Reklama

"Diana": Księżna z bajki [recenzja]

Chociaż może się wydawać, że dekada lat 90. XX wieku była doskonale zarejestrowana przez mass media, dzięki czemu dobrze i zgodnie z prawdą funkcjonuje w naszej pamięci, okazuje się, że jest inaczej. Jak to zwykle bywa, rozpamiętując przeszłość, ucieka nam wiele niuansów.

Największą zaletą filmu Olivera Hirschbiegela jest to, że właśnie na te niuanse kieruje naszą uwagę. Szkoda tylko, że robi to niezamierzenie. Tak jest chociażby z przedstawieniem w jego filmie postaci muzułmanina.

Jesteśmy przed 11 września, wyznawcy islamu nie są więc jednoznacznie utożsamiani z dżihadem. Bohater, doktor Khan (znany z serialu "Lost: Zagubieni" Naveen Andrews), dla którego Diana traci głowę, jest świetnie prosperującym kardiochirurgiem. Mimo że pochodzi z Pakistanu, cieszy się powszechnym szacunkiem i zaufaniem. Nikt nie podejrzewa go, że jest wysłannikiem Al-Kaidy, który zarobione w Londynie funty przesyła kolegom-terrorystom. Do zbiorowej paranoi jeszcze daleko. Społeczeństwo nakręcają inne wydarzenia - te z życia protagonistki.

Reklama

Niestety, na tym poziomie "Diana" to okrutnie sztampowy film, przypominający telewizyjne biografie. Tytułowa księżna pokazana jest w nim dość stereotypowo. Jej wewnętrzne konflikty wyglądają, jakby zostały wyjęte wprost z biografii pisanych dla gawiedzi. Di miota się pomiędzy dworską etykietą a własnym wyzwoleniem, uczuciem do kardiochirurga a chęcią utrzymania go z dala od szalejących wokół paparazzi, miłością do dzieci a własnym egoizmem, byciem ofiarą mediów a ich świadomą prowokatorką. Niestety, reżyser porusza się dokładnie pomiędzy tymi skrajnościami, czego w tym przypadku nie da się zaliczyć na plus dla filmu. Na tytuł Królowej Ludzkich Serc Diana musiała przecież zapracować wyrazistością i odwagą, których w jej filmowym portrecie najzwyczajniej brakuje. Filmowa księżna zawsze jest gdzieś pomiędzy, bojąc się wyciągnąć rękę po to, czego naprawdę pragnie.

Kiedy mówiło się o produkcji filmu, wydawało się, że jest kręcony w najlepszym z możliwych momentów. Wówczas wyszły na jaw rewelacje dotyczące Matki Teresy z Kalkuty, które obaliły jej mit. Okazało się, że beatyfikowana kobieta na Ziemi wcale nie była taka święta. Tymczasem obraz Hirschbiegela mit jedynie umacnia. Dianie odmawia się wyrachowania i cynizmu, w każdym jej złym uczynku dopatrując się dobrego efektu. Trzeba więc przyznać, że jak na twórcę, który w nominowanym do Oscara "Upadku" odważył się nadać ludzkie cechy samemu Adolfowi Hitlerowi, jest to krok w tył.

Krok do przodu robi za to Naomi Watts, która do roli Diany perfekcyjnie wyćwiczyła nawet jej charakterystyczny tik głową, mimowolnie odsuwaną w prawo. Jedynie ona trzyma w tym filmie poziom i jedynie dla niej warto go zobaczyć.

5/10


---------------------------------------------------------------------------------------

"Diana", reż. Oliver Hirschbiegel, Wielka Brytania, USA, Szwecja 2013, dystrybutor: Monolith Films, premiera kinowa: 20 września 2013 roku.

---------------------------------------------------------------------------------------

Ciekawi Cię, co w najbliższym czasie trafi na ekrany - zobacz nasze zapowiedzi kinowe!

Chcesz obejrzeć film? Nie możesz zdecydować, który wybrać? Pomożemy - poczytaj nasze recenzje!

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: ksieżńa | recenzje | księżna | film | Naomi Watts
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy