Nowe Horyzonty 2011
Reklama

"Pieprzcie się, jesteśmy dziwne!"

"Attenberg" greckiej reżyserki Athiny Rachel Tsangari stał się jednym z odkryć ubiegłorocznego festiwalu w Wenecji. Film triumfował też na zakończonym w niedzielę festiwalu Nowe Horyzonty, gdzie zdobył nagrodę Grand Prix gwarantującą dystrybucję w polskich kinach. W rozmowie z Tomaszem Bielenia Athina Rachel Tsangari opowiedziała co robiła przez 10 lat, które minęły od jej kinowego debiutu, wyjaśniła, co oznacza tytuł "Attenberg" oraz doprecyzowała jaką funkcję spełniają zaskakujące "musicalowe" sekwencje w jej filmie.

"Attenberg" to opowieść o 23-letniej Marinie (nagrodzona w Wenecji Ariane Labed), niedojrzałej emocjonalnie, aspołecznej dziewczynie, która opiekując się umierającym na raka ojcem doświadcza równocześnie seksualnej inicjacji. Tytuł filmu to nawiązanie do dokumentalnych filmów Davida Attenborougha; w upraszczającym przekręceniu nazwiska brytyjskiego twórcy, który zasłynął jako realizator popularnych filmach o obyczajach zwierząt, Tsangari odnajduje symbol do świata intuicji. Nie logika ekranowych wydarzeń, tylko instynktowna, pozaracjonalna natura człowieka napędza akcję tego niezwykle ciekawego filmu.

Reklama

Tsangari wprowadza do "Attenberg" szereg parateatralnych chwytów, zaczerpniętych ze świata sztuki performance. Jednym z nich są powtarzające się przez cały film "taneczne" sekwencje z udziałem głównej bohaterki i jej najlepszej przyjaciółki. Te umyślnie wykoślawione choreograficznie wyczyny pełnią tu podwójną rolę: można traktować je tak, jak ogląda się w musicalu piosenki. Ale też znaczenie tych sekwencji może mieć o wiele większą wagę, kiedy przypomnimy sobie, że równie dobrze spełniać mogą one funkcję greckiego chóru.

Nie wszystko o czym chce się powiedzieć poprzez kino, trzeba wyrażać słowami głównych bohaterów - zdaje się myśleć Tsangari. Jeśli już musimy włożyć im w usta jakieś słowa, najlepiej niech to będą imitacje odgłosów wydawanych przez różne zwierzęta. Świat "Attenberg" jest światem izolacji i emocjonalnej niedojrzałości. Tsangari próbuje więc zdefiniować człowieka przy użyciu komunikacyjnych kodów świata zwierząt. W ramach takiego instynktownego zachowania znajdzie się również miejsce na łamanie tematów tabu. "Tato, czy kiedykolwiek wyobrażałeś sobie mnie nagą?" - Marina pyta ojca, który w "Attenberg" jest reprezentantem umierającego XX wieku. Czy dzieci XXI wieku będą w stanie poradzić sobie w świecie, pozostawionym dla nich przez poprzednie pokolenia? Oto wielkie, przepełnione pesymizmem pytanie, z którym zostawia nas Tsangari.

Między twoim najnowszym filmem "Attenberg" a reżyserskim debiutem "The Slow Business of Going" minęło długie 10 lat. Co robiłaś w tym czasie?

Athina Rachel Tsangari: - [długa cisza] Nie pamiętam [śmiech]... Mieszkałam w tym czasie w różnych miejscach: Austin, Amsterdam, Ateny... Największym wyzwaniem, którego się podjęłam, była współreżyseria ceremonii otwarcia Olimpiady w Atenach. Po ukończeniu mojego debiutu "The Slow Business of Going" pod koniec 2000 roku zaczęłam pisać scenariusz kolejnego filmu, który miałam nadzieję nakręcić w Teksasie, gdzie w tym czasie mieszkałam. Wtedy niespodziewanie zaproponowano mi pracę nad ceremonią otwarcia Olimpiady. Zajęło mi to 2 lata nieustannej pracy, było to największe przedsięwzięcie, w jakim dotychczas brałam udział. Przeskoczyłam więc automatycznie z pułapu 40 tysięcy dolarów - tyle kosztował mój debiutancki film - do kwoty rzędu kilku miliardów dolarów, które wydano na przygotowanie olimpijskiego spektaklu.

- Potem zaangażowałam się w szereg projektów artystycznych, polegających na wyświetlaniu prac multimedialnych w miejskich przestrzeniach. To moja wielka pasja, łączy bowiem dwie wielkie miłości mojego życia: kino i architekturę. Tuż po Olimpiadzie założyłam również firmę produkcyjną Haos Films. Jestem więc nie tylko reżyserką, lecz także producentką.

Dlaczego zdecydowałaś się na nakręcenie "Attenberg" w Grecji?

- Około 2005 roku zaczęłam pisać scenariusz, który po trzech latach mógł zostać skierowany do produkcji. To byłby taki średniobudżetowy amerykański film, niestety projekt upadł z powodu ówczesnego kryzysu ekonomicznego. Wtedy wpadłam na pomysł, żeby przenieść się do Grecji. Problem w tym, że nie uważam się wyłącznie za reżyserkę filmową. Zajmowałam się w tym czasie również innymi aktywnościami: przez 10 lat organizowałam festiwal filmowy, uczyłam, produkowałam filmy, pracowałam w teatrze i operze. Nie czuję osobistej porażki w związku z faktem, że swój drugi film kręcę dopiero 10 lat od debiutu. Wyprodukowałam w tym czasie parę filmów, z których jestem niezwykle dumna [Tsangari odpowiada za sukces pokazywanego w naszych kinach filmu "Kieł", który otrzymał w tym roku nominację do Oscara].

Akcja "Attenberg" rozgrywa się w twojej rodzinnej miejscowości Aspra Spitia.

- To była zupełnie podświadoma decyzja. Kiedy pisałam "Attenberg", nie miałam w głowie żadnego konkretnego miejsca, w którym mogłaby się rozgrywać ta historia. Chciałam od początku, aby mój film rozgrywał się na pewnym poziomie abstrakcji, żeby nie był traktowany zbyt realistycznie. Moją intencją było zbliżenie tej historii do antycznej greckiej tragedii. Kiedy skończyłam pisać, okazało się oczywiste, że Aspra Spitia jest idealną scenerią. Od zawsze czułam się bowiem w Grecji jak obca, jak ktoś z zewnątrz. Dlatego automatycznie zdecydowałam się na wybór tego miasta, które jest jedynym zamkniętym miastem w Grecji i jednym z niewielu podobnych w Europie. To rodzaj urbanistycznej utopii, miasto-widmo. Dlatego moja bohaterka Marina, która wybiera postawę odmieńca, tak idealnie wpasowuje się w tą alienującą miejską scenerię.

Mimo że w "Attenberg", podobnie jak wyprodukowanym przez ciebie "Kle", znajdziemy sporo odwołań do bieżącej sytuacji społeczno-politycznej w Grecji, zaskoczyła mnie ścieżka dźwiękowa filmu, na której znajdują się francuskie i amerykańskie piosenki.

- Nie wierzę w coś, co zwykło określać się mianem "narodowych kinematografii". Zwykle wpada się wtedy w pułapkę stereotypów. Grecy, tak jak ludzie na całym świecie, słuchają również zagranicznej muzyki. Jeśli chodzi o zespół Suicide, którego piosenek słuchają bohaterowie mojego filmu, to była to grupa, w której zasłuchiwałam się już jako nastolatka. Dlaczego więc nie użyć jej w moim własnym filmie? Kiedy na Zachodzie prezentowano grecki film "Wasted Youth", opowiadający o subkulturze deskorolkowców, wszyscy ze zdumieniem pytali: To wy w Grecji macie skate'ów? Oni cały czas myślą, że nie robimy nic innego, tylko chodzimy w białych szatach i filozofujemy na ulicach...


Tytuł filmu "Attenberg" nawiązuje do postaci słynnego reżysera filmów przyrodniczych Davida Attenborougha. Twoja bohaterka, zainspirowana jego dokumentami, zaczyna naśladować głosy różnych zwierząt. Traktuję więc ten tytuł jako rodzaj symbolicznego opowiedzenia się po stronie intuicji i instynktu w opozycji do władzy rozumu i logiki.

- Zgadza się, to rodzaj gry słownej. Można ten tytuł traktować również jako nazwę miasta, w którym rozgrywa się akcja filmu. Końcówka "berg" często występuje w nazwach miejscowości, prawda? Ale tez "Attenberg" może być także moją wersją przyrodniczych dokumentów Attenborougha, z tym że ja zamiast o zwierzętach opowiadam tu o ludziach. Bardzo długo myślałam nad tytułem tego filmu. Wreszcie nadszedł dzień, w którym mieliśmy zgłosić film na festiwal w Wenecji. Przestraszyłem się: "Mój Boże, to takie trudne", nie chciałam niczego melodramatycznego, nic w tym stylu.

Z kamerą wśród zwierząt: Przeczytaj recenzję filmu "Attenberg"!

- Kiedy czyta się w festiwalowych opisach streszczenie fabuły tego filmu, wychodzi na to, że "Attenberg" jest opowieścią o dojrzewaniu młodej dziewczyny, której ojciec niedługo umrze... Czyż nie wydaje się to najbardziej nudnym filmem na świecie? Aż tu nagle ktoś idzie na ten film i trafia na dziwne sceny, w których dwie dziewczyny maszerują w sztuczny sposób, strojąc miny...

Właśnie, w narrację "Attenberg" wprowadzasz elementy, które wydają się być zaczerpnięte z języka sztuki performance. Chodzi mi o te wstawki, w których dwie bohaterki odgrywają przed nami dziwaczne choreografie. Sprawiają one wręcz wrażenie musicalowych interludiów...

- Albo spełniają funkcję, jaką w greckich tragediach spełniał chór... Bohaterowie, którzy nieustannie rozmawiają, wymieniają swoje poglądy, przedstawiają swoje racje - i nagle trach! - wchodzi chór, który komentuje wcześniejsze dysputy. To prawda, że jest w tym coś z musicalowych kawałków. Ale ja jestem wielką fanką musicali. Dla mnie te fragmenty są również przestrzenią, w ramach której moje bohaterki mogą zamanifestować swoją inność, wyrazić swą odmienność. Tak jakby tylko w ten sposób mogły powiedzieć innym mieszkańcom: "Pieprzcie się, jesteśmy dziwne".

- Chciałabym, żeby nie tylko greckie dziewczyny, lecz również dziewczyny w państwach, gdzie mój film znajdzie dystrybutora i pokazany zostanie w kinach, mogły w jakiś sposób zidentyfikować się z tymi bohaterkami oraz ich bezkompromisową, lekko anarchizującą postawą. Oczywiście daleko mi do przekazywania w "Attenberg" jakiegoś przekazu, próby moralizowania, jednak jako kobieta i reżyser w ten sposób chciałam zaprezentować taką niepokorną postawę. To chyba lepsze od kręcenia głupich komedii romantycznych lub łzawych melodramatów?

Twój film jest również pełen pesymizmu. Odpowiedzialność za alienację głównej bohaterki ponosi częściowo jej ojciec, architekt, który zaprojektował miasto, w którym oboje żyją.

- Pokolenie ojców zdradziło pokolenie ich córek. Ale zakończenie mojego filmu jest dosyć otwarte. Osobiście czuję się spokojna jeśli chodzi o Marinę. Straciła najważniejszego mężczyznę swojego życia i najwspanialszego przyjaciela, lecz również przeszła przez proces wyzwolenia. Nie ma nic i nie ma nikogo, czuje się więc zupełnie wolna jeśli idzie o decyzję o rozpoczęciu wszystkiego od nowa. Wszystko zależy od niej. To ona decyduje o swoim życiu. Kiedy wybiera się do pokojowego hotelu, rozbiera się i wyraża swoją gotowość do uprawiania seksu, to jest to jej własna decyzja, nikt jej do tego nie zmusił. To mocna deklaracja jej niezależności.

Czy na następny twój film znów będziemy czekać kolejne 10 lat?

- Nie wiem, kto wie? Mam pewien projekt w zanadrzu, nazywa się "Housewives", jest spora szansa na jego realizację. Teraz żyję jednak obrazem "Alps", który wyprodukowałam, a którego reżyserii podjął się twórca "Kła" - Giorgos Lanthimos. Właśnie dzisiaj dowiedziałam się, że zakwalifikowaliśmy się do konkursu w Wenecji.

Gratuluję więc i życzę kolejnych sukcesów.

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy