44. Festiwal Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni
Reklama

"Ciemno, prawie noc" [recenzja]: Obiecanki cacanki

"Ciemno, prawie noc" Borysa Lankosza to zbiór porażek, potknięć, niespełnionych oczekiwań, a do tego zabawa z gatunkiem pogrążona w fatalnych skutkach. Polem tej katastrofy jest przykro przestrzelona adaptacja powieści, która doczekała się Nagrody Nike.

"Ciemno, prawie noc" Borysa Lankosza to zbiór porażek, potknięć, niespełnionych oczekiwań, a do tego zabawa z gatunkiem pogrążona w fatalnych skutkach. Polem tej katastrofy jest przykro przestrzelona adaptacja powieści, która doczekała się Nagrody Nike.
Magdalena Cielecka i Marcin Dorociński w filmie "Ciemno, prawie noc" /Foto: Adam Golec/Aurum Film /materiały prasowe

Alicja Tabor, reporterka, wraca do rodzinnego Wałbrzycha - synonimu biedy i braku perspektyw, aby napisać reportaż wielkiej wagi o niewyjaśnionym zniknięciu trójki dzieci. Zaczyna od rozmów z rodzinami, widzi alkoholizm, który doprowadził ich do nędzy i degeneracji. Jest w tej całej wyprawie, ma się rozumieć, pewien haczyk. Na Dolny Śląsk ciągnie ją własna historia, czujne przeszukanie rodzinnych tajemnic i rozsupłanie ich osobliwego splotu. Na proces ten składa się produkcja majaków, fantazjowanie, cofanie się w retrospekcjach gęstych i upiornych. Pierwsze sceny "Ciemno, prawie noc" dawały nadzieję na dokonanie niemożliwego - twórczo sfilmowaną powieść Joanny Bator.

Reklama

Czuje się, że Lankosz wychował się pod skrzydłami Wojciecha Hasa, twórcy najbardziej impresyjnych i intrygujących formalnie filmów w naszym kraju, pochodzących jakby z innego porządku. Gdzie ornamentyka marzenia, wyobraźni, iluzji wciskała się w szczeliny świata przedstawionego. I to mogła być metoda. Ten, kto czytał powieść Bator wie, że jest ona bardziej baśnią niż kryminałem. Narracja co chwile porzuca w niej realność, pozwala sobie na rajd wyobraźni nieskrępowanej: rozmowy z duchami, zjadanie żywcem ludzi czy historyczne zaszłości - z tajemnicą księżny Daisy i zamku Książ na czele. A to wszystko, rzecz jasna, związane z odwieczną walką dobra i zła, ukrytą pod postacią baśniowych "kociar" oraz "kotojadów". Mniejsza już o jakość, ważne, że autorka prowadzi równolegle kilka wątków, żongluje stylami w ten sposób, że znienacka rzeczywistość miesza ze snem, ten z kolei jest przełamywany zapisem bluzgów z czatów internetowych. Ulepienie z tego wielowektorowego materiału porządnego filmu to nie lada wyzwanie.

Tym bardziej, że książka Bator ma w sobie coś jeszcze. Zagadka kryminalna zdaje się tylko pretekstem, by opisać grozę współczesnej Polski. Literacki barometr wskazywał jasno - tu chodzi o igraszkę z rodzimych przywar, karykaturę wypadków smoleńskich, walk pod krzyżem i innych ekstremów. Z jednej strony zniknięcie dzieci na kartach powieści uruchamiało lawinę hejtu, która uderzała w miejscowych Cyganów podejrzewanych o porwanie. Z drugiej samozwańczy prorocy znajdowali wówczas okazję do wychodzenia na ulice, nawoływania do poszukiwań Matki Boskiej Bolesnej w pobliskich biedaszybach i handlu dewocjonaliami. Zważywszy na to, co dzieje się w Polsce, Bator między wierszami detektywistycznej, a nade wszystko metafikcyjnej poetyki, przemycała komunikat stricte polityczny. Słowem: sprzeciw wobec dogmatyzmom i zajadłości społeczeństwa.

Książkowe "Ciemno, prawie noc" było więc dla mnie przede wszystkim odważną krytyką narodowego i międzynarodowego fanatyzmu ufundowanego na nacjonalizmie czy okrutnej wrogości wobec obcych. I na odwrót - kiedy trzeba, celowało w liberałów oraz postępową młodzież, która równie chętnie sięga dziś po bluzg, a więc mowę pogardy i wykluczenia. Szkoda, że optyka naprzemienne dekonstruująca i rekonstruująca polską tożsamość, a przy tym problematyzująca zjawisko permanentnego konfliktu w narodzie, nie zainteresowała Lankosza w ogóle. Jest w jego filmie, niestety, coś z łatwizny.

Nie twierdzę, że miał być to film, który przymierzałby się do rozwinięcia tylko tej konkretnej strategii, ale nie mogę pojąć działania, które kastruje, tępi ostrze najciekawszych myśli zawartych w pierwowzorze. Powieść i ekranizacja zdecydowanie nie kleją się w jedną całość. Lankosz konstruuje swoją adaptację z najbardziej wątłych intryg opisanych w książce, obrazów pełnych uproszczeń. Traci znakomitą możliwość zmagania się ze stanem państwa, pozbawiając powieść Bator głównego nurtu refleksji. Odpycha mnie przy tym, że reżyser zdecydowanie woli otwierać rany, które na kartach powieści karmią się krzywdami fizycznymi, za nic nie interesuje się rozległymi uszkodzeniami pod narodową skórą. Ważne jest to, że kogoś zgwałcono, pobito, poniżono, a już najlepiej, gdyby padło na dziecko z patologicznej rodziny alkoholików i wariatów. U Lankosza każdy kwalifikuje się pod przypadek kliniczny, każdy wydaje się efektem kazirodczego związku lub molestowania w dzieciństwie. Problem polega na tym, że nie do końca wiadomo w imię czego to całe stężenie.

Gdyby Lankoszowi faktycznie zależało w tym wszystkim na gatunku, postarałby się przynajmniej o pełnokrwistego bohatera, który uruchomi wyobraźnię, szczelną dramaturgię, spójną i dającą do myślenia wypowiedź na temat przemocy domowej, a przy tym puentę, która pozostawiałaby choć minimalny margines do własnych interpretacji i próby rozwikłania zagadki. Wszystko jest tu za to nieznośnie skomplikowane, owiane mgłą i siermiężnie poprowadzoną tajemnicą. Efekt jest taki, że seansowi "Ciemno, prawie noc" towarzyszy poczucie zagubienia w niezbornej narracji, kolejne tematy wzięte z powietrza tylko potęgują wrażenie chaosu. Co jest główną zagadką, co wątkiem pobocznym, a co dygresją? Bez znajomości książki chyba bym się w tym wszystkim pogubił.

Inna sprawa, że to litanie można by ciągnąć jeszcze długo, bo niespójność, bylejakość, wybebeszone resztki sensu i logiki rozlały się równo po całym filmie. "Ciemno, prawie noc" Lankosza miota się między ociężałą i wirującą w pustce próbą importowania gatunku na rodzimy grunt a bełkotliwym i karykaturalnym dramatem o wypartej przeszłości. Najbardziej kłuje po uszach aktorstwo równie niewiarygodne, co nieznośne. Widzę tu promilowe zainteresowanie spontanicznymi reakcjami, brzmi to wszystko raczej sztucznie, jakby Trela i Fronczewski zostali zatrudnieni do przygotowania audiobooka. W trakcie cyzelowania poszczególnych fraz, kiedy tam i nazad przestawiano w nich szyk myślałem, że to jakaś zgrywa, że Lankosz celowo wkłada w usta swoich bohaterów katorżnicze dialogi i fragmenty żywcem przeniesione z książki, abyśmy trochę z idei wiernej adaptacji się ponabijali. Szkoda, że reżyser - chyba jako jedyny - traktuje to wszystko najzupełniej poważnie. Włącznie ze sceną wynaturzenia wagi ciężkiej, w której jedna z bohaterek karmi piersią dorosłego syna. Kupa śmiechu. A obiecywali, że będzie strasznie, smutno i w ogóle jakoś tak ciemno.

3/10

"Ciemno, prawie noc", reż. Borys Lankosz, Polska 2019, dystrybutor: Kino Świat, premiera kinowa: 22 marca 2019 roku.

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy