Oscary 2010
Reklama

Trzech panów w dżungli, nie licząc psów

"Odlot", reż. Bob Peterson i Peter Docter, USA 2009, Forum Film, premiera kinowa 16 października 2009 roku.

Co by było, gdyby Baron Munchhausen w swoją pierwszą podróż wyruszył po siedemdziesiątce, a za kompana wziąłby dzieciaka w wieku wczesnoszkolnym?

To był parszywy dzień. Połowa października, a za oknem zawieja śnieżna. Do rodzinnego miasta, gdzie zdeponowałem wszystkie chroniące przed zimnem akcesoria, kilkadziesiąt kilometrów, natomiast ja nie widzę możliwości, żeby wystawić czubek nosa poza drzwi tramwaju. Z bólem zerknąłem do portfela - na szalik starczy, więc wyskoczyłem heroicznie w pobliżu galerii handlowej. Doczłapałem do drzwi wejściowych, rozbryzgując rozklejonym trampkiem śnieżno-deszczową breję, kupiłem co miałem kupić i ręce mi opadły. Bo jak tu funkcjonować dalej, kiedy świszczy wiatr, siąpi deszcz ze śniegiem, skarpety mam doszczętnie przemoczone, do domu daleko, a kawa była 3 w 1 z torebki.

Reklama

Na wpół lunatycznie dałem się nieść nogom, a te poprowadziły mnie intuicyjnie najlepiej znaną trasą przed kasę kina. Odrzucałem kolejno tytuły - to nie, bo postapokaliptyczne, tamto o kompromitującej pobłażliwej tolerancji wobec obcych, następne o budowie portu Gdynia... i już miałem odejść, kiedy na dnie listy zamajaczył mi tytuł "Odlot". Zaraz, zaraz... "Odlot" miał być 16 października... Zapytałem kasjerki, a ta błyskotliwie odparła: Panie, jak jest na wyświetlaczu to znaczy, że gramy, nie? Tak! zaświeciła mi się w głowie charakterystyczna żarówa z lampki w logo Pixara. Ten dzień mógł być już tylko lepszy.

Swego czasu znalazłem na demotywatorach kadr z "Króla Lwa" podpisany: Filmy animowane... kiedyś były nie tylko komediami. Trzeba przyznać, że w ostatnich latach animacje zainfekowane zostały wirusem postmodernistycznej zgrywy. Shrek ośmieszył baśnie, powiązał je z newsami z pierwszych stron gazet, w ironicznym grymasie dewaluując ich prostotę i jednoznaczność. Za Shrekiem podążyła zaś cała wataha i jak w pamiętnej scenie śmierci Mufasy, w "Królu Lwie", stratowała dziecięcy zachwyt. Z coraz większą nieufnością spoglądamy na kino opowiadające o bólu, przyjaźni, miłości, marzeniach, zgorzknieniu i deformacji dziecięcych ideałów.

W tym krajobrazie po bitwie, który przybiera dosłowną formę w wyświetlanym ostatnio "9" Shane'a Ackera i w postaci Ameryki - wysypiska śmieci, na którym ostatnią cząstkę humanizmu kultywuje robot Wall-e - firma Pixar jest ostatnim bastionem.

"Odlot" to film, który potwierdza, że kino może być nośnikiem prawdziwej przygody. Historia Carla Fredricksena, pomimo jego zaawansowanego wieku, jest zaś szkatułkową historią inicjacyjną. Oto nasz główny bohater w trakcie pierwszych 10 minut projekcji zamienia się z podrostka w małżonka, a następnie w bezdzietnego wdowca.

Uderzać może powaga problematyki jaką podszyty jest "Odlot", jednak jak na mit przystało - akcja ma w bezpieczny sposób rozładowywać impas tkwiących u jej podstaw napięć. A napięć będzie tu znacznie więcej. Wspomniane unikanie zgrywy nie znaczy tu bowiem odwrotu na z góry ustalone pozycje, ucieczki w archaizację i archetypowe warianty (księżniczka całuje księcia, wiedźma truje księżniczkę, a krasnoludów jest siedem). Nic z tych rzeczy. Filmy od Pixara to baśnie skrojone na naszą rozdętą od pizzy, coli i bezruchu miarę. Mamy tu rozbite rodziny, zastąpioną oglądaniem Discovery pasję podróży, żarłoczne korporacje i "błękitne ptaki" w kolorze tęczy, ale przede wszystkim potężną dawkę rozczulającego humoru i wzruszeń, z gatunku tych jakie serwowało nam spotkanie Kevina z rodziną, w finale "Kevina samego w domu".

Rzecz jasna film prezentowany jest w polskich kinach w wersji zdubbingowanej, co budzi moje mieszane uczucia, ale wydaje się zrozumiałe ze względu na spodziewany przekrój wiekowy widzów. W rodzimej interpretacji słuchamy jednak prawdziwych tuzów: Marian Opania i Jerzy Kryszak to miłe elementy, natomiast perfekcyjnie brzmią Cezary Pazura w roli głupawego, choć sympatycznego psa Asa oraz Wojciech Siemion jako schwarzcharakter. Ostatecznie dubbing wypada dobrze, a tłumaczenie nie gubi tak wielu niuansów zawartych w oryginale.

Jednym z zachowanych dowcipów jest m.in. ten, kiedy młoda Ela mówi do równie jeszcze młodego Carla: Polecimy do Ameryki Południowej... wiesz, to taka Ameryka tyle, że południowa. Ja mogę, jak bohater filmu "z ręką na sercu" powiedzieć: proszę zobaczyć tą filmową baśń, bo to taki film tyle, że bajeczny.

8,5/10

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: filmy | film
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy