42. Festiwal Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni
Reklama

"Człowiek z magicznym pudełkiem" [recenzja]: Pollywood

Po premierze "Dziewczyny z szafy" w 2012 roku wszyscy wieszczyli Bodo Koxowi wielką karierę gdzieś na granicy polskiego mainstreamu i kina artystycznego. Profesjonalny debiut reżysera wyróżniał się oryginalnością, otwartością i świeżym spojrzeniem na otaczającą rzeczywistość, choć był jednocześnie przyjazny dla widza oczekującego rozrywki. Przygotowanie jego następcy zajęło aż pięć lat. Najwyraźniej nie był to produktywnie spędzony czas, bo nowym filmem twórca z hukiem oblewa egzamin na pełnoprawnego autora.

Po premierze "Dziewczyny z szafy" w 2012 roku wszyscy wieszczyli Bodo Koxowi wielką karierę gdzieś na granicy polskiego mainstreamu i kina artystycznego. Profesjonalny debiut reżysera wyróżniał się oryginalnością, otwartością i świeżym spojrzeniem na otaczającą rzeczywistość, choć był jednocześnie przyjazny dla widza oczekującego rozrywki. Przygotowanie jego następcy zajęło aż pięć lat. Najwyraźniej nie był to produktywnie spędzony czas, bo nowym filmem twórca z hukiem oblewa egzamin na pełnoprawnego autora.
Olga Bołądź i Piotr Polak w scenie z "Człowieka z magicznym pudełkiem" /Bartosz Mrozowski /materiały dystrybutora

"Człowiek z magicznym pudełkiem" od początku musiał wydawać się ryzykownym i niepewnym przedsięwzięciem, choćby ze względu na formę - połączenie romansu i science fiction w arthouse'owym wydaniu. Akcja "Człowieka..." rozgrywa się w Warszawie w 2030 roku, gdzie życie od podstaw próbuje ułożyć sobie dotknięty zanikiem pamięci Adam (Piotr Polak). Mężczyzna wynajmuje mieszkanie, rozpoczyna pracę sprzątacza w jednym z biurowców i zakochuje się z wzajemnością w pięknej Gorii (Olga Bołądź). Pewnego dnia w szafie znajduje archaiczne radio, które umożliwia podróże w czasie. Gdy w trakcie wycieczki do 1952 roku bohater utyka po niewłaściwej stronie, Goria rusza mu na ratunek. W pościg za nią rzucają się agenci, którzy nie chcą dopuścić, by kochankowie do siebie wrócili. Brzmi, jak idealna propozycja na walentynki, prawda?

Reklama

W pierwszych scenach nic jednak tego nie zapowiada. Ba! Wydaje się, że reżyser i scenarzysta celuje raczej w pastisz hollywoodzkich blockbusterów, już na starcie wykorzystując fantastycznonaukową ikonografię i nawiązania do legend kina sci-fi, by zbudować odrębną filmową rzeczywistość. Ubiera bohaterów w futurystyczne kostiumy, podkręca kolory i dyskretnie żartuje z "Facetów w czerni" Barry’ego Sonnenfelda. Później odniesień również jest sporo - twórca parodiuje i "Łowcę androidów" Ridleya Scotta, i "Truposza" Jima Jarmuscha, a nawet "Podziemny krąg" Davida Finchera, ale sam wpada w sidła (i schematy) większości amerykańskich filmów. I tak godnie zapowiadający się spadkobierca "Dziewczyny z szafy" skręca w stronę chaotycznego melodramatu z domieszką inspirowanej Orwellem dystopii.

Podczas konferencji prasowej na Festiwalu Filmowym w Gdyni Bodo Kox bez ogródek przyznał się do braku znajomości klasyki fantastyki naukowej. Tę ignorancję czuć w każdym kadrze "Człowieka z magicznym pudełkiem", bo dzieło powiela najprostsze narracyjne reguły, zawodzi wtórnością i banałem. Kto by przypuszczał, że ze wszystkich festiwalowych twórców, to właśnie Bodo, niegdyś król polskiego offu, stworzy film "pod publiczkę"? Jeszcze większym rozczarowaniem jest ekranowy rozgardiasz, gdzie intryga, postaci i szczere emocje gubią się w natłoku pomysłów. W uczucie, albo nawet chemię między głównymi bohaterami, należy wierzyć na słowo, a dla osoby, która odgadnie, po co właściwie oglądamy te męczące ujęcia i jakie mają być wnioski, należy się medal.

Medal należy się także twórcom - za odwagę. Co by nie mówić, konstruują oni w "Człowieku z magicznym pudełkiem" przesycony technologią świat, jakiego polskie kino jeszcze nie widziało. Efekty specjalne są przerysowane, ale stoją na niezłym poziomie, natomiast kostiumy przygotowane przez Katarzynę Adamczyk czy różnicujące przestrzenie czasowe zdjęcia Arkadiusza Tomiaka i Dominika Danilczyka zasługują na lepszy film. Pochwalić wypada też aktorów - Sebastiana Stankiewicza, wcielającego się w pierwszego nieudanego polskiego androida, i żywiołową Olgę Bołądź w enigmatycznej roli Gorii - niby obojętnej, ale tak naprawdę zakochanej po uszy.

Niestety, poza walorami czysto rozrywkowymi (bo w końcu kiedy ostatni raz oglądaliście polskie science fiction?), "Człowiek z magicznym pudełkiem" nie ma za wiele do zaoferowania. Brak jasności przekazu, anty-oryginalność i zestaw niezbyt dynamicznych dialogów to grzechy trudne do wybaczenia. W zamian pozostaje mieć nadzieję, że dla Bodo Koxa także będzie to lekcja na przyszłość. Sam pomysł to za mało, od pogoni ważniejsi są bohaterowie, a zabawa w polskie Hollywood nie zawsze kończy się happy endem.

4/10

"Człowiek z magicznym pudełkiem", reż. Bodo Kox, Polska 2017, dystrybutor: Kino Świat, premiera kinowa 20 października 2017 roku.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Człowiek z magicznym pudełkiem
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy