Nagroda im. Zbyszka Cybulskiego 2010
Reklama

Tragiczna historia Cybulskiego w tle

Daniel Olbrychski, Janusz Morgenstern, Jerzy "Duduś" Matuszkiewicz, Iga Cembrzyńska i Ignacy Gogolewski na scenie oraz wypełniona po brzegi sala warszawskiego Kina Kultura - taka była sceneria poniedziałkowej premiery odnowionego cyfrowo filmu "Jowita".

Do tego wyjątkowego wydarzenia doszło dzięki firmom odpowiedzialnym za rekonstrukcję obrazu (The Chimney Pot) i dźwięku (Dukszta&Malisz), a także przy udziale Projektu KinoRP, Studia Filmowego Perspektywa, Stowarzyszenia Filmowców Polskich, Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej oraz MKiDN.

Janusz Morgenstern, reżyser filmu, podzielił się z publicznością dwoistością uczuć, jakie mu towarzyszyły podczas tej niezwykłej projekcji po 44 latach od oryginalnej premiery. Z jednej strony wyrażał żal z powodu nieobecności w sali Kina Kultura wielu współtwórców i aktorów "Jowity", którzy niestety nie dożyli tego dnia. Z drugiej jednak strony odczuwał wielką radość z faktu, że wtedy ten film powstał w tak doborowym gronie artystów, a dziś na nowo możemy nim się cieszyć w doskonałej jakości.

Reklama

Daniel Olbrychski opowiadał ze wzruszeniem o niezwykłym spotkaniu ze Zbigniewem Cybulskim, do którego doszło właśnie wtedy. Jerzy Matuszkiewicz wspominał o wielkim wyzwaniu, jakim dla niego - początkującego wtedy kompozytora - było pisanie złożonej muzyki do "Jowity". Natomiast Iga Cembrzyńska nawiązując do przezwiska bohaterki, którą tu odgrywa powiedziała, że powinna była nazywać się nie Lola Fiat, a Lola Mercedes!

"Jowita" w reżyserii Janusza Morgensterna i ze zdjęciami Jana Laskowskiego obrosła legendą nie tylko z powodu walorów artystycznych, jaki ten film prezentuje, ale również ze względu na osobę Zbigniewa Cybulskiego, który gra tu jedną z ról. Jak wspomina Jan Laskowski, aktor posiadający w tym czasie w Polsce status gwiazdy pierwszego planu nie był do końca zadowolony z postaci, którą tu odgrywał. Powstał więc spontaniczny pomysł, by dograć dodatkową scenę w łazience, w której Cybulski rozmawia z Olbrychskim o życiu i karierze. W ten sposób została stworzona fantastyczna okazja do tego, by aktor mógł pokazać swój artystyczny kunszt. Jest w tej historii jeszcze jeden wątek, niestety tragiczny. Ponieważ dźwięk do niektórych scen nie był nagrywany w tym samym czasie, co obraz, trzeba było już po zakończeniu zdjęć dograć w studiu tak zwane postsynchrony. Cybulski nagrał ich część, ale nie dokończył. To właśnie wtedy wydarzył się tragiczny wypadek na dworcu we Wrocławiu, którego aktor nie przeżył. Aby dokończyć prace, konieczne było znalezienie innego aktora, który nagra pozostałe postsynchrony.

- Aktor, który dubbingował postsynchrony Cybulskiego wykonał to znakomicie - uważa Tomasz Dukszta z firmy zajmującej się rekonstrukcją dźwięku "Jowity". - Słychać to tak, że oglądając film, można w ogóle się nie zorientować, iż nagle zmienia się głos bohatera.

Jan Laskowski, który osobiście uczestniczył w całym procesie cyfrowej rekonstrukcji obrazu, miał jasną wizję tego, co chce osiągnąć. - Wyraźną prośbą operatora było to, by tak odnowić film, wyrównać filmowe ziarno i wyostrzyć obraz, aby nie zatracić faktury twarzy, by po procesie rekonstrukcji nie wyglądały one jak "zagipsowane" - opowiada Łukasz Rutkowski z The Chimney Pot, który nadzorował proces rekonstrukcji.

- Pamiętajmy, że jest to film sprzed prawie 45 lat, którego czarno-biały negatyw w tym czasie ulegał stopniowej degradacji. Dotknęły go takie procesy, jak kurczenie się taśmy filmowej z powodu nierównomiernego wysychania oraz różnego rodzaju rozdarcia, mamy tu plamy, ślady chemii, zadrapania, kurz, śmieci czy blaknięcie i płowienie zmęczonej czasem taśmy filmowej. Z tym wszystkim musieliśmy sobie poradzić. Najwięcej czasu pochłonęły jednak prace niestandardowe. Na przykład w jednym z ujęć, które przedstawiało starą kamienicę, róg tej kamienicy w sposób nienaturalny odrywał się od bryły budynku. Było to wynikiem zniszczenia negatywu. Praca rekonstrukcyjna wymagała więc takiego przestawienia tego elementu, takiego ustawienia go w perspektywie, podmalowania i zsynchronizowania z ruchem kamery, by kamienica w całości wyglądała naturalnie.

Według Łukasza Rutkowskiego największym problemem przy pracy nad "Jowitą" było jednak wyrównanie ziarna pomiędzy różnymi scenami filmu. Przykładowo sceny w filharmonii były tak mocno zaziarnione, że aż gubiły się szczegóły obrazu. Wręcz ciężko było odróżnić występujących na scenie muzyków. - Na tym etapie naszym zadaniem było wykonanie szeregu skomplikowanych prac rekonstrukcyjnych. Chodziło o to, by w efekcie nie było widać różnicy pomiędzy problematycznymi scenami a tymi "dobrymi", które z nimi sąsiadują. Pomimo tych wszystkich przeszkód udało nam się zrealizować postawione przed nami zadanie do tego stopnia, że przy nawet bardzo dużych zbliżeniach na twarzach aktorów doskonale widać każdą zmarszczkę, brwi, rzęsy a w oczach pojawił się nawet blask - mówi Rutkowski.

Zobacz fragment filmu "Jowita":


- Pan Jan Laskowski był bardzo zaangażowany w korekcję barwną - wspomina prace rekonstrukcyjne Michał Herman, kolorysta z The Chimney Pot. - "Jowita" to film bazujący na zbliżeniach, twarzach i emocjach na nich się rysujących. Najważniejsze więc były oczy, zmarszczki i rysy twarzy, które staraliśmy się zachować lub nawet pogłębić, wydobywając to, co mają do przekazania. Cała reszta była pochodną tych prac i tworzyła klimat lat 60-tych. Nie staraliśmy się unowocześniać obrazu. Naszym zadaniem było raczej zrobić wszystko, co jest możliwe przy obecnej technologii, by zbliżyć się do ideału tamtych lat.

Wszystkie prace związane z cyfrową rekonstrukcją obrazu trwały 2 miesiące. Ciekawym wyzwaniem dla The Chimney Pot było uzyskanie czystej i klarownej kopi DCP, czyli pakietu dystrybucyjnego do kina cyfrowego. W filmach kolorowych kolor współistnieje z kontrastem obrazu, natomiast w produkcjach czarno-białych pozostaje jedynie operowanie poziomami czerni i bieli. Dlatego bardzo istotne było wykonanie starannego masteringu "Jowity", a następnie zakodowanie filmu do postaci pakietu DCP.

Negatyw "Jowity" trafił też do studia Dukszta&Malisz, gdzie odbyła się praca nad odnowieniem dźwięku. Tomasz Dukszta opowiada, że podczas tych prac pojawił się między innymi problem zbyt głośnego terkotania kamery. - Moglibyśmy ten dźwięk niemal całkowicie usunąć przy użyciu najlepszego, specjalistycznego sprzętu. Jednak po konsultacjach w środowisku filmowym okazało się, że w przypadku filmów z tego okresu, co "Jowita" dźwięk ten niekoniecznie jest czymś, co należy całkowicie usuwać, ponieważ mógł on być nieodłącznym składnikiem ścieżki dźwiękowej budującym atmosferę filmu. I tak zrobiliśmy. Terkotka pozostała, ale w takim natężeniu, że już nie przeszkadza w odbiorze filmu.

Gdy gotowe były zarówno obraz jak i dźwięk, odbyła się oficjalna kolaudacja filmu z udziałem jego twórców oraz zaproszonych gości. Janusz Morgenstern, gdy wtedy zobaczył finalny efekt prac, był pod ogromnym wrażeniem i niezwykle zadowolony z tego, że może zobaczyć swój film w tak dobrej jakości i zrobiony tak, jak to widział wówczas podczas oryginalnego kręcenia "Jowity".

Podobnego zdania byli zapewne widzowie poniedziałkowej premiery po latach, gdyż film otrzymał gromkie brawa, a gratulacjom składanym twórcom filmu w foyer Kina Kultura nie było końca.

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy