Reklama

"Weekend z królem": TWÓRCY O PRODUKCJI I

DA: David Aukin, producent

SB: Simon Bowles, scenograf

DC: Dinah Collin, kostiumolog

OC: Olivia Colman, aktorka (gra w filmie królową Anglii, Elżbietę)

LL: Laura Linney, aktorka (gra w filmie Daisy)

KL: Kevin Loader, producent

BM: Bill Murray, aktor (gra w filmie prezydenta Stanów Zjednoczonych, Franklina Delano Roosevelta [FDR])

EM: Elizabeth Marvel, aktorka (gra w filmie sekretarkę Roosevelta, Missy)

MR: Morag Ross, makijażystka

SW: Samuel West, aktor (gra w filmie króla Anglii, Jerzego [Bertie])

OW: Olivia Williams, aktorka (gra w filmie Pierwszą Damę, Eleanor Roosevelt)

Reklama

EW: Elizabeth Wilson, aktorka (gra w filmie matkę Roosevelta, Sarę Delano Roosevelt)

DA: "Weekend z królem" to historia fikcyjna, ale oparta na prawdziwych wydarzeniach. Doskonały scenariusz Richarda Nelsona bardzo wnikliwie przedstawia bohaterów i tamtą epokę.

BM: Roosevelt to chyba najbardziej imponujący bohater jakiego miałem okazję zagrać, a film pokazuje również jego prywatne oblicze. Nie znałem wcześniej tej historii i uważam, że scenariusz Richarda przedstawia ją w bardzo ludzki sposób.

Po przeczytaniu scenariusza zadzwoniłem do Rogera Michella (reżysera i producenta) i odbyliśmy długą rozmowę. Na koniec Roger powiedział "odwiedzę cię w Ameryce" i przyjechał. Spacerowaliśmy po plaży i kontynuowaliśmy naszą telefoniczną rozmowę o filmie.

EM: Ten film nie jest rekonstrukcją historii, tylko raczej humanistycznym spojrzeniem na zaplecze świata polityki.

SW: To próba pokazania jakimi ludźmi były w rzeczywistości te wszystkie wielkie postaci. Czyż królowie i prezydenci nie popełniają błędów? Czyż nie cieszą się ze swoich małych sukcesów, które odnoszą na przyjęciach lub w sypialniach, tak samo, jak my?

OW: Naszą ambicją było stworzenie pouczającej historii opowiedzianej z wyczuciem i taktem - nie publiczne pranie brudów, czy też dyskredytowanie kogokolwiek w oczach świata. To całkiem świeża historia - niektóre fakty na temat życia pokazanych w filmie polityków wyszły na światło dzienne w przeciągu ostatnich kilku lat. Myślę, że widzowie będą bardzo zainteresowani ich poznaniem, a film z pewnością ich zaskoczy i rozbawi.

Richard pokazał jak podczas weekendu w wiejskiej posiadłości zapadały istotne dla świata decyzje i barwnie odmalował wszystkie niezręczności, które się z tym wydarzeniem wiązały. Stworzył pełny, trójwymiarowy portret postaci, które stały się ikonami XX wieku i zręcznie przedstawił polityczne powiązania między nimi.

EW: Czytając scenariusz pomyślałam sobie "tu nic nie pozostaje w ukryciu". Podziwiam talent Richarda; w tej opowieści jest i prawda historyczna i spora dawka humoru. Moim zdaniem głównym tematem jest przetrwanie.

Bardzo się ucieszyłam, gdy zostałam zaproszona przez Rogera do udziału w tym filmie, ponieważ w latach trzydziestych ubiegłego wieku dorastałam w Michigan i byłam wielką fanką Franklina Roosevelta. Wychowywano mnie na republikankę, ale gdy Roosevelt wygrał wybory prezydenckie byłam wprost oczarowana, podobnie jak większość moich przyjaciół. Wszyscy nagle staliśmy się demokratami.

Wiele znaczyło dla mnie to, że mam możliwość wejść do świata kogoś, kto był moim idolem.

DA: To film z kategorii tych, które pokazują prawdziwe mechanizmy polityki, a ta historia jest nadal aktualna.

Pomiędzy prezydentem Rooseveltem i królem Jerzym wywiązała się nie tylko więź polityczna, ale także emocjonalna. FDR był dużo starszy i traktował króla trochę jak syna, a Bertie poddawał się temu, bo ze strony własnego ojca nie zaznał zbyt wielu opiekuńczych uczuć.

LL: To była pierwsza w historii wizyta brytyjskiego monarchy w Stanach Zjednoczonych. Z punktu widzenia historii obu krajów było to niezwykle doniosłe wydarzenie.

SW: Oba kraje miały nienajlepsze stosunki w przeszłości i żaden nie wykazywał inicjatywy, by je poprawić... Gdy rzecz niewyobrażalna stawała się faktem i Druga Wojna Światowa miała wybuchnąć, Anglia musiała zyskać pewność, że ma w Ameryce sojusznika.

DA: Ten właśnie weekend w czerwcu 1939 roku dał historyczny początek "specjalnym stosunkom", które połączyły Stany Zjednoczone i Wielką Brytanię. Po powrocie do kraju, król wysłał do Roosevelta telegram z podziękowaniami, w którym napisał, że czuje, iż udało im się nawiązać specjalne stosunki - w ten sposób powstało to określenie. Konsumując hot doga Bertie pokazał Amerykanom, że Wielka Brytania traktuje ich jak równych sobie, a jej król nie patrzy już na nich z wyżyn swojego zadartego nosa.

KL: To był przełomowy moment w stosunkach amerykańsko-brytyjskich. Królewska para zrozumiała symboliczny wymiar, jaki miało jedzenie hot dogów i stanęła na wysokości zadania.

EM: Wizytę poprzedzały długie i skomplikowane wysiłki dyplomatyczne obu stron. By ten weekend mógł się wydarzyć, konieczne było zbudowanie mostu porozumienia pomiędzy państwami.

LL: Przez cały okres swojego pobytu w Stanach Zjednoczonych królewska para była narażona na niebezpieczeństwo. Nastroje w społeczeństwie były bardzo nieprzychylne Brytyjczykom.

SW: Richard podchodzi do pisania scenariusza jak dramaturg - ma dużo zaufania do aktorów. W jego scenariuszu nie znajdziesz uwag w nawiasach typu "z niepokojem", albo "ze złością", które są wskazówkami dla aktorów, jak mają grać. To daje ogromne poczucie wolności oraz świadomość, że scenarzysta obdarzył cię zaufaniem, że wierzy w twoją interpretację.

Jego styl pisarski jest szorstki i spontaniczny. Koncentruje się na drobnych rzeczach i rozwija je powoli, w taki sposób, że w ogóle nie spodziewasz się kulminacyjnego momentu, który nagle następuje. Myślę, że to właśnie jest prawdziwy talent.

OC: Nie jestem jedną z tych, które boją się zadań domowych, ale daleko mi do Sama Westa - on zawsze miał w pogotowiu różne pomocne książki i zdjęcia.

SW: Czytałem biografie Bertiego i Elżbiety, kilka razy sięgnąłem też po publikacje dotyczące Rooseveltów. Eleanor Roosevelt powiedziała kiedyś, że gdy Elżbieta się uśmiechała lub machała ręką do tłumu ludzi, każda z osób w tym tłumie czuła, że uśmiech i gest są skierowane właśnie do niej.

OC: Sam i ja zastanawialiśmy się jak król i królowa, tak młodzi i poddani tak ogromnej presji, mieli podołać temu zadaniu - pojechać do Ameryki i zdobyć poparcie.

SW: Błędem z ich strony było czytanie przed podróżą amerykańska informacji prasowych, bardzo im nieprzyjaznych.

OC: Elżbieta musiała się zmierzyć z okrutnymi opiniami na swój temat i nieprzychylnymi dla niej porównaniami do Wallis Simpson, dla której brat Jerzego porzucił tron. Bardzo schudła przed podróżą do Ameryki. Oczy całego świata były zwrócone na nich - byli bacznie obserwowani nie tylko przez swoich rodaków, ale także przez Amerykanów.

SW: Oboje przez wiele lat żyli w spokojnym przekonaniu, że nigdy nie będą parą królewską. Sprawy mogły przybrać zupełnie inny obrót, gdyby Edward VIII pozostał królem... Bertie nie miał wyboru, został postawiony pod ścianą. Jednym z powodów, dla których przyjął imię Jerzy VI była chęć podkreślenia, że będzie kontynuował politykę swojego ojca, Jerzego V. Bertie powiedział Winstonowi Churchillowi, że ma nadzieję być królem na tyle długo, by przywrócić porządek. Podróż do Ameryki była ważna dla kraju, ale także dla monarchii.

BM: Król i królowa wykazali się sporą odwagą przybywając do Stanów Zjednoczonych i zdając się na łaskę Amerykanów; godząc się na to, że ludzie będą się na nich gapić, będą ich dotykać i obmawiać. Przyjechali z misją namówienia Ameryki, by przystąpiła do wojny, ale zrobili to w taki sposób, jakby byli sąsiadami, którzy wpadają pożyczyć szklankę cukru. Zmienili amerykańskie wyobrażenia na temat rodziny królewskiej.

SW: Wszyscy wierzymy, że Ameryka jest miejscem, gdzie możesz odkryć samego siebie. Bertie i Elżbieta powrócili do kraju jako triumfatorzy. Myślę, że dzięki temu sukcesowi Bertiemu udało się wyjść z cienia ojca, a Elżbieta odkryła, że świetnie sobie radzi na nieformalnych spotkaniach - a Amerykanie to uwielbiają. Oboje zrobili postępy dzięki Rooseveltowi.

OC: Współpraca z Billem Murrayem była dla mnie jak spełnienie marzeń. Na planie widać było jego anarchistyczne usposobienie. Między zdjęciami puszczał nam

z wielkiego odtwarzacza stereo losowo wybrane kawałki muzyczne - Beatlesów, Franka Sinatrę, rosyjską muzykę cerkiewną...

KL: ...Simona & Garfunkela, klasyczny jazz, trochę funky, trochę chorałów kościelnych. Tego nie było od samego początku, myślę, że wszystkie te utwory zakradły się jakoś niepostrzeżenie na plan około trzeciego tygodnia zdjęciowego.

OC: Zawsze się pytał, czy nikt nie ma nic przeciwko temu, że puszcza muzykę. Bill szczerze wierzy, że jeśli atmosfera na planie jest swobodna i przyjacielska, to praca będzie udana. Równie dobrze mógłby zamawiać pączki dla wszystkich.

EM: W przerwie między kolejnymi scenami był królem zabawy, ale gdy kamera zaczynała kręcić całkowicie koncentrował się na pracy, jak rasowy aktor.

OC: Ludzie kochali FDR za jego hojność, życzliwość i poczucie humoru. Myślę, że to samo można powiedzieć o Billu.

DA: Gdziekolwiek nie poszedłem z Billem, ludzie witali go jak swojego ulubieńca. Kochają go za jego filmy; za to, że tyle razy sprawił im przyjemność.

Bill to wspaniały aktor. Doskonale zagrał to, jak Roosevelt potrafił zjednywać sobie ludzi i manipulować nimi, ale udało mu się także uchwycić kwintesencję tej postaci i oddać jej prawdziwego ducha. Przygotowując się do roli przeprowadził szeroko zakrojone badania nad swoim bohaterem, co było o tyle trudne, że Roosevelt, ze względu na swoją chorobę, nie pozwalał się fotografować, ani kręcić filmów ze sobą.

KL: Aby odpowiednio pokazać fizyczność swojego bohatera, Billy przyjechał do Anglii nieco wcześniej niż reszta ekipy aktorskiej i spotkał się z konsultantem z Brytyjskiego Stowarzyszenia Chorych na Polio. Fizjoterapeuta wykonał dla niego specjalny aparat ortopedyczny i nauczył go, jak się w nim poruszać.

BM: Moja siostra chorowała na polio i nosiła szynę, więc byłem oswojony z tym sprzętem od dzieciństwa. Miała coś, co się określa jako syndrom post-polio, który pojawia się w późniejszym wieku. To niezwykłe jak FDR sobie z tym radził. Nikt nigdy nie widział, żeby użalał się nad sobą.

Absolutnie nie zgadzał się, by robiono mu zdjęcia na wózku inwalidzkim lub z kulami, był bardzo zasadniczy w tej kwestii. Spotkał się ze zrozumieniem ze strony mediów. W zamian za to prezentował pełną otwartość i regularnie występował na konferencjach prasowych, czego nie robił jego poprzednik, prezydent Herbert Hoover.

SB: Chcieliśmy odtworzyć wózek inwalidzki, którym posługiwał się Roosevelt, ale okazało się, że miał kilka różnych, więc w końcu zdecydowaliśmy się na zrekonstruowanie tego, który można zobaczyć w Springwood - stoi w bibliotece przy jego biurku. Wydawać by się mogło, że to bardzo proste zadanie, ale w istocie wcale tak nie było. Koła sprowadzaliśmy aż z Holandii i musieliśmy wymodelować specjalne siedzisko do wózka oraz metalową konstrukcję. Zastanawialiśmy się, jaki rodzaj dębu wybrać, na jaki kolor go pomalować i jakiego rodzaju nakrętki i śruby dopasować.

BM: Fizyczna sprawność bohatera jest bardzo ważna, ale nie tylko na niej się skupiałem. Wsłuchiwałem się w jego głos, w to, w jaki sposób przemawiał. Ważne było także jego wychowanie. Roosevelt dorastał w Hyde Park w Nowym Jorku oraz na wyspie Campobello w Kanadzie. Uczęszczał do szkoły w Groton w stanie Connecticut, podróżował do Anglii. W jego głosie było słychać wiele regionalnych wpływów, lecz mimo tego mówił bardzo zdecydowanie i wyraźnie.

Żeby porwać za sobą ludzi, przekonać ich do tego, by zrobili coś zgodnego z twoją intencją potrzebny jest ten szczególny błysk w oku. Roosevelt wiedział, że żeby coś dostać, trzeba coś oddać. Potrafił sprawić, że ludzie wierzyli w niego.

DA: Ten weekend z wiszącym na niebie księżycem w pełni miał w sobie coś z atmosfery "Uśmiechu nocy" Ingmara Bergmana i ten urok widać już w scenariuszu naszego filmu.

DC: Scenariusz Richarda w wartki sposób opowiada emocjonującą historię, w której jest też dużo humoru. A w reżyserii Rogera widać nawiązania do "Snu nocy letniej" Szekspira.

Przygotowując się do pracy wykonałam wiele projektów graficznych, ale najistotniejszym czynnikiem był dla mnie fakt, że kręcimy w Wielkiej Brytanii. To oznaczało, że wszystkie kostiumy trzeba wcześniej przetransportować ze Stanów Zjednoczonych. Pojechałam do Los Angeles i w dwa tygodnie udało mi się znaleźć masę cudownych sukienek, kapeluszy i garniturów w czterech różnych wypożyczalniach kostiumów. Po spakowaniu zajęły ponad pięćdziesiąt cztery pudła.

Nie ma zbyt wielu fotografii Daisy, więc musiałam polegać na zdjęciach prezentujących modę kobiecą z lat trzydziestych ubiegłego wieku.

MR: Film opowiada o pewnych konkretnych osobach, ale bardzo przydała nam się ogólna wiedza na temat realiów życia w Stanach Zjednoczonych w tamtych latach. Odtwarzaliśmy makijaże popularne wtedy, ale używaliśmy współczesnych kosmetyków, które są bardziej przyjazne dla skóry.

DC: Wykorzystywaliśmy zarówno oryginalne ubrania z epoki, jak i kostiumy specjalnie uszyte do filmu. Pamiętam jedną suknię, która prawie rozpadała mi się w rękach, ale bardzo chciałam ją mieć dla Laury Linney po prostu jako punkt wyjścia do dalszych koncepcji. Podobnie było ze starymi wiązanymi białymi butami ozdobionymi niewielką klamrą - Laura świetnie w nich wyglądała, więc skopiowaliśmy je.

SW: Moim najpiękniejszym kostiumem była oryginalna jedwabna piżama z lat trzydziestych marki Macclesfield. Dinah przerobiła ją tak, by sylwetka wyglądała w niej sprężyście.

EW: Nie byłam specjalnie dumna z moich wymiarów, ale Dinah potrafiła wszystko tak dopasować, że każdy wyglądał świetnie. Nie mogłam uwierzyć, że przyjechała ze Stanów z tymi wszystkimi ubraniami.

DC: Pierwszy raz spotkałam się z Billem Murrayem w Bostonie, niedaleko miejsca gdzie był właśnie kręcony film "Kochankowie z Księżyca. Moonrise Kingdom". Rozmawialiśmy o tym, jak zbudowany był Roosevelt w górnej partii swojego ciała, którą musiał wzmacniać w związku ze swoją chorobą.

BM: Ciężko pracował nad odbudowaniem swojego zniszczonego chorobą ciała. Wyćwiczył mięśnie brzucha, wzmocnił uda, by znowu móc się ruszać.

DC: Niektóre stare ubrania miały okazję powrócić do czasów dawnej świetności. Zadaniem kostiumu jest pomóc aktorowi zidentyfikować się ze swoim bohaterem,

a także uwiarygodnić postać w oczach widza. To może zająć chwilę, ale żeby wybrać dobrze, trzeba w wyobraźni zobaczyć kostium na człowieku - nie tylko na kimś, kto naprawdę go nosił, ale też zobaczyć w nim filmową postać.

DA: Zgromadziliśmy na planie najlepsze kostiumy, samochody, meble, dekoracje,

a Roger zadbał o to, żeby wszystko było odpowiednio wyważone, dzięki czemu oglądając ten film w ogóle nie ma się uczucia, że jest to film historyczny. Wszystko wygląda tak naturalnie, że widz czuje się częścią tej historii. Patrząc na gabinet Roosevelta narzuca się myśl, że jest to biuro silnego człowieka, który ma wielką władzę.

EM: Moja postać jest nazywana przez wszystkich Missy, ale jej prawdziwe imię i nazwisko to Margaret LeHand. Była sekretarką Roosevelta jeszcze zanim objął urząd prezydenta - zostali sobie przedstawieni, gdy FDR zaczął pracować dla Partii Demokratów.

Ludzie mówili, że była dla niego jak żona - łączyła ich bardzo bliska i zażyła relacja. Gdy Roosevelt zachorował na polio i przeniósł się na Florydę, zamieszkała z nim na barce i pomagała mu w rekonwalescencji. Bardzo wspierała go podczas kampanii prezydenckiej - była świetną organizatorką, kobietą o otwartym umyśle i kosmopolitycznych poglądach. Praca kosztowała ją bardzo wiele - sporo wycierpiała, przeszła depresję, ale świadomie podjęła tę decyzję. Chciała być świadkiem tych niesamowitych historycznych chwil, kiedy zapadały decyzje najwyższej wagi.

BM: Franklin Delano Roosevelt miał możność wpływania na losy milionów ludzi. Będąc przywódcą narodu musiał nieustannie balansować na cienkiej linii pomiędzy angażowaniem się w sprawy związane z polityką zagraniczną, a wewnętrzną potrzebą odbudowy kraju po Wielkim Kryzysie. Musiał wziąć odpowiedzialność jednocześnie za politykę fiskalną i wydatki militarne. Wiedział, kiedy jest czas na kompromis, a kiedy należy pokazać swoją siłę.

Pewnej nocy, po skończonych zdjęciach w Londynie przejeżdżałem Grosvenor Square obok ambasady amerykańskiej, gdzie stoi wielki pomnik Roosevelta ufundowany rok po jego śmierci. Pomyślałem sobie, że ten człowiek w granatowej pelerynie, którego właśnie oglądam był chyba najlepszym przyjacielem, jakiego kiedykolwiek miała Wielka Brytania.

LL: Czegoż ten człowiek nie osiągnął w swoim życiu...! Był charyzmatyczny, przystojny, inteligentny, tryskał energią i miał niezwykły talent do polityki. Ludzie go kochali i uwielbiali przebywać w jego towarzystwie. Moje ulubione sceny z filmu to te, w których występuje FDR i król, czyli Bill Murray i Sam West.

SW: Jak się gra w dwuosobowej scenie z Billem Murrayem? Dziękuję bardzo, to była czysta przyjemność. Bill jest wspaniałą i wielkoduszną osobą, przerabialiśmy razem każdą scenę.

LL: To rozgrywka między dwoma mężczyznami, z których każdy posiada ogromną władzę, ale też zmaga się z wycieńczającymi przeciwnościami. Rodzi się między nimi ten rodzaj więzi i porozumienia, który jest możliwy tylko w przypadku osób będących w podobnej sytuacji życiowej.

SW: Bertie z wielkim trudem przezwyciężył swoją wadę wymowy, ale nadal wystąpienia publiczne są dla niego ogromnie stresujące i trudne. Jednak gdy jest w towarzystwie osób, które lubi, i którym ufa, problemy z jąkaniem zanikają.

BM: Czytając o związku Bertiego i Elżbiety miałem wrażenie, że to była prawdziwa, wielka miłość.

SW: On ją szanował, a ona mu ufała. Wielu mężczyzn chciało poślubić Elżbietę, ale ona powiedziała "tak" właśnie Bertiemu. Mam wrażenie, że oni wraz z dziećmi, które wychowywali, dali początek rodzinie królewskiej, która była prawdziwą rodziną, a nie tylko sztucznym symbolem.

materiały dystrybutora
Dowiedz się więcej na temat: Weekend z królem
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy