Reklama

"Był sobie dzieciak": Film o powstaniu warszawskim. Udany?

"Był sobie dzieciak" Wosiewicza to pierwszy z całej serii filmów o powstaniu warszawskim, które pojawią się na polskich ekranach.


Ten "przegląd" impresji polskich filmowców na temat jednego z najważniejszych zrywów niepodległościowych w polskiej historii przypieczętuje premiera "Miasta 44" Jana Komasy - w 70. rocznicę wybuchu powstania, na Stadionie Narodowym w Warszawie.

Nurt filmów powstańczych w Polsce "zaprojektowały" dwie instytucje: Muzeum Powstania Warszawskiego i Polski Instytut Sztuki Filmowej. Ogłoszono konkurs, wyłoniono zwycięskie projekty, odrzucono te (według jury) zapowiadające się gorzej, które i tak w większości zostały, albo zostaną zrealizowane.

Reklama

Potrzeba stworzenia filmowej narracji powstańców warszawskich spędzała sen z powiek niejednemu. Po pierwsze za granicą mało kto wie, o co tak naprawdę chodziło w sierpniu 1944 roku. Po drugie "w wolnej Polsce" - tej po 1989 roku - nie było dotychczas filmu powstańczego. Ta luka w polskiej kinematografii współczesnej może wywoływać (rzekomo) tylko wstyd.

W przypadku filmu Wosiewicza ważny jest także kontekst polskiego środowiska filmowego. Na ubiegłorocznym festiwalu w Gdyni film nie został pokazany w Konkursie Głównym. Widocznie nie przeszedł festiwalowej selekcji. Miał być zaprezentowany w sekcji Panorama. Niestety projekcje nie odbyły się prawdopodobnie ze względu na brak zgody reżysera. "Odrzucony w Polsce" obraz pojawiał się na innych festiwalach filmowych pod zupełnie innym tytułem - "Taniec Śmierci. Sceny z Powstania Warszawskiego". Gościł m.in. na Camerimage i na festiwalu w Szanghaju. "Był sobie dzieciak" ma być rozbudowaną wersją kinową "Tańca..." .

Głównym bohaterem filmu jest rzecz jasna młodzieniec - poeta Marek (Rafał Fudalej). Wbrew pozorom nie wyrywa się na powstańcze barykady. Nadopiekuńcza mama przebiera go za dziewczynę, żeby uratować mu życie i zatrzymać jak najdłużej blisko siebie. Obowiązek wobec ojczyzny spełnia odważny ojciec. Marek wytrzymuje w piwnicach z warszawskimi cywilami dosłownie moment. W sumie nie ma mu się co dziwić. Przekrój społeczny ukrywających się to gabinet osobliwości. Od prostaczek z odważnymi tezami a propos gwałtów wojennych, po wysnobowane mieszczaństwo. Generalnie liczą się przede wszystkim ostre opozycje i stereotypowe dialogi "na styku klas".

Chłopak chce dołączyć do ojca za wszelką cenę. Na drodze do celu spotyka tajemniczą kobietę - Frau Irenę (Magdalena Cielecka), którą przez czysty przypadek ratuje od stryczka. To ją wybiera na towarzyszkę swojej podróży przez powstańcze barykady w towarzystwie wystrzałów podziemnych wojowników i egzekucji okrutnych dirlewangerowców.

Nie da się ukryć, że film Wosiewicza wymyka się standardom fabularnego kina historycznego. Reżyser kreuje "sceny z powstania" porównując ich układ w filmie do działania fotoplastykonu. Zresztą od tego właśnie przedmiotu, który ojciec podarował pierworodnemu Markowi, praktycznie rozpoczyna się akcja filmu. Naśladowanie jego działania ma polegać na zestawieniu zdjęć fabularyzowanych z archiwaliami filmowymi i fotograficznymi. Ten foundfootage'owy sposób tworzenia narracji fantastycznie sprawdził się w "Kornblumenblau" Wosiewicza - jednym z najwybitniejszych polskich filmów o tematyce obozowej. Niestety w przypadku "Był sobie dzieciak" zawodzi.

Film Wosiewicza charakteryzuje wszechogarniający chaos. Fabularyzowane "przygody" Marka i Ireny z jednej strony wymykają się klasycznym losom powstańczym, z drugiej - wpisują się doskonale w stereotypowy bohaterski obrazek młodych bojowców. Zła "pani" umiera, chłopczyk jednak ląduje na barykadach, a przystojny, lekko ubrudzony powstaniec ma uśmiech od ucha do ucha. Dodatkowo film reklamuje hasło: "To się nie śniło, to jeszcze trwa". Szkoda, że to współczesne trwanie nie zaowocowało filmem przypominającym choć odrobinę powieść odcinkową "Warszawiacy" Łukasza Orbitowskiego, którą swego czasu publikowała Korporacja Ha!art.

Nie ma sensu wskazywać momentów w filmie Wosiewicza, w których rzeczywiście widać brak funduszy na produkcję. Nie warto rozkładać na czynniki pierwsze bohaterów, szczególnie trójki dirlewangerowców, którzy oczywiście muszą przypominać zwierzęta, nieludzkie potwory, które cierpią na praktycznie wszystkie znane psychiatrom zaburzenia. Dodatkowo jeden z nich jakoś tak niebezpiecznie czyha na cnotę młodego, kędzierzawego, polskiego blondynka. Nawet przymusza go do picia wina z miseczki ku uciesze współtowarzyszy i obłapia na wszelkie możliwe sposoby.

Ten "pierwszy w wolnej Polsce film fabularny o Powstaniu Warszawskim" (materiały prasowe) to niezgrabna i momentami bełkotliwa wizja przeszłości, która prawdopodobnie miała wpisywać się w jakąś powstańczą, narodową liturgię. Trudno jednak rozstrzygnąć, na jaki obraz składają się poszczególne historie głównych i epizodycznych bohaterów Wosiewicza. Trudno zrozumieć, czego symbolem ma być ten niepodległościowy zryw; jaka jest rola postaci cywilnych, które przypominają karykatury i w końcu kim jest Frau Irena - niemiecka mścicielka, szalona rodzicielka i melomanka w różowym "mundurku" i czymś w rodzaju rogatywki.

Jeszcze trudniej zrozumieć to wszystko, mając w pamięci wspomniany wcześniej "Kornblumenblau" - surrealistyczną, ironiczną i odważną wizję obozowej przeszłości, tak wyjątkową i niespotykaną w polskiej kinematografii.

4,5/10

"Był sobie dzieciak", reż. Leszek Wosiewicz, Polska 2012, dystrybutor: Odyssey Films, premiera kinowa: 1 sierpnia 2013 roku.


Chcesz obejrzeć film? Nie możesz zdecydować, który wybrać? Pomożemy - poczytaj nasze recenzje!

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: recenzja | Leszek Wosiewicz | film
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy