Reklama

"Gwiezdne wojny: Część I - Mroczne widmo 3D": Star Wars Muppet Show

"Gwiezdne wojny: Część I - Mroczne widmo 3D" ("Star Wars: Episode I - The Phantom Menace"), reż. George Lucas, USA 1999/2011, dystrybutor Imperial - Cinepix, ponowna premiera kinowa 10 lutego 2012 roku.

Hollywood coraz szybciej zmierza w stronę Punktu Omega: kreatywność ustaje, na jeden świeży pomysł przypadają trzy sequele i remaki, a najbardziej chwalonym filmem ostatnich miesięcy jest "Artysta", wydmuszka wypełniona jedynie stylistyczną sprawnością i tęsknotą za Punktem Alfa - kinem niemym. Na tym tle do rangi znaku swoich czasów urasta ponowna premiera oprawionego w 3D "Mrocznego widma", anonsująca reaktywację jednej z najważniejszych dla popkultury serii.

Pierwotna trylogia "Gwiezdnych wojen", nakręcona na przełomie lat 70. i 80. przez George'a Lucasa, była triumfem popu. Mieszając w międzygalaktycznym tyglu science-fiction, fantasy, western, buddyjską pochwałę równowagi i chrześcijańską z ducha opowieść o nadejściu zbawiciela, czyli pozornie nie mówiąc wiele nowego, tworzyła coś absolutnie świeżego i oryginalnego. Ten rezerwuar radosnego i pomysłowego kiczu - rycerzy w szlafrokach i z laserowymi mieczami, kaleczących składnię mędrców o aparycji gremlinów, polakierowanych na czarno i noszących wiadra na głowach golemów - z jednej strony stał się reliktem swoich czasów, a z drugiej wciąż żyje w wyobraźni odbiorców, będąc obiektem fascynacji, inspiracji i parodii.

Reklama

Kiedy cofniemy się w czasie do momentu pierwszej premiery "Mrocznego widma", do 1999 roku, można dojść do wniosku, że film ten stanowił początek końca, który obserwujemy teraz. To było w tym samym roku co pierwsza część "Matriksa" i dwa lata przed pierwszą częścią "Władcy Pierścieni" - hollywoodzka fantastyka otwierała się na nowe pomysły i narracje, popkultura znów świeciła szczerozłotym światłem. W obliczu tych dwóch pokoleniowych pozycji już sam tytuł "Mrocznego widma" brzmiał ironiczne. Ten prequel "Gwiezdnych wojen", otwierający zarazem nową serię, okazywał się rzeczywiście widmem minionych czasów, wywołanym z wygodnego i wciąż obsypanego kwiatami grobu przede wszystkim z przyczyn finansowych.

Jeśli oryginalna trylogia była równocześnie smacznym i pożywnym hamburgerem, to otwarcie nowej przypomina zestaw Happy Meal, skromniejszy, ale za to uzupełniony o kolorowe zabaweczki. Zabaweczką jest tutaj znienawidzona przez większość fanów postać Jar Jar Binksa, będącego skrzyżowaniem ujaranego Jamajczyka i Muppeta z ADHD; zabaweczkami są również używane w pustynnych wyścigach pojazdy, które wydają się być umieszczone w filmie tylko po to, aby móc je od razu przenieść do podczepionej pod franczyzę gry konsolowej. Zabawkowy wydaje się w "Mrocznym widmie" także cały świat - pierwotne uniwersum "Gwiezdnych wojen", które wyglądało jak Dziki Zachód widziany oczami nałogowego konsumenta grzybów halucynogennych, tutaj zmienia się w pastelowy Disneyland.

Prawie wszystko wydaje się w "Mrocznym widmie" wygładzone i obite pluszem. Punkt wyjścia całej intrygi - zatarg między pewną planetą a złowieszczą federacją handlową - jest tak błahy, że z biegiem akcji całkowicie się o nim zapomina; traktuje się go na zasadzie figury retorycznej uzasadniającej kolejne gonitwy i pojedynki na miecze świetlne. Trudno przez to zaczepić gdzieś swojego zaangażowanie, uświadomić sobie powagę sytuacji i odczuć chociaż namiastkę suspensu.

Nie pomagają w tym również odtwórcy głównych ról, Liam Nesson i Ewan McGregor. Rycerze Jedi w ich wykonaniu przypominają buddyjskich mnichów, którzy podczas jednej z sesji medytacyjnych odlecieli do zbyt odległej galaktyki i do teraz nie wrócili; ich charakterystyka kończy się na takich epitetach jak "praworządni" i "dzielni". Trochę więcej życia ma w sobie Jake Lloyd, wcielający się w Anakina Skywalkera, czyli przyszłego Dartha Vadera, ale tu pojawia się inny problem. Rozpoczęta przez "Mroczne Widmo" trylogia miała w zamierzeniu wyjaśnić historię narodzin Imperium i eksterminację większości Jedi, słowem, wydarzenia, za którymi w dużym stopniu stał Anakin. W pierwszej odsłonie nie ma jednak śladu po tej genealogii Zła, jest za to kino familijne o rezolutnym i wybitnie uzdolnionym chłopcu, na którego perypetie - znając jego przyszłość - patrzy się z poczuciem absolutnego, i raczej niezamierzonego, dysonansu, jak na przedstawienie szkolne o pełnym przygód dzieciństwie Adolfa Hitlera.

Mimo wad "Mroczne widmo" wciąż jest wizualnym cackiem, w dużym mierze odpornym na działanie czasu. W połączeniu z trójwymiarem - umiejętnie zastosowanym, bo w scenach kosmicznych batalii niezaciemniającym obrazu do granic czytelności - zdaje się antycypować landrynkową oprawę graficzną "Avatara". 3D staje się jednak kolejnym znakiem nieprzyjaznego dla Hollywood Zeitgeistu. Widmo, przywołane po raz kolejny z zaświatów i wypacykowane zgodnie ze współczesną modą w trzech wymiarach, wciąż jest widmem.

3,5/10


Ciekawi Cię, co w najbliższym czasie trafi na ekrany - zobacz nasze zapowiedzi kinowe!

Chcesz obejrzeć film? Nie możesz zdecydować, który wybrać? Pomożemy - poczytaj nasze recenzje!

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: wojny | Gwiezdne Wojny
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy