Reklama

"Samotność liczb pierwszych": WYWIAD Z REŻYSEREM

Jak to się stało,że zdecydowałeś się zrealizować adaptację książki Paolo Giordano?

Mario Gianani, mój producent, dał mi ją do przeczytania już po tym jak kupił prawa. Spodobała mi się. Pierwsze dwa rozdziały były niezwykle mocne, sugestywne. Choć nie mogę powiedzieć, żeby była to miłość od pierwszego wrażenia i lektura, która dostarczyła mi natychmiastowej inspiracji. Pracowałem wtedy nad innym projektem i wydawało mi się, że miłosna historia to nie jest w tej chwili materiał dla mnie. Zaproponowałem jednak, że napiszę scenariusz tej adaptacji. I dopiero kiedy naprawdę zagłębiłem się w powieść Paolo zrozumiałem, jak bardzo traumatyczne wydarzenia z dzieciństwa bohaterów - wypadek Alice na nartach i zostawienie przez Mattię siostry w parku - oddają faktyczne bolączki tego czasu w życiu, pierwsze rany, które wpływają na całą naszą późniejszą egzystencję.

Reklama

Te pierwsze dwa obrazy z książki są w pewien sposób archetypiczne.

Natychmiast poczułem, że adaptacja tej powieści będzie mieszanką rozmaitych filmowych gatunków, a gdyby mnie zmusić do jej nazwania powiedziałbym, że to "romantyczny horror skupiony na uczuciach, rodzinie i niemożliwej do osiągnięcia emancypacji związku".

Jak przebiegała praca nad scenariuszem?

Zaskoczyło mnie to, że wymagała ona "rozbicia" literackiego pierwowzoru i poskładania go na nowo, potrzeba było dużego dystansu do oryginału przy jednoczesnym szacunku dla niego.

Zaczęliśmy pracę zachowując narracyjną strukturę książki, linearny przebieg wypadków. Ale później poczuliśmy potrzebę odejścia od niej, tak by widzowie poczuli się zagubieni i zdezorientowani. W kinie to bardzo ważne, szczególnie jeśli film opowiada historię już gdzieś opowiedzianą. Biorąc pod uwagę niesamowitą popularność książki Paolo zadanie to było jeszcze trudniejsze - jak z czegoś tak bliskiego wielu osobom uczynić nowe doznanie?

Powiedziałeś, że "osią filmu jest historia ciał Alice i Mattii i ich przemian na przestrzeni 20 lat". Co miałeś na myśli?

Na samym początku pracy z Luką Marinellim i Albą Rohrwacher, ale również z innymi aktorami, poprosiłem ich o wykonanie szczególnej pracy nad ich ciałami. Z dwóch powodów. Pierwszy jest polityczno-filozoficzny w tym sensie, że wydaje mi się, że dzisiaj ciało jest ważnym elementem politycznym. Ingerencja w nie jest swoistą "rewolucją", poprzez którą jednostki samo stanowią o sobie, czy też wyrażają swój sprzeciw. Drugi powód jest czysto realistyczni. Jeśli chciałem przekonująco pokazać na ekranie upływ czasu potrzebowałem zmieniających się ciał.

Nie lubię przesadnej charakteryzacji, tych wszystkich filmowych trików, więc fakt że Alice waży 10 kilo mniej a Mattia 15 więcej pozwolił mi wiarygodnie pokazać, że w filmie minęło 7 lat. Ten upływ czasu jest wtedy namacalny, ale i zaskakujący także dla widza.

Jak dobrałeś aktorów do filmu?

Po pierwsze chciałem dwóch twarzy, z którymi widownia nie będzie miała żadnych skojarzeń, nie będą one jej znane. Ale mimo usilnych poszukiwań okazało się, że nie zrobię tego bez Alby. Alba Rohrwacher bardziej niż aktorką jest artystką. Dla mnie aktor to ktoś, kto "ryzykuje życiem". Najbardziej podziwiam i szanuję tych, którzy wchodzą w rolę całkowicie, nie bojąc się zaburzenia fizycznej i psychicznej równowagi.

Motorem Alby we wszelkich działaniach artystycznych jest płonący w niej płomień. To olbrzymka, która zaraża odwagą wszystkich wokół niej. Bez niej ten film by nie powstał, a na pewno nie w takim kształcie. Alba jest całkowicie świadoma swojego ciała i jeśli udaje jej się osiągnąć pełne porozumienie z tym, co robi zawsze was zaskoczy.

A jak trafiłeś na Lukę Marinelliego?

Jeśli o niego chodzi, to mogę z czystym sumieniem powiedzieć, że była to miłość od pierwszego wejrzenia. Zwróciła mi uwagę na niego moja przyjaciółka, która widziała go podczas egzaminu dyplomowego w szkole aktorskiej. Spotkałem się z nim i wydał mi się szalenie zabawny. Luka, fenomenalnie i subtelnie jednocześnie posługuje się ironią, która wydała mi się niezbędna dla postaci Mattii. Nie znam się na matematyce i nie bardzo wierzę w portrety geniuszy w filmie, więc skupiliśmy się na poczuciu winy Mattii, tworząc postać trochę jak z Dostojewskiego. Wina bohatera interesowała nas bo wpływa na wszelkie jego działania, determinuje całe jego życie. Ironia Luki wnosiła trochę światła w tę tragiczną postać.

Marinelli ma także świetną sceniczną prezencję, przez co nigdy nie ma się dość patrzenia na jego ciągle zmieniającą się twarz. Rzucił się całym sobą w metamorfozy, które przechodzi grany przez niego bohater, "zaryzykował życiem", co według mnie jest obowiązkiem aktora.

Skąd pomysł, by w roli matki Mattii obsadzić Isabellę Rossellini?

Zacząłem o niej myśleć, po tym jak zobaczyłem ją w filmie "Two Lovers" Jamesa Graya. Uderzyła mnie w nim jej umiejętność oddania tak wielu niuansów, tonów w drugoplanowej przecież roli. Isabella ma spojrzenie, w którym łatwo odnaleźć to "szaleństwo" osób gotowych na wszystko, mogących zmienić się całkowicie w jednej chwili. Jej postać pojawia się we wszystkich trzech planach czasowych filmu i w każdym z nich potrafiła wydobyć z niej coś charakterystycznego sięgając po drobne gesty, detale. Uderzyła mnie też jej szczodrość. Kiedy znikała z planu od razu brakowało mi jej obecności. Wszystkim brakowało!

Jak ważna w filmie jest muzyka?

Za pomocą muzyki próbowaliśmy dodatkowo zróżnicować wszystkie okresy, tak żeby historia nabierała innych tonów. W latach 80. mamy dużo syntezatorów i muzykę jak z filmów Carpentera, czy de Palmy. Dla lat 90. sięgnęliśmy po kompozycję Ennio Morricone z filmu "Ptak o kryształowym upierzeniu" Dario Argento, która towarzyszy samotności i oderwaniu bohaterów w czasach dojrzewania. Stąd też techno z przełomu 1989/1990. Z kolei ta część fabuły, która ma miejsce w roku 2001 zainspirowana została tymi klasycznymi miłosnymi historiami, w których chłopak odchodzi a dziewczyna zostaje. Scenom tym towarzyszą walczyki i łatwe do rozpoznania popowe piosenki.

A w końcowych fragmentach muzyką jest cisza.

Pozostają dwa nagie ciała i cisza, bo ostatecznie nie ma już nic więcej do powiedzenia, żadnej nuty do zagrania.

materiały dystrybutora
Dowiedz się więcej na temat: Samotność liczb pierwszych
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy