"Niezwyciężony" [recenzja]: Jake chce Oscara

Jake Gyllenhaal w filmie "Niezwyciężony" /materiały prasowe

Jake Gyllenhaal jest bez wątpienia jednym z najlepszych amerykańskich aktorów swego pokolenia. Dowiódł tego między innymi w "Tajemnicy Brokeback Moutain", "Labiryncie" oraz "Wolnym strzelcu". Za tego ostatniego powinien otrzymać wszystkie nagrody świata, tymczasem skończył bez oscarowej nominacji. Od tego pominięcia Gyllenhaal coraz chętniej sięga po role mogące zdobyć łatwy poklask wśród członków Akademii. Taką nieudaną próbą było "Do utraty sił" - historia upadłego boksera walczącego o prawa do opieki nad córką. Z kolei w swoim ostatnim filmie, "Niezwyciężonym", wciela się w mężczyznę, który stracił obie nogi podczas zamachu terrorystycznego. Mam nadzieję, że i w tym wypadku Oscara też nie będzie.

Grany przez Gyllenhaala Jeff Bauman jest mieszkającym w Bostonie dwudziestokilkulatkiem. Mimo zbliżającej się trzydziestki nie ma większych ambicji, a konsekwencji swej nieodpowiedzialności udaje mu się zwykle uniknąć tylko dzięki chłopięcemu urokowi i poczuciu humoru. Chociaż jego matka, alkoholiczka Patty (Miranda Richardson), z którą dzieli ciasne dwupokojowe mieszkanie, nie widzi w tym problemu, dziewczyna Jeffa - Erin (Tatiana Maslany) - mówi "dość" i zostawia go. Chcąc odzyskać względy ukochanej, mężczyzna postanawia kibicować jej na mecie bostońskiego maratonu. Tam też staje się jednym z setek poszkodowanych w wyniku zamachu bombowego z kwietnia 2013 roku.

Reklama

W kolejnych scenach po zamachu dostajemy aktorski popis cierpiącego Gyllenhaala, przeplatany krzepiącymi przemowami kolejnych osób. Gdy nadmiar patosu staje się nieznośny, reżyser David Gordon Green zarządza ciekawą woltę i ukazuje, co dzieje się z ofiarami zamachów pomiędzy kolejnymi występami w programach telewizyjnych lub w przerwach meczów sportowych. Z jednej strony przymus upublicznienia swej tragedii, z drugiej najbliżsi, którzy są zachwyceni nagłym zainteresowaniem ze strony mediów i zupełnie obcych ludzi. A w centrum tego Bauman, robiący dobrą minę do złej gry.

Niestety, droga rewersu "kina ku pokrzepieniu" okazuje się tylko małą zwrotką, zaraz wszystko wraca do normy i kolejnych patetycznych wystąpień. Także Bauman okazuje się postacią o wiele mniej skomplikowaną i szybko cofa się do roli prawie trzydziestoletniego dziecka, którego końcową przemianę zwiastuje - a jakżeby inaczej - ognista przemowa. W tym wypadku Gyllenhaal nie ma materiału, by stworzyć kreację na miarę swych możliwości.

Ciekawiej od niego wypada kobiecy drugi plan. Grana przez Maslany Erin ma poczucie winy wobec Jeffa, na którym wciąż jej zależy. Z drugiej strony opieka nad chłopakiem zmuszą ją do powrotu do związku, który chciała definitywnie zakończyć. Znana z serialu "Orphan Black" aktorka idealnie oddaje targające nią emocje, tworząc najbardziej skomplikowaną z postaci "Niezwyciężonego". Równie dobrze wypada Richardson jako wulgarna i odpychająca Patty, wyraźnie zadowolona z uwagi znajomych i mediów, jaką wywołała tragedia jej syna. Niestety, pozostałe postacie - kumple Jeffa czy jego szef - wypadają na ich tle jednowymiarowo.

"Niezwyciężony" okazuje się kolejną z wielu "prawdziwych historii", mającą zadatki na przejmujący obraz, ale finalnie ograniczającą się do dostarczania prostych wzruszeń. Szkoda tak prostego wykorzystania historii Baumana i talentu Gyllenhaala. Największą zaletą filmu Greena może być wprowadzenie Maslany do Hollywood. Bo jeśli ktoś z obsady ma otrzymać nominację do Oscara, jest to właśnie ona.

4/10

"Niezwyciężony" (Stronger), reż. David Gordon Green, USA 2017

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Niezwyciężony
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy