"American Assassin" [recenzja]: Drugie życie

Kadr z filmu "American Assassin" /materiały prasowe

Gdyby nie wakacje na Ibizie, życie głównego bohatera wyglądałoby zupełnie inaczej. Wyobraźmy sobie - to jest dokładnie kilka pierwszych scen - że młody chłopak odpoczywa z dziewczyną na rajskiej wyspie. Ona ma białe bikini i blond włosy. On przypomina niedoświadczonego studenta. Najpierw mało zgrabny product placement telefonu Samsung, który rejestruje moment zaręczyn. Następnie atak terrorystów, którzy bezwzględnie mordują bogatych turystów w kurorcie. Do niewinnej blondynki strzelają praktycznie w ostatnim momencie. Nie mają żadnych skrupułów.

Dla głównego bohatera "American Assassin" Mitcha (Dylan O'Brien) te wydarzenia z plaży, nagrane na telefonie marki Samsung, to punkt zwrotny w jego krótkim życiu. Półtora roku później studencik wygląda już jak płatny morderca. Bije się najlepiej na świecie, strzela jak zawodowiec oraz oczywiście płynnie mówi i pisze po arabsku. Jego zemsta ma być słodka. Terroryści to źli ludzie, których trzeba eliminować i on będzie to robił.

Od samego początku film Cuesty, który reżyserował m.in. kilka odcinków takich seriali jak "Homeland" czy "Dexter", przypomina paranoidalną układankę, w której rządzi zasada totalnego kiczu połączona ze wszystkim współczesnymi, politycznymi stereotypami. Ibiza to od początku do końca raj dla reklamodawców. Pojawia się tam nawet koszulka hiszpańskiej reprezentacji piłki nożnej. Sam scenariusz przemiany głównego bohatera to nie tylko kalka słabego kina akcji, to przede wszystkim absurd.

Reklama

Zresztą ten termin rządzi w całymi filmie Cuesty. Nowy wojownik musi w końcu trafić do starego nauczyciela, doświadczonego jeszcze w trakcie wojny w Zatoce. W tej roli Michael Keaton, któremu można współczuć w każdej kolejnej scenie. Kierownictwo CIA, Irańczycy i wszyscy kolejni bohaterowie przypominają pacynki z bardzo nieudanej fantazji kilku scenarzystów i reżysera. Wystarczy przyjrzeć się epizodowi warszawskiemu, który dotyczy handlu uranem. Naprawdę epizodyści mówiący po polsku nie są w stanie zbudować dramaturgii danej sceny.

Godzinami można byłoby opisywać, co się nie udało albo co żenująco stereotypizuje kolejne społeczeństwa i narodowości. Szkoda na to czasu. Fakt jest jeden - "American Assassin" to miód na serca tych, którzy chcieliby zobaczyć, jak "biały człowiek" bierze w sprawy w swoje ręce i robi porządek.

Film Cuesty w tych warunkach politycznych, szczególnie w kwestii uchodźców, podbija nastroje niechęci i agresji. Próżno twórcy ratują się bajeczkami o winie rządu amerykańskiego. W finale pokazują, co może się stać, jeśli przestaną strzelać do tzw. terrorystów. Jeśli ktokolwiek wytrzyma do końca, to warto zobaczyć, co dzieje się z 6. flotą armii USA w trakcie zderzenia z ładunkiem nuklearnym. To jedyna niezapomniana scena z filmu "American Assassin".

2/10

"American Assassin", reż. Michael Cuesta, USA 2017, dystrybutor: Monolith Films, premiera kinowa: 15 września 2017 roku.

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy