"Anna": Agentka [recenzja]

Sasha Luss w filmie "Anna" /materiały prasowe

Nikitę pamiętają wszyscy. Ten film Luca Bessona z 1990 roku nie tylko otworzył mu drzwi do kariery, ale przede wszystkim stał się jednym z symboli kina lat dziewięćdziesiątych. Trudno oprzeć się wrażeniu, że reżyser próbuje raz jeszcze zmierzyć się z fenomenem kobiety-zabójczyni, ale przy okazji składa sam sobie hołd. Niebezpiecznie.

W końcu Anna ma być nową Nikitą. Sęk tkwi w tym, że akcja nowego filmu reżysera "Leona zawodowca" rozgrywa się na początku ostatniej dekady XX wieku. Tak jakby dziś trudno było konkurować chociażby z Larą Croft.

Fabuła "Anny" to łańcuszek zwrotów akcji. Gdzieś pomiędzy 1985 a 1993 rokiem. Zimna wojna tak naprawdę nadal trwa, choć Besson nie zajmuje się geopolityką. Anna (Sasha Luss) pochodzi z Rosji. Była uczennicą szkoły wojskowej. Jej ojciec był związany z wojskiem. Ma za sobą epizod narkotykowy, który należy chyba do najbardziej nierealistycznych fragmentów tego filmu. Koniec końców jest mistrzynią szachów i przepiękną kobietą.

Reklama

Jej kariera w modelingu rozpoczyna się na jednym z moskiewskich targów, gdzie sprzedaje matrioszki. Tam wypatruje ją jeden z "myśliwych" paryskiej agencji modelek. Po nitce do kłębka Anna staje się obywatelką świata. Oczywiście laleczka-matrioszka ma być metaforą jej skomplikowanej osobowości i wielu twarzy. Nic zaskakującego. Wszystko jak w dobrze skrojonej - stereotypowej bajeczce o Wschodzie i Zachodzie.

Oprócz dwóch zbiorowych scen walki, w których Anna kładzie na łopatki dziesiątki mężczyzn trudno znaleźć inny fragment filmu, który byłby przynajmniej interesujący. Sasha Luss przypomina doskonałego robota, ale nie jest w stanie utrzymać widza dłużej, niż kilka minut. Za perfekcyjna, czyli zbyt nudna.

Z drugiej strony zabawy z czasem w narracji w stylu: pięć lat wcześniej, trzy lata później jedynie komplikują odbiór. Lata dziewięćdziesiąte w "Annie" przypominają sen szaleńca, choć być może chodziło o to, żeby zrobić z tego obrazek w stylu kina akcji klasy B...

Opowiastka o starciu dwóch wywiadów: Amerykanów i Rosjan może wywoływać łezkę nostalgii, ale wypadałoby postarać się zbudować świat, który byłby choć odrobinę zaskakujący.

Tak naprawdę gdyby nie role epizodyczne, "Anna" Bessona byłaby po prostu nie do zniesienia. Film ratuje przede wszystkim Helen Mirren jako diaboliczna Olga z KGB. Każda scena z nią w roli głównej to odrobina ironii w tym piekielnie poważnym świecie z końca poprzedniego stulecia. Mirren bawi się swoją postacią i ewidentnie mogłaby robić to jeszcze lepiej, gdyby tylko nie było tak "poważnie".

Dzielnie partnerują jej Cillian Murphy jako agent CIA i Luke Evans jako agent KGB. Ta para ma ogromny potencjał humorystyczny, który został całkowicie zaprzepaszczony. Koniec końców "Anna" ma bardzo niewiele wspólnego z "Nikitą". Łatwo będzie o niej zapomnieć.

4/10

"Anna", reż. Luc Besson, Francja 2019, dystrybutor: Monolith Films, premiera kinowa: 28 czerwca 2019 roku.


INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Anna (film)
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy