Reklama

"Inferno" [recenzja]: Pan Samochodzik na tropie apokalipsy

Najpierw tajemniczy mężczyzna ucieka przed ludźmi w czerni, aby ostatecznie rzucić się z wieży na bruk, chcąc zabrać swoje tajemnice do grobu. Potem rozpętuje się piekło. Robert Langdon budzi się w szpitalu, pozbawiony pamięci i nękany przez fantastyczne wizje. Rzeki krwi, płomienie, okaleczeni ludzie. Mozaiki z pikseli i liczne cięcia montażowe. To efekciarskie i konwulsyjne otwarcie - taka sama jest reszta kolejnej wyreżyserowanej przez Rona Howarda adaptacji prozy Dana Browna.

Najpierw tajemniczy mężczyzna ucieka przed ludźmi w czerni, aby ostatecznie rzucić się z wieży na bruk, chcąc zabrać swoje tajemnice do grobu. Potem rozpętuje się piekło. Robert Langdon budzi się w szpitalu, pozbawiony pamięci i nękany przez fantastyczne wizje. Rzeki krwi, płomienie, okaleczeni ludzie. Mozaiki z pikseli i liczne cięcia montażowe. To efekciarskie i konwulsyjne otwarcie - taka sama jest reszta kolejnej wyreżyserowanej przez Rona Howarda adaptacji prozy Dana Browna.
Felicity Jones, Tom Hanks i Omar Sy w filmie "Inferno" /materiały prasowe

Dość szybko wychodzi na jaw, że samobójca był naukowcem, który postanowił rozwiązać problem przeludnienia, zsyłając na świat plagę. Lub coś w tym stylu. To jednak zaledwie część wielopiętrowej intrygi, w którą zaangażowane są różne frakcje i która przypomina połączenie paranoicznego thrillera z dziecięcą zabawą w poszukiwanie skarbów. Nieszczęsny Langdon jest w niej zaledwie marionetką, odtwarzającą rolę wymyśloną przez szereg konspiratorów, na czele z tymi najbardziej złowrogimi - twórcami filmu.

Trudno jednoznacznie stwierdzić, czy ta historia ma jakikolwiek sens, czy stanowi tylko zlepek kuriozalnych pomysłów i nagłych zwrotów akcji, których zadaniem jest podtrzymywanie zainteresowania widza i odwracanie jego uwagi od uchybień w logice. Wydarzenia następują po sobie zbyt szybko, żeby można było się nad nimi dłużej zastanowić. Langdon i pomagająca mu młoda lekarka cały czas gdzieś biegną, z właściwą najgorszym kujonom zajadłością przerzucając się encyklopedycznymi informacjami - wiele z nich dotyczy "Boskiej komedii" Dantego, gdyż to ona okazuje się kluczem do planu szalonego naukowca.

Reklama

Paradoksalnie, dezorientujące i męczące tempo sprawia, że "Inferno" jest nieco lepsze od poprzednich dwóch ekranizacji książek Browna, "Kodu da Vinci" oraz "Aniołów i demonów", których największą wadę stanowi narracyjna ociężałość.

Z poprzednimi filmami "Inferno" łączy jednak to, że jest zrealizowane w śmiertelnie poważnej tonacji, która wydaje się absurdalna w zestawieniu z pulpowym materiałem. Majestatyczne ujęcia, na których gęsty mrok ściera się ze złotym światłem, ważąca kilka ton ścieżka dźwiękowa, namaszczenie, z jakim aktorzy wypowiadają swoje kwestie - to wszystko każe podejrzewać, że Howardowi towarzyszyło na planie przekonanie, że kręci ambitny thriller, który porusza kluczowe dla współczesności zagadnienia.

Znowu w niebezpieczną rozgrywkę zostaje zaangażowany Langdon, badacz i akademik, który niejako wbrew swojej naturze musi przebywać w ciągłym ruchu. To niezbyt wyrazisty bohater, a wcielający się w niego Tom Hanks nie potrafi nadać mu charyzmy lub sprawić, że jego nieatrakcyjność zacznie jawić się jako szlachetna. Wciąż goszczące na nalanej twarzy Langdona grymasy bólu i przerażenia budzą jedynie nieprzyjemne politowanie. To kolejny absurd tego filmu: w przynajmniej teoretycznie ekscytującej przygodzie bierze tu udział zwykły nudziarz.

3,5/10

"Inferno", reż Ron Howard, USA 2016, dystrybutor: UIP, premiera kinowa: 14 października 2016 roku.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Inferno 2016
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy