Reklama

"Bejbi blues: Wegetarianki, sekty i gadżety

Historia nastolatki, która pragnie mieć dzidziusia do kochania, to temat, o którym reżyserka Kasia Rosłaniec mówiła jeszcze w trakcie promocji swojego fabularnego debiutu, "Galerianek".

Tamta opowieść o niepełnoletnich panienkach, które puszczają się w sklepach z przeszklonymi windami rzeczywiście szybko się zwróciła. Sprawy społeczne, wątki patologiczne, podobnie jak kilka wywiadów o potrzebie "przeciwdziałania" zjawisku zrobiły swoje. Polacy szturmowali sale kinowe. Następny film był na wyciągnięcie ręki...

No więc mamy tego kilkumiesięcznego bobasa, siedemnastolatków w związku, kilka malinek na szyi chłopca i tandetne, kolorowe koturny dziewczynki. Jak na polskie warunki cudem jest, że ta historia nie jest opowiadana punkt po punkcie, w lęku przed tym, żeby widz przypadkiem się nie pogubił i nie ominął żadnej, istotnej sceny. Rosłaniec rzeczywiście pozwala odbiorcy minimalnie pogłówkować i samemu połączyć w całość rozsypana układankę.

Reklama

Młoda parka ewidentnie przeżywa kryzys. Odpowiedzialność za bobasa przerasta przede wszystkim jego. Jointy, deska, złamana ręka i miłe koleżanki różnej proweniencji rzeczywiście rozpraszają maturzystę. Natalia - młoda mamusia ma wszystko na swojej głowie. Stara się, choć jej życie to prawdziwy znój. Zrozumiałaby ją na pewno bohaterka "Ki" Leszka Dawida, choć Ki była jednak starsza, więc zamiast modą interesowała się sztuką i jej "stylówa" była troszkę z innej epoki. W całej tej historii poza dzidziusiem do kochania jest jeszcze mama, która zostawia córkę i ucieka. A także: druga mama-teściowa, która generalnie kocha syna, dlatego wręcza jego "żonie" raz na miesiąc pięćset złotych, dzięki czemu reperuje nie tylko ich budżet, ale także swoje sumienie.

Nie ma sensu pisać nic o realizmie, bo choć twórcy pieją, że to kino społeczne, które mówi o polskich nastolatkach, samotnych matkach, współczesnym egoizmie i samotności w tłumie (sic!), to tak naprawdę chyba łatwiej zidentyfikować się z nawet najbardziej zamkniętą grupą społeczną (mormoni, amisze, scjentolodzy?), niż z tą europejską młodzieżą.

"Bejbi blues" wywołuje oczopląs i jest to niestety efekt zamierzony. Miało być przecież tak kolorowo, jak kolorowo żyją młodzi ludzie. Oprócz historii samotnej, niepełnoletniej mamy istną rewię bibelotów. Wszystko jest przegięte, nawet panie w sklepie mięsnym i usta sekretarek. Kostiumy przypominają pomyłki kiepskich stylistów, którzy wierzą, że im więcej, tym lepiej. I koniecznie na koturnie w kropki.

Podobnie niestety jest z dialogami - jest kolorowo, ale równocześnie żenująco. Jak menadżer sklepu z ciuchami zagaja młodą dziewczynę? Proste: pyta ją po prostu czy jest wegetarianką, czy należy do jakiejś sekty... Przecież to takie oczywiste, że absurd oznacza, że coś jest cool!

Rosłaniec próbuje szokować głupotą i niedojrzałością swoich bohaterów, ale nie ma żadnego dystansu do swoich zapędów. Wszystko jest tak bardzo na poważnie, że widz tylko czeka kiedy pojawia się w toku tej opowieści dramat rodem z Dostojewskiego. I rzeczywiście: pojawia się dramat z odblaskową fuksją, wiadomo, że jest to mieszanka wybuchowa. I szokująca, zupełnie jak narkotyczna impreza w budynku kościółka z krzyżem i nagą babeczką w tle - "Bejbi blues" oferuje i takie atrakcje. Nie, ręce same nie składają się do oklasków - ręce zwyczajnie opadają z bezsilności. Chciałabym o tym filmie jak najszybciej zapomnieć.

2/10


---------------------------------------------------------------------------------------

"Bejbi blues", reż. Katarzyna Rosłaniec, Polska 2012, dystrybutor: Kino Świat, premiera kinowa: 4 stycznia 2013 roku.

---------------------------------------------------------------------------------------

Ciekawi Cię, co w najbliższym czasie trafi na ekrany - zobacz nasze zapowiedzi kinowe!

Chcesz obejrzeć film? Nie możesz zdecydować, który wybrać? Pomożemy - poczytaj nasze recenzje!

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: sekty | "Bejbi Blues"
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama