"Avengers: Koniec gry" [recenzja]: Udało się

Kadr z filmu "Avengers: Koniec gry" /materiały prasowe

Na początek krótko: Marvel znów to zrobił. "Avengers: Koniec gry" jest udanym podsumowaniem kinowego uniwersum opartego na komikach superbohaterskich Domu Pomysłów. Jeśli jesteście jego fanami - z seansu wyjdziecie zachwyceni. Jeśli podczas "Avengers: Wojny bez granic" czuliście się zagubieni z powodu natłoku postaci i wątków - po godzinie "Końca gry" rozboli was głowa.

Do seansu najlepiej przystąpić znając jak najmniej szczegółów produkcji. Chociaż będę unikał spoilerów, dalszą część czytacie na własną odpowiedzialność. Ale jeszcze raz zapewniam i uspokajam: mimo ogromu produkcji, bagażu ponad dwudziestu filmu oraz setek postaci i wątków - udało im się.

Thanos (Josh Brolin) zrealizował swój plan - uśmiercił połowę życia we wszechświecie. Bohaterowie, którym udało się pozostać przy życiu, nie mają czasu na odpoczynek. Mimo porażki Avengers podejmują kolejną desperacką próbę pokonania szalonego Tytana. Ich plan jest nieprawdopodobny i niemal z góry skazany na porażkę. Ale co innego im pozostało?

Reklama

Zeszłoroczna "Wojna bez granic" miała świetną budowę dramaturgiczną. Cel był prosty (powstrzymać Thanosa), a pozbawione zbędnego ujęcia widowisko ukazywało starania bohaterów o uratowanie połowy wszechświata. W "Końcu gry" reżyserski duet braci Russo nie kontynuuje początkowo festiwalu atrakcji z poprzedniego filmu - gdy widzowie mają ochotę na kolejną gonitwę, oni proponują wyciszenie.

Wstęp jest wydłużony do granic. Russo powoli ukazują, jak wydarzenia z poprzedniego filmu wpłynęły na bohaterów i ich relacje. Jednak to wszystko jest tylko ciszą przed burzą - bo gdy akcja rusza z miejsca, zatrzymuje się dopiero na chwilę przed napisami końcowymi.

Powolne rozpoczęcie okazuje się także zapowiedzią ogromnej laurki dla budowanego od 2008 roku kinowego uniwersum. Trudno zliczyć nawiązania do poprzednich filmów - zarówno w dialogach, jak i bezpośrednie (i często ironiczne) odniesienia do konkretnych scen. Nawet najwięksi fani nie mają szans, by wyłapać wszystko podczas pierwszego seansu.

Mimo skali wydarzeń w centrum uwagi twórców pozostaje aspekt, który zdecydował o sukcesie kinowego uniwersum Marvela - bohaterowie. Niemal każdy ma swoje pięć minut (nawet zaniedbywany w ostatnich filmach Don Cheadle). Trzeba jednak uczciwie przyznać, że nie każdy z pozostawionych przy życiu herosów jest równie interesujący, co niektórzy z tych poległych.

Chociaż ilości wątków i postaci nie da się zliczyć, bracia Russo prowadzą historię w sposób uporządkowany i czytelny. Przy okazji - co typowe dla Marvela - wspomagając się formułą kina gatunkowego (tym razem, niespodzianka, heist movie). Tak jak w "Wojnie bez granic" płynnie zmieniają tonację - od sceny prześmiewczej przechodzą w ściskającą serce.

Czy "Koniec gry" ma jakieś wady? Owszem, jest ich całkiem sporo. Największą jest samozachwyt, którym w pewnym momencie film zdaje się zachłysnąć. Z drugiej strony - po tak ogromnym sukcesie Marvelowi można chyba pozwolić na odrobinę pychy. Niemniej wszystkie mniejsze i większe minusy schodzą na drugi plan, gdy widzowie dają się zupełnie porwać widowisku. Dawno nie byłem na seansie, podczas którego oglądający tak żywo reagowali na wydarzenia na ekranie. Były nagłe wybuchy śmiechu, były łzy i niekontrolowany płacz, były też spontaniczne oklaski. Jeśli ktoś miał jakieś wątpliwości, to zapewnię jeszcze raz - Marvel znów to zrobił.

8/10

"Avengers: Koniec gry" ("Avengers: Endgame"), reż. Anthony i Joe Russo, USA 2019, dystrybutor: Disney, polska premiera: 25 kwietnia 2019 roku.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Avengers: Koniec gry
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy