanie odgrodzić się od świata zewnętrznego i zamknąć w kręgu swojej sztuki. Taka pasja nie ujawnia się w histerycznych gestach czy tanich skandalach, ale w wielkiej determinacji. I jeśli coś łączy Johnsena i zbliża go do Weiweia jest to właśnie owa zaciętość nie pozwalająca mu wyłączyć kamery i zwyczajnie dać sobie spokój z oporem materii.

W czasie jednego z nielicznych wywiadów, na które zgodził się Ai Weiwei, z ust dziennikarki padło pytanie o chęć wyjazdu z Chin, prowadzenia spokojnego życia. Weiwei nie mógłby wyjechać, a gdyby chciał - zrobiłby to dawno temu. Jego sztuka potrzebuje dezaprobaty, nie powstawałaby w społeczeństwie, dla którego wolność jest priorytetem.

Reżyserka "Ai Weiwei: Never Sorry" mówiła, że pokazanie Weiweia w roli ojca i uchwycenie ewolucji, jaką przechodził jako zwykły człowiek, było dla niej wyzwaniem kluczowym, ale najtrudniejszym. "Czułam, że wejście w temat za daleko i za głęboko wcale nie zaowocuje otrzymaniem większej ilości odpowiedzi" - powiedziała Alison Klayman - "Zbyt wielu ludzi z otoczenia Weiweia może za to ucierpieć, a to nie jest potrzebne." Co zatem jest potrzebne, żeby zrobić dobry dokument o artyście, który chce się wypowiadać przez konceptualną sztukę? Może właśnie ten dystans do ludzkiej strony jego natury.

5/10


---------------------------------------------------------------------------------------

"Podejrzany: Ai Weiwei" (Ai Weiwei: The Fake Case), reż. Andreas Johnsen, Chiny, Dania, Wielka Brytania 2013, dystrybucja: Against Gravity, premiera kinowa: 1 sierpnia 2014 roku.

--------------------------------------------------------------------------------------

Chcesz obejrzeć film? Nie możesz zdecydować, który wybrać? Pomożemy - poczytaj nasze recenzje!

Chcesz poznać lepiej swoich ulubionych artystów? Poczytaj nasze wywiady, a dowiesz się wielu interesujących rzeczy!

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy