Reklama

"Święta rodzina": WYWIAD Z REŻYSEREM

Czy według Pana, żeby być dobrym reżyserem konieczne jest ukończenie szkoły filmowej?

Moim zdaniem, każdy może zacząć jak chce. Kreatywności nie da się nauczyć. Jest wielu i fantastycznych, i kiepskich reżyserów, którzy ukończyli szkoły filmowe, ale jest też wielu genialnych reżyserów-samouków. To zależy od indywidualnej osoby. Myślę jednak, że szkołę filmową należy skończyć, bowiem w niej uczymy się ideologii i historii kina, poznajemy wiele różnych opinii i mamy okazję wziąć udział w niejednej debacie na temat kinematografii. Dla mnie szkoła filmowa była bardzo ważna.

Reklama

Jakie filmy Pan lubi?

Podobają mi się różne gatunki kina. Staram się oglądać wszystko, jednak dla mojej pracy najważniejsze jest nowe kino chilijskie z przełomu lat 60. i 70. W nich znajduję inspirację. Świętą rodzinę zrobiłem właśnie w klimacie filmów z tamtego okresu; przede wszystkim mam na myśli jej charakter dokumentalny i przedstawioną rzeczywistość. Z drugiej strony, bardzo lubię filmy Johna Cassavetesa i Larsa von Triera. Jednak największy wpływ ma na mnie kino chilijskie, takie filmy jak - Chacal de Nahueltoro (1969, Miguel Littin), Valparaíso Mi Amor (1969, Aldo Francia) i Palomita Blanca (1973, Raúl Ruíz), absolutnie genialne, do dziś oglądane i cenione.

Jaki jest Pana film idealny, o którym mógłby Pan powiedzieć: to ja powinienem go zrobić?

To zależy. Wielki wpływ i na mnie, i na kształt Świętej rodziny miało zarówno nowe kino chilijskie, lecz także takie filmy jak - Teoremat (1968, Pier Paolo Pasolini), Faces (1968, John Cassavetes), Uroczystość (1998, Thomas Vinterberg) i Przełamując fale (1996, Lars von Trier). Jednak, jeśli miałby nastąpić koniec świata, a ja mógłbym ocalić trzy albo cztery filmy, byłyby to - 2001: Odyseja Kosmiczna (1968, Stanley Kubrick), Vertigo (1958, Alfred Hitchcock), Powiększenie (1996, Michelangelo Antonioni) i Solaris (1972, Andriej Tarkowski), które moim zdaniem doskonale odzwierciedlają XX wiek.

Jakie historie lubi Pan przedstawiać?

Wszystko, co do tej pory nakręciłem opiera się na historiach autentycznych, które ktoś mi opowiedział, albo które sam widziałem. Święta rodzina też jest prawdziwą historią. Z drugiej strony lubię też melodramaty. Historie, które opowiadają jakiś prawdziwy dramat, ale językiem współczesnym, bardziej wymagającym i tonem nie do końca wiarygodnym. W tym czuję się najlepiej.

Jaki był punkt wyjścia dla Świętej rodziny?

Już cztery lata temu pracowałem nad pewnym sposobem kręcenia filmów, który teraz wykorzystałem do Świętej rodziny, tj. napisanie bardzo krótkiego scenariusza bez dialogów, który ma na celu całkowitą improwizację, a ja zajmuję się zarówno reżyserowaniem, filmowaniem i montażem. To był mój sposób i pomysł na kręcenie historii, który zawsze chciałem wykorzystać przy realizacji filmu pełnometrażowego. Potem pojawiła się historia, którą opowiedziała mi znajoma - dziewczyna jedzie do domu swojego chłopaka, tam poznaje jego rodziców, a wszystko kończy się wielką katastrofą. Zacząłem więc pisać scenariusz. Historia wprawdzie zmieniła trochę swój bieg, ale esencja pozostała.

Czy może Pan nam opowiedzieć o pojęciu etyki w Świętej rodzinie? Dlaczego wybrał Pan właśnie taką formę pracy?

Taka zawsze była i jest moja forma pracy. Wiążę się ona z tym, w jaki sposób nauczyłem się pracować i jakie narzędzia miałem do dyspozycji. Doszedłem do wniosku, że w taki sposób mogę nakręcić film długometrażowy. Zaważyły na tym również możliwości technologii cyfrowej. Żałuję, że takiego filmu nie dałoby się nakręcić siedem lat temu. Fascynuje mnie paradoks technologii cyfrowej, która pozwala z poziomu zaawansowanej technologii powrócić do formy najbardziej prymitywnej. Chodzi mi o to, że dzięki niej sam mogłem robić wszystko: zdjęcia, reżyserię i montaż.

Wyobrażam sobie, że przy takiej metodzie kręcenia, film nabiera dużo większej dynamiki i intensywności, jednak jest dużo mniej przewidywalny...

Dokładnie tak! Nie lubię tak po prostu wymyślić filmu w głowie i potem od razu go nakręcić. Nie jest możliwe osiągnięcie dokładnie tego samego, co się na samym początku zaplanowało. Jeżeli natomiast niczego się nie oczekuje i nie zakłada, wszystko, co się stworzy jest pewnego rodzaju wygraną. Dla mnie kręcenie filmu to przygoda, jedna wielka niewiadoma, a sam film to twór powstały dzięki pracy i pomysłom wielu osób. Myśląc o moich ulubionych reżyserach zdaję sobie sprawę, że wszyscy oni są ryzykantami, a nie po prostu publicystami swoich własnych pomysłów. Moim pomysłem na film jest to jak go nakręcić, a nie to, co nakręcić. I właśnie na takiej zasadzie powstała Święta rodzina.

Jak się Panu pracowało z aktorami?

Przede wszystkim na początku bardzo dużo rozmawialiśmy. Najpierw ja sam z poszczególnymi aktorami, a potem odpowiednio w parach: ojciec-syn, ojciec-matka, ojciec-dziewczyna syna, itd. Omawialiśmy pojedyncze historie i osobiste odczucia aktorów w stosunku do ról, w które się wcielają. Jednak ani razu nie spotkaliśmy się wszyscy razem, dopiero na planie. W ten specyficzny sposób rozwijaliśmy poszczególne wątki, każdy z osobna, bez dialogów, kręcąc trzy dni bez przerwy, nie dając aktorom możliwości odpoczynku. Chodziło nam o to, by przeżyć ten film, wczuć się w niego całkowicie, a nie po prostu odegrać. Daliśmy aktorom wolną rękę i całkowitą swobodę, przez co nie musieli się zastanawiać nad tym, co robią, tylko po prostu być. Odeszliśmy od tradycyjnego modelu kręcenia. Aktorzy przyparci do muru i pod wielką presją w końcu osiągnęli to, o co nam chodziło, bariera aktor-postać zniknęła. Poza tym, zależało mi, by nakręcić film od środka, a nie z zewnątrz. Nagraliśmy w sumie 85 godzin materiału, a potem praktycznie cały rok spędziłem na tym, by zmontować z tego historię. I tak powstał mój film. Film, który stworzyliśmy my wszyscy, który powstał bez scenariusza i bez żadnego storyboardu. Zgadzam się ze zdaniem François Truffaut: ?Film należy kręcić odchodząc od scenariusza i montować go wbrew regułom montażu?. Dla mnie każdy kolejny etap filmu to była walka z wcześniejszymi założeniami.

Co Pana zdaniem było najtrudniejsze w tym sposobie kręcenia?

Zdecydowanie sam montaż, nad którym, jak mówiłem, spędziłem prawie rok. Do montażu przykładam bardzo dużą wagę, bowiem wprowadzając każdą najmniejszą zmianę mogę sprawić, by jedna rzecz stała się całkowicie czymś innym. Dla mnie prawdziwą esencją Świętej rodziny była nie sama gra, tylko właśnie montaż. Napisałem ten film dopiero po tym jak go nakręciłem, opisałem ręcznie obrazy i dźwięki. Ale nie ukrywam, że była to bardzo ciężka praca. W pewnym momencie zapytałem sam siebie - "co ja właściwie robię? dlaczego tak się męczę? powinienem pracować tak jak pracują inni reżyserowie, mając wszystko wcześniej dokładnie przeanalizowane". Jednak po ośmiu miesiącach powstała wersja, która odpowiadała mi do końca.

Sofía Hasbún

"LA REVISTA DEL GUION... cada martes en la red"

materiały dystrybutora
Dowiedz się więcej na temat: Święta rodzina
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy