Gdynia 2011
Reklama

Smarzowski zmiótł konkurencję!

Czwarty dzień festiwalu w Gdyni upłynął pod znakiem "Róży" Wojciecha Smarzowskiego. Pamiętając "Wesele" i Dom zły", czyli poprzednie filmy reżysera, wszyscy spodziewali się (po raz kolejny) dzieła niezwykłego. Czy je zobaczyli?

Absolutnie tak. A sam Smarzowski udowodnił, że jest obecnie najzdolniejszym polskim reżyserem. "Pozamiatał konkurencję", jak powiedział znajomy krytyk po seansie "Róży".

Przeczytaj recenzję filmu "Róża" na stronach INTERIA.PL!

Na czym właściwie polega sekret tego twórcy, który został dostrzeżony w naszym kraju dopiero po 40.? Przede wszystkim na tym, że Smarzowski na nikim się nie wzoruje i od nikogo nie zapożycza. Przeciwnie, w zaledwie czterech filmach (w tym jednym telewizyjnym), udało mu się stworzyć własny styl, rodzaj sznytu, którym naznacza kolejne obrazy. Dzięki temu po prostu nie da się pomylić jego produkcji z filmami innych polskich twórców, a jednocześnie, idąc do kina, nie chodzi się na "Wesele", "Dom zły" czy niebawem "Różę". Chodzi się na Smarzowskiego.

Reklama

Dlaczego? Bo w odróżnieniu od innych współczesnych polskich obrazów, te spod jego ręki nie pozwalają o sobie zapomnieć. I nieistotne czy dlatego, że bolą czy śmieszą, ranią czy wielbią. Po prostu tkwią. I tak samo będzie z "Różą", co zresztą zapowiedział już na konferencji prasowej jeden z producentów filmu.


Nowy obraz Smarzowskiego prezentuje praktycznie nieporuszany dotąd w polskim kinie temat, jakim są losy Mazurów na tak zwanych Ziemiach Odzyskanych na przełomie lat 1945\46. W tym właśnie czasie i miejscu rozgrywa się opowieść o dojrzewaniu do miłości dwojga dorosłych ludzi - mocno okaleczonych przez los.

Tadeusz (Marcin Dorociński), były żołnierz AK, któremu wojna zabrała wszystko, co miało w jego życiu jakąkolwiek wartość, wędruje przez Mazury. Dociera do wdowy po niemieckim żołnierzu, którego śmierci przypadkiem był świadkiem. Mieszkająca sama w dużym gospodarstwie Róża (Agata Kulesza), pozwala mu u siebie przenocować.

Tadeusz odwdzięcza się za gościnę pomocą w obejściu. Kobieta, choć się do tego nie przyznaje, potrzebuje jednak czegoś więcej - przede wszystkim ochrony przed szabrownikami, którzy nachodzą jej gospodarstwo. Stopniowo były żołnierz poznaje przyczyny jej samotności. Na tle krajobrazu wyniszczonego przez wojnę, zaczyna ich łączyć coraz więcej.

Czy jednak po tak ciężkich przejściach tych dwoje ludzi będzie jeszcze zdolnych do uczucia? Czy znajdą w sobie siłę, by przełamać ograniczające ich bariery - zarówno wewnętrzne, psychiczne, jak i zewnętrzne, społeczne?

Wielka siła Smarzowskiego to wynajdywanie kolejnych tematów, których potencjału inni dostrzec nie potrafili. Reżyser ma przy tym niezwykłe wyczucie, wie jak "sprzedać" daną historię widzom, zaciekawić ich, poruszyć, a nawet, gdy trzeba, najzwyczajniej w świecie wbić w fotel. To między innymi właśnie dzięki temu Smarzowski o klasę wyprzedził konkurencję na rodzimym rynku.

Podobnie jak zrobił to na tegorocznym festiwalu w Gdyni. "Róża" to po prostu kino z prawdziwego zdarzenia, film, który się znakomicie ogląda i po którego seansie zostaje w gardle tak zwana "gula", która odbiera głos (jak słusznie zauważyła jedna z polskich dziennikarek). To niesamowite, jak reżyserowi z łatwością udaje się wprowadzić widza w opowieść, a później kolejno rozśmieszyć go, wzruszyć, przerazić , a nawet zniesmaczyć - a wszystko to w odpowiednich proporcjach i w stosownym momencie.

Oglądanie "Róży" to pozostawanie w ciągłym napięciu, jej seans wymaga całkowitego skupienia na ekranie kinowym, ale jakby w zamian, widz dostaje za to półtoragodzinne "poświęcenie" całą masę emocji i przemyśleń, mając przy tym świadomość, że obcował ze sztuką, a to naprawdę w naszym kinie nieczęsto się zdarza.

To także niesamowite, jak znakomicie udaje się Smarzowskiemu spowodować, że w jego filmach aktorzy wznoszą się na wyżyny swoich umiejętności. W "Róży" poza znanymi już z jego dzieł Marianem Dziędzielem, Kingą Preis czy Lechem Dyblikiem, wspaniałe pierwszoplanowe kreacje - pewnie najlepsze w ich dotychczasowych karierach - stworzyli wspomniani Dorociński i Kulesza (będą nagrody w Gdyni?).

To, że całość ma doskonale dobraną muzykę (Mikołaj Trzaska), jest wspaniale fotografowana (Piotr Sobociński jr), udźwiękowiona (Katarzyna i Jacek Hamela) i zmontowana (Paweł Laskowski) wspominać już pewnie nie ma nawet sensu, bo to akurat w wypadku filmów tego reżysera standard.

Będzie wielkim zaskoczeniem jeśli "Róża" nie pójdzie w ślady swojej "imienniczki" (przypomnijmy, że rok temu w Gdyni wygrała "Różyczka") i nie zdobędzie Złotych Lwów. Moim zdaniem Smarzowskiemu należały się one już za dwa poprzednie filmy, a do końca nie jestem pewien czy "Róża" - mimo że znakomita - jest od nich lepsza.

Zobacz nasz raport specjalny GDYNIA 2011!

Krystian Zając, Gdynia

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: smarzowski
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy