Reklama

"Fantastyczna czwórka" [recenzja]: Okaleczeni

Bitwa została przegrana. "Fantastyczna czwórka", film będący przedmiotem konfliktu między reżyserem Joshem Trankiem a studiem 20th Century Fox, wszedł na ekrany pośród medialnego smrodu i spotkał się zarówno z niechęcią widzów, jak i krytyków. Trudno się temu dziwić: finalny produkt jest nierówny i popękany, pełen świetnych pomysłów i śmiertelnych wad.

Bitwa została przegrana. "Fantastyczna czwórka", film będący przedmiotem konfliktu między reżyserem Joshem Trankiem a studiem 20th Century Fox, wszedł na ekrany pośród medialnego smrodu i spotkał się zarówno z niechęcią widzów, jak i krytyków. Trudno się temu dziwić: finalny produkt jest nierówny i popękany, pełen świetnych pomysłów i śmiertelnych wad.
„Fantastyczna czwórka” jest opowieścią o końcu młodości, o brutalnym i gwałtownym dorastaniu /materiały dystrybutora

Obojętnie, czy wina leży po stronie reżysera, czy studia, największą wadą "Fantastycznej czwórki" pozostaje rytm narracji. Oparta na komiksie Marvela opowieść o grupie bardzo młodych naukowców, którzy w wyniku eksperymentu zyskują supermoce, początkowo rozwija się wyjątkowo wolno, aby nagle zacząć przyspieszać, zupełnie jakby ktoś ją poganiał, domagając się większej ilości akcji i fajerwerków. Przez kilkadziesiąt minut bohaterowie wchodzą ze sobą w różne interakcje, ale kiedy ich charaktery i biografie mają wreszcie okazję w pełni wybrzmieć, wszystko zalewa fala ognia. Chwilę później film kończy się, a widzowie pozostają z poczuciem, że coś im umknęło. 

Reklama

Pierwszy i część drugiego aktu stanowią jednak zapowiedź czegoś ciekawego. Chociaż to typowa origin story, chociaż bohaterowie mówią i robią dość banalne rzeczy, to ogląda się ich z przyjemnością. Jest to zasługa wcielających się w nich aktorów: Milesa Tellera, który wzorowo gra równocześnie nieśmiałego i zdeterminowanego geniusza Reeda, czy Kate Mary, która w rolę prymuski Sue wlewa swój chłodny urok. Jest to również zasługa Tranka, artysty, który rozumie młodych ludzi, ich marzenia i kompleksy, i który ma doświadczenie w łączeniu kina o dorastaniu z fantastyką. Już w swoim debiucie, rewelacyjnej "Kronice", pokazał, co może się stać, gdy banda dzieciaków zyska nadludzkie umiejętności.

"Fantastyczna czwórka" jest opowieścią o końcu młodości, o brutalnym i gwałtownym dorastaniu. Bohaterowie zostają zaskoczeni przez swoją przemianę. Poganiani przez entuzjazm i pragnienie sławy, uruchamiają zbudowany przez siebie teleport i doprowadzają do katastrofy, w wyniku której ich ciała ulegają nie tylko wzmocnieniu, ale i deformacji. Sceny, kiedy jeden po drugim budzą się w wojskowym szpitalu, mają prawdziwy emocjonalny ciężar. Reed jest rozciągnięty niczym postać z kreskówki, Sue migocze i znika jak popsuta żarówka, Ben (Jamie Bell) jest oszalałym golemem z kamienia, a Johnny'ego (Michael B. Jordan) trawi piekielny ogień. 

Zaletę "Fantastycznej czwórki" stanowi też pewien staroszkolny sznyt. Przez pierwszą połowę obserwujemy przygotowania do podróży do innego wymiaru, wczesne próby i żmudną laboratoryjną pracę, którym towarzyszy typowa dla klasycznej fantastyki naukowej atmosfera podniecenia i ciekawości - ta sama, którą Christopher Nolan próbował wskrzesić w "Interstellar". Niestety, potem wszystko bierze w łeb: i lekkomyślna ekspedycja, i coraz bardziej nieskładny film.

5,5/10

"Fantastyczna czwórka" (Fantastic Four), reż. Josh Trank, USA 2015, dystrybutor: Imperial-Cinepix, premiera kinowa: 15 sierpnia 2015

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Fantastyczna Czwórka 2015
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy