Oscary 2010
Reklama

Tęsknię za Tobą, Żydzie

"Poważny człowiek" ("A Serious Man"), reż. Joel i Ethan Coen, USA 2009, dystrybutor Best Film, premiera kinowa 11 czerwca 2010 roku.

Bracia Coenowie wracają z nowym filmem i, jak to zwykle bywa w ich przypadku, aplauz i ogólna laudacja ze strony krytyków towarzyszą im od pierwszego seansu. Zanim jednak zadmiemy się w zachwytach, warto byłoby zadać sobie pytanie, dlaczego w "Poważnym człowieku" Ethan i Joel mówią, że przedmieścia Minnesoty "to nie jest kraj dla obrzezanych ludzi"?

A przynajmniej dla jednego z nich - głównego bohatera, spokojnego wykładowcy fizyki z Minneapolis - Larry'ego Gopnika (w tej roli Michael Stuhlbarg). Wiedzie on przeciętny, szary żywot męża, ojca dwójki dzieci i nauczyciela. Spokojny do czasu, aż bóg nie doszedł do wniosku, że egzystencja bohatera jest chyba zbyt uporządkowana. Od tego momentu, niczym na głowę starotestamentowego Hioba, spadają na Gopnika co raz to nowe boże dopusty: żona chce rozwodu, dzieci go okradają, student go szantażuje. A to i tak dopiero początek.

Reklama

W całej tej historii niezmiennie najbardziej frapujący pozostaje ten męczennik i relacja jego historii do prologu filmu Coenów. "Poważny człowiek" rozpoczyna się mottem z Rashiego (tak w skrócie zapisywano nazwisko Rabiego Szlomo Jicchakiego - znamienitego i najbardziej poważanego komentatora Tory): "Ze skromnością przyjmuj wszystko, co ci się przytrafia". Dla zobrazowania (a może wcale nie?) tej mądrości twórcy serwują nam krótką, acz fantastyczną scenę prologu, opowiedzianą w jidysz, a rozgrywającą się gdzieś w Polsce na początku XX wieku.

Powracający z targu kupiec zaprasza do domu rabina, który pomógł mu w trakcie trudnej podróży. Małżonka kupca, mająca ponoć znać rabina sprzed lat, truchleje jednak, gdy ten pojawia się w drzwiach. Wedle jej wiedzy, starzec miał opuścić ten padół trzy lata temu, w związku ze swoją śmiercią na tyfus. Wniosek jest więc prosty - nie jest to żaden rabin, ale dybuk (hebrajski demon lub dusza zmarłego, która "przyległa" do ciała). Mąż nie daje wiary połowicy, okopując się na ideowej pozycji "ale głupie te baby". Żona jednak, jako osoba przesądna i pewna swoich racji, wbija staremu rabinowi szpikulec do lodu (tak, tak - taki z "Nagiego instynktu") prosto w pierś. Rabin, dość rozczarowany brakiem gościnności, wychodzi.

Prolog odczytać można w dwójnasób. Z jednej strony, żywa judeo-tradycja, która jeszcze niedawno stała na straży domów, wiedziała jak poradzić sobie ze złem, które szturmuje progi. Ze strony drugiej, może kluczem jest rabin, który ugodzony w serce, stwierdza tylko: "To ja już może pójdę", wcielając w życie mądrość Rashiego. Tego, czy był dybukiem, czy ofiarą plotki, nie dowiadujemy się do końca filmu. Tak samo, jak nie poznajemy w pełni historii Larry'ego, powodów jego nieszczęść, ani postawy jaką powinien wobec nich przyjąć.

Coenowie zresztą przez cały film posługują się takiego rodzaju dialektyką w tworzeniu sensów. Gopnik, z wykształcenia fizyk, sam staje się "kotem Schrödingera", o którym uczy swoich studentów. Jest równocześnie martwy i żywy, aktywny i pasywny, zamknięty w pudełku tajemnicy, dopóki ktoś nie podniesie wieczka, odkrywając sens jego cierpień. Nikt jednak się do tego nie kwapi. Twórcy wolą pozostawić te pytania bez odpowiedzi i raczej snuć opowieść o łapówce, której nie było, (nie)przyjętej przez "człowieka, którego nie było".

Jak napisał dziennikarz żydowskiego magazynu "Tablet", emigrujące do Stanów plemię dawidowe "zamieniło Talmud na podręczniki prawa i medycyny". W imię asymilacji, stracili łączność z tradycją przodków i zatracili tym samym umiejętność hiobowej (a więc skromnej, w metafizycznym znaczeniu, a nie tylko pasywnej) zgody na swój los.

Ethan i Joel przypominają jeszcze o jednej rzeczy. Amerykańscy Żydzi stracili też kulturową przestrzeń, która dopuszczała odwiedziny dybuka, na rzecz amerykańskiego ugoru kultury popularnej, w której możliwości obcowania z absolutem ograniczone są do słuchania płyty "Abraxas"* Santany. Czego może chcieć taki bóg? Powiedzieć Larry'mu słowami singla "Hope You're Felling Better", że ma sarkastyczne poczucie humoru?

Recenzję zatytułowałem tak, jak Rafał Betlejewski swoją akcję odczarowywania słowa "Żyd" pisaniem po murach. Coenowie także tęsknią za jakimś Żydem. Czy za Żydem chełmskim, czy Żydem z Minnesoty, mistycznym, czy agnostycznym - nie do końca wiadomo. Wiadomo jednak jedno - z tej tęsknoty ukuli "pierwszy żydowski film noir" (jak określił "Poważnego człowieka" magazyn Heeb), który dla Polaka pozostanie w dużym stopniu niezrozumiały. Jest jednak przy tym na tyle uniwersalny, by nie móc być niezauważonym i niedocenionym przez gojów.

*Abraxas to, przejęte przez wiele kultur, imię Boga Najwyższego, uosobienie eonu, zamknięty obieg czasu.

7/10

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: film
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy