Berlinale 2009
Reklama

Najgorszy film Berlinale?

Trwa wyścig o miano najgorszego filmu tegorocznego festiwalu w Berlinie. Wydawało się, że nic nie przebije idiotyzmu "Rickiego" Francoisa Ozona, tymczasem nowe filmy Bertranda Taverniera ("In the Electric Mist") i Sally Potter ("Rage") dotrzymują kroku dziełu francuskiego twórcy. Na tym tle rośnie szansa "Tataraku" Andrzeja Wajdy w walce o Złotego Niedźwiedzia - ze stolicy Niemiec pisze specjalny wysłannik INTERIA.PL.

Trzy branżowe czasopisma: "Variety", "The Hollywood Reporter" i "Screen Daily", które na Berlinale wydają darmowe festiwalowe numery są zgodne: "In the Electric Mist" Bertranda Taverniera, w nawiązaniu do tytułu, to dzieło "mgliste", zagmatwane, pozbawione siły, i kompletnie chybione, jeśli chodzi o wskrzeszenie ducha mrocznego thrillera lat 70. (porównanie z "Nim diabeł dowie się, że nie żyjesz" Sidneya Lumeta wypada zdecydowanie na niekorzyść Taverniera). Co ciekawe, najbardziej dostaje się odtwórcy głównej roli - Tommy'emu Lee Jonesowi - który zamiast "złości, prezentuje na ekranie raczej zmęczenie".

Reklama

Na Berlinale pokazana została reżyserska wersja "In the Electric Mist" - w tej formie film trafi na ekrany kin całego świata. Krótsza, ponoć jeszcze gorsza producencka wersja, przeznaczona ma być wyłącznie na rynek amerykański. Jakość "In the Electric Mist" najlepiej odzwierciedla fakt, że w USA film w ogóle nie trafi do kin, tylko prosto na półki DVD.

Zawiodła Również Sally Potter. Zanim projekcja "Rage" dobiegła końca, jej film zdołał wykurzyć z sali połowę widowni. Oddać reżyserce trzeba jedno - jej film to największe zaskoczenie tegorocznego konkursu. Nikt chyba nie wyobrażał sobie, że mówiąc o najskromniejszym budżecie w swojej karierze, reżyserka ma na myśli 90 minut gadających głów. W istocie na "akcję" "Rage" składają się tylko i wyłącznie rozmowy z kilkoma bohaterami filmu - pracownikami nowojorskiego domu mody. Minimalizm Potter idzie jednak jeszcze dalej - reżyserka umieszcza swych aktorów na tle greenscreenu. Trochę jak w "Wittgensteinie" Dereka Jarmana, bohaterowie Potter egzystują w izolacji od realnego świata. Zmieniają się tylko ich stroje, fryzury, oraz kolory tła.

Autorem filmu jest? Michelangelo. Kim jest? Nie do końca wiadomo. Blogerem? Studentem? Wytworem imaginacji? To jemu, ukrytemu za telefonem komórkowym - zwierzają się pracownicy agencji - od wysoko postawionych dyrektorów artystycznych, przez projektantów, fotografików, po ochroniarzy i dostarczycieli pizzy. Każdy ma do przekazania jakąś życiową mądrość, rodzaj motta. Świat jest aż tak mało skomplikowany, że da się go opisać w jednej zgrabnej formułce? Wtedy Potter wprowadza tajemnicze morderstwo jednej z modelek. Okazuje się też, że Michelangelo, kimkolwiek jest, umieszcza nagrywane rozmowy w internecie. Jego strona cieszy się coraz większym powodzeniem wśród internautów, a pracownicy agencji z dnia na dzień ("akcja" filmu rozgrywa na przestrzeni 7 dni) stają się idolami popkultury.

"Rage" jest filmem nieznośnie pretensjonalnym. W zamierzeniu miał być wyzwaniem dla wyobraźni widza - mimo, że opowiada o nowojorskim świecie mody, nie zobaczymy w nim ani kawałka Nowego Jorku, ani żadnego wybiegu. Jest jednak filmem tak dosłownym, tak skrajnie deklaratywnym i drażniąco artystowskim, że tytułowa wściekłość ("All that Rage") zaczyna udzielać się widzowi - niezbyt komfortowa sytuacja, by popuścić wodze fantazji. Jakiś przykład? Prowadzący śledztwo detektyw popisujący się cytatami z Szekspira...

Warta odnotowania jest jednak imponująca obsada "Rage" - chyba cały budżet poszedł na gaże. W filmie Potter zobaczymy Judi Dench, Steve'a Buscemiego, Dianne West , Johna Leguizamo i - ta rola wzbudzała od początku największe zainteresowanie - Jude'a Law. Ten ostatni wciela się bowiem w "celebrity model" o imieniu Minx. Z ostrym maskującym makijażem, peruką, w damskich ciuchach, i wyraźnie zaakcentowanym obcym akcentem - jest niemal nie do poznania. Stanowi jednak tylko atrakcję tego "eksperymentalnego" filmu.

Na tle "In the Electric Mist" i "Rage" przyzwoicie prezentuje się więc kolejny konkursowy tytuł: skromny południowoamerykański "Gigante" - reżyserski debiut Argentyńczyka Adriana Binieza. To historia pracownika ochrony pewnego supermarketu - milczącego, nieśmiałego, słuchającego heavy metalu Jary (Horacio Camandule), który zakochuje się w sprzątaczce Julii (Leonor Svarcas). Brak mu jednak odwagi, by okazać swe uczucie, poprzestaje więc na obserwowaniu jej na ekranie telewizyjnego podglądu sklepu i śledzeniu jej po skończonej nocnej zmianie.

Biniez, były piosenkarz i muzyk (gościnnie pojawił się w znanym z polskich kin filmie "Whisky", gdzie zagrał muzyka karaoke), z wyczuciem i smakiem buduje nastrój emocjonalnego zacofania (wycofania?) głównego bohatera. Dialogi w "Gigante" są szczątkowe, puste przestrzenie supermarketu nocą idealnie wpasowują się w samotniczy klimat tego filmu, podkreślony dodatkowo przez ascetyczną, gitarową muzykę reżysera (ciekawa rzecz, nie wiedząc nic o muzycznej proweniencji reżysera, od razu czuje się, że jest on także autorem muzyki). Proste, ale pełne wyrazu kino. Obrazy zamiast słów. Nie tak łatwo pokazać w kinie emocjonalny pejzaż samotności. Biniezowi się to udało.

Dziś kolejne filmy konkursowe. Oprócz nowego filmu Szweda Lukasa Moodyssona (anglojęzyczny "Mammoth" z Michelle Williams i Gaelem Garcią Bernalem ma być odwrotem reżysera od eksperymentów "Dziury w sercu" i "Kontenera") z niecierpliwością czekam na reżyserski debiut urodzonego w Izraelu scenarzysty Orena Movermana. "The Messenger" z Benem Fosterem, Woodym Harreslonem i Samanthą Morton to opowieść o amerykańskim żołnierzu, który po powrocie z wojny w Iraku próbuje wyleczyć psychiczne rany. Szykuje się naprawdę mocne kino.

I jeszcze jedno - jakiś pożytek z mizernego poziomu konkursowych filmów? Szansa Andrzeja Wajdy na Złotego Niedźwiedzia. Jak po raz kolejny poradził sobie z Iwaszkiewiczem, dowiemy się dopiero w piątek (ale słychać już głosy, że to piękny film) - projekcja "Tataraku" będzie przedostatnim konkursowym pokazem. Jak jednak spekulować, to na całego: "Pianista" w Cannes też był puszczany na koniec festiwalu.

Tomasz Bielenia, Berlin

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: filmy | Potter | film
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy