"Między morzem a oceanem": Hiszpania, której nie znamy [recenzja]

Kadr z filmu "Między morzem a oceanem" /materiały prasowe

Nie w żywych kolorach i ironicznie jak u Almodóvara, nie w stylistyce horroru jak u Bayony czy Amenábara. Isaki Lacuesta pokazuje nam zupełnie inny portret Hiszpanii. Słońce nadal tu praży, ale trudno to miejsce nazwać rajem.

Nagrodzony Złotą Muszlą w San Sebastian i Grand Prix Mar del Planta, uhonorowany aż siedmioma statuetkami Guadiego oraz nominowany do nagród Goya dramat wymaga od widzów dozy cierpliwości i zaufania. Płynie nieśmiesznie, unikając wszelkich atrakcji i oczywistych odpowiedzi. Obserwuje i pozwala zbliżyć się do dwójki głównych bohaterów - braci, którzy usiłują odnaleźć się w otaczającej ich, przygnębiającej rzeczywistości.

Widzowie poznali ich po raz pierwszy w 2006 roku, w fabularyzowanym dokumencie Lacuesty. Wtedy niespodziewanie, w tragicznych okolicznościach, stracili ojca. Isra pięknie śpiewał, ale żałoba uniemożliwiła mu dalsze rozwijanie się w tym kierunku. Kilkanaście lat później widzimy go (w filmie nie ma aktorów - występujący grają samych siebie), jak wychodzi z więzienia. Jest po kilku próbach samobójczych. Jego małżeństwo rozpada się. Wie, że za kratki trafił po doniesieniu od matki. Jego starszemu bratu Cheíto powodzi się odrobinę lepiej - znalazł zatrudnienie w marynarce.

Reklama

Ich ponowne spotkanie to szansa na nowy rozdział w życiu obu. Rozliczenie się z przeszłością w pierwszej szczerej rozmowie, w której w końcu otwierają się przed sobą, dzielą swoim bólem, pretensjami i desperacją. To zresztą też najbardziej poruszający moment filmu, dowodzący jak bardzo zaufali reżyserowi.

Jest też "Między morzem i oceanem" rodzajem uderzającej swoim autentyzmem kroniki świata w kryzysie, wyrazistym portretem społecznym (ale bez tego elementu "pornografii biedy", który czasami się w kinie zdarza). Żaden z bohaterów nie czuje się spełniony. Zawiedli najbardziej samych siebie, nie dając rady sprostać oczekiwaniom i wyzwaniom, które rzuca im rzeczywistość. Nie chodzi tylko o cierpienie emocjonalne, z którym się mierzą, ale i o prozę życia.

Jak utrzymać związek? Jak zarobić na utrzymanie dzieci, gdy bezrobocie jest tak duże (jedno z najwyższych w Europie), że ludzie gotowi są pracować za cokolwiek, byle mieć jakieś zajęcie i chociaż mikroskopijny dochód. Isra skłania się ku najszybszym działaniom - przemytowi, Cheito usiłuje żyć uczciwie i tego samego oczekuje po bratu - nie chce, żeby ten znowu trafił do więzienia.

Hiszpania w "Między morzem a oceanem" nie jest krainą pełną szans, możliwości zarobkowania na turystach, dobrego "socjalu". Film bywa porównywany - zapewne ze względu na wieloletni kontakt reżysera z bohaterami - z "Boyhood" Richarda Linklatera. Więcej tu chyba jednak kina społecznego Loacha - z tą, oczywiście, różnicą, że deszcz i zimne, zielono-niebieskie barwy komunalnych brytyjskich mieszkań i osiedli ustąpiły miejsca żywym kolorom południa. Inne kraje, inni ludzie, a jednak problemy bardzo podobne. I jedyną receptą na beznadzieję są bliscy, przyjaciele i relacje. Gwarancji odmiany losu jednak nie ma. 

6/10

"Między morzem a oceanem" (Entre dos aguas), reż. Isaki Lacuesta, Hiszpania 2018, dystrybutor: Stowarzyszenie Nowe Horyzonty, premiera: 6 września 2019 roku.


INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy