"Na głęboką wodę" [recenzja]: Skok na główkę

Colin Firth w filmie "Na głęboką wodę" /materiały dystrybutora

Brytyjczyk Donald Crowhurst - postać mająca jak najbardziej rzeczywisty odpowiednik - decyduje się wziąć udział w regatach dookoła świata. Jest jedynie żeglarzem amatorem, ale hołubi przekonanie o swoim potencjale. Dlatego, chcąc zdobyć potrzebne fundusze, zastawia dom, w którym mieszka wraz z żoną i dziećmi. Do odważnych świat należy, prawda?

"Na głęboką wodę" Jamesa Marsha nie jest bynajmniej motywacyjnym filmem, po którego obejrzeniu szarzy, gnuśni widzowie zyskają siły, aby spełnić najdziksze ambicje i fantazje. Wyruszywszy w morze, Crowhurst zmaga się z kolejnymi trudnościami, aż wreszcie rezygnuje z wyścigu. Od tego momentu zaczyna podawać fałszywe informacje o swoim położeniu, każąc najbliższym i reszcie obywateli Wielkiej Brytanii wierzyć w to, że mknie przed siebie w zawrotnym tempie. W międzyczasie pogarsza się jego psychiczna kondycja. Przegrany i osamotniony, pogrąża się coraz bardziej.

Reklama

Crowhurst mógłby wydać się czarnym charakterem: narwańcem, który naraża dobrobyt i honor rodziny. W filmie jawi się jednak jako piękny marzyciel, który przegrywa starcie z brutalną rzeczywistością. Duża w tym zasługa obsadzonego w jego roli Colina Firtha; ten obdarzony szlachetnymi rysami i uprzejmą charyzmą aktor potrafiłby ocieplić wizerunek nawet kogoś takiego jak Jeffrey Dahmer.

Ponadto Marsh i scenarzysta Scott Z. Burns wykorzystują każdą okazję, aby podkreślić, że Crowhurst jest w znacznym stopniu ofiarą niefortunnego splotu okoliczności. Efekt jest stanowczo zbyt dobroduszny. Na portrecie bohatera przydałoby się więcej skaz, które uczyniłyby go mniej sympatycznym, ale za to bardziej interesującym. 

Cały film jest zresztą nad wyraz uładzony, co nie powinno zaskoczyć nikogo, kto widział wyreżyserowaną przez Marsha "Teorię wszystkiego", będącą wręcz obrzydliwie landrynkową biografią Stephena Hawkinga. Opowieść o konfrontacji samotnego śmiałka z żywiołami i własnymi ograniczeniami nigdy nie nabiera tutaj adekwatnego ciężaru. Sceny żeglarskich perypetii są zrealizowane z polotem, ale przy tym zdawkowe. Ponieważ akcja raz po raz przenosi się z morza na ląd, gdzie czeka pani Crowhurst o zatroskanej twarzy Rachel Weisz, nie jesteśmy w stanie odczuć potwornej izolacji, jakiej doświadcza nieszczęsny bohater.

Oryginalny tytuł "Na głęboką wodę" brzmi "Mercy", czyli "Miłosierdzie". W tym jakże chrześcijańskim słowie, padającym w zapiskach oszalałego Crowhursta, zawiera się główna słabość filmu, który jest tak miły i łagodny, że aż miałki. 

4/10

"Na głęboką wodę" [The Mercy], reż. James Marsh, Wielka Brytania 2017, dystrybutor: Best Film, premiera kinowa: 29 czerwca 2018

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Na głęboką wodę
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy