Reklama

Amator kontra gwiazdy

Marianne Faithfull zrywa umówione wywiady. Cristian Mungiu opowiada o aborcji i komunizmie . Hal Hartley daje popis stylowego humoru. A gdyby tak skoncentrować się nie na filmach, tylko na tym, co ich twórcy mają do powiedzenia?

Stałym elementem festiwali filmowych są bowiem rozmowy z reżyserami, które odbywają się bezpośrednio po projekcjach lub specjalnie przygotowywane konferencje prasowe. Drugiego dnia festiwalu Era Nowe Horyzonty mieliśmy dwie: bohaterami obydwu były gwiazdy inaugurującego imprezę wieczoru: odtwórczyni głównej roli w filmie "Irina Palm" - Marianne Faithfull i reżyser "4 miesięcy, 3 tygodni i 2 dni" Cristian Mungiu.

Zazwyczaj publiczność odpuszcza sobie tego typu atrakcje - traci się wtedy jeden seans filmowy, a bogactwo programowe festiwalu i bez tego przyprawia kinomanów o zawrót głowy i zgryzoty bolesnych wyborów. Z reguły widownia ma racje - konferencje prasowe to bowiem widowisko tak przewidywalne, że na poczekaniu można by ułożyć kanon dziecięciu pytań, która zawsze, niezależnie od bohatera spotkania, padną w kierunku gwiazdy.

Reklama

Marianne Faithfull, mimo że przyjechała do Wrocławia promować film "Irina Palm", pytano głównie o muzykę, aż rozdrażniona artystka w grzeczny, ale stanowczy sposób oświadczyła: "Nie mam nic do powiedzenia w tej sprawie", przy okazji zrugawszy fotoreportera za zbyt ofensywny sposób wykonywania przez niego zdjęć. Potem zaś w ostatniej chwili zerwała wszystkie zaplanowane wywiady indywidualne.

Z kolei świeżo upieczony laureat Złotej Palmy - Cristian Mungiu - cierpliwie znosił wszelkie przemowy i spotkania. Reżyser zapowiadał każdy seans "4 miesięcy, 3 tygodni i 2 dni" - grafik jego spotkań z prasą wypełniony był zaś do ostatniego miejsca. Rumuński twórca powtarzał więc w kółko, że jego film "nie jest o aborcji, ani o komunizmie"; mimo, że akcja jego dramatu rozgrywa się za czasów dyktatury Ceausescu, to stanowi ona jedynie "kontekst a nie esencję filmu".

Wszystko to można znaleźć w materiałach prasowych filmu - po co więc chodzić na konferencje prasowe i spotkania z twórcami? Odpowiedź na to pytanie dał Hal Hartley - główny bohater tegorocznych Nowych Horyzontów. To temu amerykańskiemu twórcy poświęcona jest najważniejsza retrospektywa festiwalu, Hartley doczekał się też aż dwóch książek na swój temat, których wydanie uzupełniło przegląd jego twórczości.

Wysoki Amerykanin z brytyjskim poczuciem humoru. Tak mogłaby w skrócie przebiegać jego charakterystyka. To samo można powiedzieć też o jego filmach - pokazany na początek pełnometrażowy debiut Hartleya "Niezwykła prawda" - ukazał nam twórcę głęboko osadzonego w amerykańskiej tradycji filmowej, równocześnie w niezwykle zabawny sposób przewartościowującego jej główne mity.

"Realizując ten film, chciałem po prostu aby był zabawny. I przy okazji by mówił o poważnych rzeczach" - Hartley powiedział wrocławskiej publiczności. Był przy tym, tak samo jak jego film, pełen nieoczywistego dowcipu, śmieszno-poważny, amatorski. Niezwykłe podobieństwo między dziełem i jego twórcą. Hartley uzupełnia więc projekcje swych filmów w stopniu organicznym - po seansie mamy wrażenie, że projekcja trwa dalej a to co opowiada reżyser, jest kontynuacją jego filmu.

Nie ma więc mowy o "rozkapryszonej gwieździe" - tak najczęściej mówiło się w piątek o Marianne Faithfull, ani o "laureacie Złotej Palmy" - popyt na Cristiana Mungiu chyba nieco "zmęczył" jego elokwencję. Hal Hartley nigdzie się nie spieszy i nikt go nie pogania. Myślę, że gdy ktoś zechce porozmawiać z nim o jego filmach - bez problemu może podejść po seansie i zaprosić go do klubu festiwalowego. "Amator" kontra "gwiazdy".

Tomasz Bielenia, Wrocław

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Marianne | film | 'Gwiazdy'
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy