"Ma" [recenzja]: Mama Melanż

Kadr z filmu "Ma" /UIP /materiały prasowe

Tak naprawdę ma na imię Sue Ann, ale nalega, żeby nieletni przyjaciele zwracali się do niej "Ma". Sue Ann vel Ma, mieszkająca w zapyziałym miasteczku czarnoskóra kobieta w średnim wieku, urządza w swojej piwnicy imprezy, na których lokalne dzieciaki mogą szaleć do woli, nie bojąc się, że zostaną uciszone lub aresztowane. Ma nie jest bynajmniej dobroduszną luzaczką. To głęboko zaburzona osoba o ciemnych, strasznych intencjach.

"Ma" brzmi jak żart. Jak czarna imprezowa komedia, coś w rodzaju połączenia "Supersamca" z "Misery". Albo jak horror klasy B, z założenia mający wywoływać śmiech i konsternację. Co dość zaskakujące, film Tate'a Taylora okazuje się poważnym thrillerem, a przynajmniej na tyle, na ile poważna może być historia o popapranej mamuśce, która niczym zła czarownica zwabia do swojego domu spragnioną alkoholu młodzież.

Do pewnego momentu "Ma" upozowana jest na niezależne kino obyczajowe. Ostentacyjnie byle jaka małomiasteczkowa sceneria, obrazy codziennej egzystencji urozmaicanej niezbyt efektownymi rozrywkami, bohaterowie będący w miarę realistycznymi wersjami stereotypów, które reprezentują.

Reklama

W zasadzie przez pierwsze kilkadziesiąt minut brakuje wyraźnych odniesień do konwencji dreszczowca, pomijając bodajże dwa momenty, kiedy nagłe pojawianie się Sue Ann przyprawia kogoś o przyspieszone bicie serca. Tytułowa postać jawi się nie tyle jako potwór, ile antypatyczna dziwaczka - i jeśli budzi niepokój, to jest to niepokój przyziemnego rodzaju.

Od pewnego momentu film zaczyna jednak stawać się coraz bardziej zamaszysty i zwichrowany, aż wreszcie przeistacza się w pełnoprawne torture porn, takie z atrakcjami pokroju zszywania ust i przypalania żelazkiem. W międzyczasie dowiadujemy się kolejnych straszliwych rzeczy o Sue Ann, która w rezultacie nabiera groteskowego i nieco komiksowego rysu.

Mimo że ostatecznie "Ma" odsłania swoje pulpowe jądro, Taylor nadal zachowuje reżyserską powściągliwość, nie dociska pedału gazu, zupełnie jakby uważał, że tak będzie szlachetniej i lepiej. Niestety, w ten sposób tylko marnuje potencjał swojego dzieła, które mogło być krwawym wybrykiem, a zamiast tego stoi w rozkroku pomiędzy dobrym chęciami i dobrą zabawą.

Taylor najwyraźniej planował zrealizować coś bardziej prestiżowego niż po prostu udany horror, o czym świadczy także to, że jako Sue Ann obsadził Octavię Spencer, która za swój występ w jego wcześniejszych "Służących" została uhonorowana Oscarem. Jej rola stanowi zresztą najlepszą miarę całego przedsięwzięcia.

Spencer posiada plastyczną twarz i chętnie robi z niej użytek - na zmianę wyraża za jej pomocą fałszywą serdeczność, zimne wyrachowanie i niczym nieutemperowaną nienawiść - ale gra zbyt ostrożnie i dystyngowanie, żeby zadośćuczynić barwności swojej postaci. Przecież Ma aż prosi się o kampową szarżę.

5/10

"Ma" (Ma), reż. Tate Taylor, USA 2019, dystrybutor: UIP, premiera kinowa: 21 czerwca 2019 roku.


INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama