"Biały, biały dzień": Tajemnica i brak [recenzja]

Kadr z filmu "Biały, biały dzień" /materiały prasowe

"W biały, biały dzień, gdy nieba nie można odróżnić od ziemi, zmarli mogą mówić do tych, którzy wciąż żyją" - przekonuje Hlynur Pálmason, powołując się na islandzkie przysłowie. Motto, którym opatrzył swój najnowszy film, brzmi jak złowroga przepowiednia lub przewrotne życzenie. "Biały, biały dzień" prezentuje jednak żałobę, która zaczyna się tam, gdzie następuje rozdarcie miłosnej relacji, obezwładniająca utrata najbliższej osoby i wewnętrzne przepracowanie czyjejś śmierci.

Zaczyna się od mgły gęstej jak mleko, z której wyłania się szczegół - rozpędzony samochód, który po chwili wypada z zakrętu na pustej drodze i spada w przepaść. Na miejscu ginie kobieta, wystarczyła więc zaledwie chwila nieuwagi, słaba widoczność i kilkanaście sekund, by czyjś świat legł w gruzach.

Trudno pogodzić się rodzinie z nieodwracalnym, ciężko zmyć cierpienie. Co zostaje po śmierci bliskiej osoby? Zazwyczaj wspomnienia, wąskie skrawki zdań, ale również piętrzące się warstwami i ulepione kurzem rzeczy, szuflady nabite ogromem przedmiotów, które w tym przypadku porządkuje mąż zmarłej. U Pálmasona ten złożony proces nie służy jednak ani rekonstrukcji obrazu żony, który powoli znika i blaknie po śmierci, ani tym bardziej sentymentalizmowi, tylko odsłanianiu jej tajemnic. Wyznania, wyjaśnienia, rozmowy odbyte za życia, choćby i najszczersze, nie ujawniły tyle o jej mniejszych kłamstewkach i większych sekretach, co zawartość jednego kartonu.

Reklama

Z czasem bohater odsłania, dopasowuje i łączy ze sobą kolejne elementy układanki - powoli zaczyna wpatrywać się w nie uważniej i rozumieć, że obraz zmarłej żony nie jest już taki sam, jaki był. Nagle okazuje się, że świat Ingimundura był pewnym wyobrażeniem i działał tak naprawdę inaczej, niż myślał. Że jego żona od dawna prowadziła sekretne życie za plecami rodziny, ukrywała przed nim romans. Kiedy mężczyzna przejrzy na oczy i pozna prawdę, da się ponieść fali gorączkowych uczuć, podejmując przy tym śledztwo na własną rękę. Będzie chciał zrozumieć, kim była osoba, z którą spędził sporą część swojego życia. I czy będzie jeszcze kiedykolwiek potrafił odnieść się do jej wspomnienia z wyrozumiałością.

Pálmason rozsądnie i z umiarem dawkuje poczucie prywatnych frustracji bohatera, moduluje nastrój wzbierającej w bohaterze wściekłości, umiejętnie odsuwa na jakiś czas gwałtowną eskalację jego zranionego ego, pęczniejącego żalu, resentymentów, oschłości, zawodu i potrzeby męskiej zemsty. W międzyczasie reżyser stwarza wrażenie dyskretnego podglądania, zaglądania ukradkiem w intymny świat Ingimundura, gdzie na liście codziennych priorytetów mieszczą się opieka nad ukochaną wnuczką, remont domu, kumpelskie posiady i zwiększająca się liczba spotkań terapeutycznych.

Twórcy potrafią opowiadać o tym powściągliwie, za pomocą niespiesznego miarowego rytmu, rozgrywając cały dramat w kameralnej przestrzeni, w półsłówkach, w dziwnych sugestiach, długich sekwencjach ciszy i stopniowo gęstniejącej atmosferze, a nie w zamaszystych gestach i monologach. Pozornie zbudowany na fundamencie porządku, spokoju i samozachowawczym instynkcie świat obnaża jednak swoją mroczną stronę, buzujące w zdesperowanym żałobniku emocje gotowe są w każdej chwili wybuchnąć w postaci drastycznych decyzji i rozwiązań. Czasem morderczych, czasem groteskowych i niegroźnych.

Niewątpliwie perspektywa Pálmasona jest dojrzała, bogata i zaskakująco bliska realizmowi psychologicznemu, ale przy tym sprzężona z formalnym wyrafinowaniem, metaforami, alegoriami, symbolizmem. Znaków firmowych stylu islandzkiego reżysera jest w "Białym, białym dniu" co niemiara. Zanim na dobre zacznie się właściwa akcja, statyczna kamera rejestruje wznoszące się w szczerym polu gospodarstwo na tle następujących po sobie dni, pór roku i zmian pogodowych. Sekwencja ta stanowi dowód na czas upływający od wypadku, każda drobna zmiana zachodząca wokół budynku oddala Ingimundura od śmierci żony. Tak samo jest z wyludnionym krajobrazem skąpanym we mgle, który gaśnie pod tytułową bielą oraz przydrożnym kamieniem, toczącym się po zboczu. Pálmason maksymalizuje działanie wieloznacznego obrazu, tworzy wizualny język zawierający różne znaczenia, kody i gęste sensy. Aż trudno wyobrazić sobie lepszy przykład filmu, w którym tak silnie wyrażałaby się istota współczesnego europejskiego kina autorskiego.

8,5/10

"Biały, biały dzień" (Hvítur, Hvítur Dagur), reż. Hlynur Pálmason, Dania, Islandia, Szwecja 2019, dystrybucja: Stowarzyszenie Nowe Horyzonty, premiera: 6 marca 2020 roku.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Biały biały dzień
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy