Sanatorium miłości
Reklama

Marta Manowska: Wśród przyjaciół z "Sanatorium miłości"

​Martynka, bo tak nazywają ją kuracjusze "Sanatorium miłości", opowiada o tym, jak wygląda Wielkanoc na Śląsku. Mówi też, dlaczego nadchodzące święta są dla niej tak ważne.

​Martynka, bo tak nazywają ją kuracjusze "Sanatorium miłości", opowiada o tym, jak wygląda Wielkanoc na Śląsku. Mówi też, dlaczego nadchodzące święta są dla niej tak ważne.
Marta Manowska podczas przygotowań do świątecznego odcinka "Sanatorium miłości" /TVP /materiały prasowe

- Dostaliśmy od telewizji, ale też od siebie nawzajem prezent, jakim jest wspólne przeżywanie Wielkanocy - wyznała Marta Manowska.

Widzowie spotkają się w święta z bohaterami "Sanatorium miłości" dwukrotnie. Pierwszy raz w sobotę, 20 kwietnia, o godz. 20:20 oraz następnego dnia - w niedzielę, 21 kwietnia, o godz. 18:30. Oczywiście w TVP1.

Pewnie wiesz, co to takiego wielkanocne batuchy śląskie?

-  No pewnie! Drożdżowe słodkie kluski. Inni mówią bułki na parze z nadzieniem albo bez. Jednak w naszym domu podstawą świątecznego menu są jajka w kminku. Specjalność mojego taty. Objadamy się nimi całe święta, czasem kosztem wielkanocnego obiadu.

Reklama

Poznałaś sekretny, rodzinny przepis?

- Oczywiście! (śmiech) Jajka gotujemy na twardo, zaraz po  Niedzieli Palmowej. Nie obieramy. Przygotowujemy wywar z łupin cebuli i kminku. Skorupki jajek obtłukujemy. Wkładamy do wywaru na dobry tydzień, by nasiąknęły aromatem. Coś pysznego!

A na jaki świąteczny przysmak czekałaś jako dziecko?

- Gdy jeszcze jadłam mięso, podstawą była dla mnie kanapka z domową, gotowaną szynką i własnym chrzanem śmietankowym. W drugi dzień świąt babcia zapraszała nas na obiad. Na stole królowały wszelkiego rodzaju mięs - od kaczki po indyka. Ze słodkości był domowy makowiec i sernik.

Jak wygląda śląska święconka?

- Masło, pieczywo, szynka, malowane przeze mnie jajka, ciasto, sól, pieprz. Prosto.

Ślązacy restrykcyjnie podchodzą do wielkanocnego postu?

- Tak. Dla mnie najważniejsza jest spowiedź. Zawsze chodzę na rekolekcje wielkopostne. Bardzo podobały mi się słowa księdza w moim kościele, który na rozpoczęcie tegorocznych rekolekcji powiedział, że nieważne jest to, co było, ani to, co będzie. Ważne jest dziś. Każdego dnia można zacząć od nowa, oczyścić się z grzechów i być bliżej Boga. Wtedy naprawdę poczułam magię świąt, czyli postu, jałmużny i modlitwy. W Wielki Piątek utrzymuję ścisły post. Podczas niedzielnego śniadania dzielimy się święconką i dopiero wtedy można jeść mięso. Tradycja jest dla nas ważna.

"Zajączek" też?

- Przygotowujemy prezenty i chowamy je w całym domu. A zaraz  po śniadaniu ruszamy na łowy, biegając po piętrach.

Co znaczy dla ciebie Wielkanoc?

- Kiedyś była niedocenianym przeze mnie świętem. Dopiero z czasem doświadczyłam jej siły. Wszystko budzi się do życia, pojawiają się krokusy, żonkile, tulipany i bazie. Co roku biegnę do sąsiadów po bukszpan, żeby ustroić nim koszyczek. Wielkanoc jest nam dana po to, by stawać się lepszym człowiekiem, by spotykać się z rodziną i wyciągać rękę do tych, z którymi jesteśmy pokłóceni. Jest dla mnie czasem odrodzenia. Daje mi spokój. To moja baza.

Jak wygląda u was śmigus-dyngus?

- Na Śląsku jest mocny! Pamiętam czasy, kiedy w lany poniedziałek po naszym osiedlu jeździł maluch, który miał w środku pompę strażacką i było lane z węża. Bez litości. U nas w domu też zawsze jest lane. Tylko dziadek oblewał babcię elegancko perfumami, a pozostali mężczyźni leją wodą wprost. Jeszcze w piżamie zaliczam pierwszy strzał. Chciałabym kontynuować kiedyś te tradycje z moją rodziną. Chować "zajączka", malować jajka, polewać się wodą w piżamach.

Zaprosiłaś do wielkanocnego stołu wspaniałą dwunastkę z "Sanatorium miłości".

- "Dwunastkę" w cudzysłowie, bo Cezarego nie ma wśród nas, ale wciąż czujemy jego obecność! To będzie piękny czas. Spotykamy się w dwóch specjalnych odcinkach, by przypomnieć dawne, zapomniane obyczaje i tradycje związane z Wielkanocą. Będziemy przygotowywać się do świąt w wymiarze kulinarnym, obyczajowym i duchowym. Zrobimy święconkę, z którą pójdziemy do kościoła. Potem będziemy celebrować dany nam czas i rozmawiać o tym, jak toczy się ta piękna historia, która narodziła w czasie turnusu w Uzdrowisku Ustroń.

Czułaś, że w programie narodzi się paczka przyjaciół?

- Gdy pod Równicą po raz pierwszy zobaczyłam, jak się witali, jacy wobec siebie byli otwarci i uczynni, nie miałam wątpliwości, że z tej mąki wyrośnie pachnący, domowy chleb. W ciągu trzech tygodni nawiązali ze sobą fenomenalne relacje. Są otwarci na siebie, motywują się wzajemnie i mogą na siebie liczyć.

B.B.

Tele Tydzień
Dowiedz się więcej na temat: Marta Manowska | Sanatorium miłości
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy