Reklama

"Przetrwanie": CASTING I PLAN FILMU

Sprowadzając na pokład "Przetrwania" zróżnicowaną pod każdym względem obsadę, twórcy musieli pamiętać, iż ekranowi mężczyźni dobrze się znają i potrafią oddać za siebie życie; był to jeden z najtrudniejszych aspektów procesu castingu. Joe Carnahan świadomie poszukiwał nieznanych na szerszą skalę nazwisk, by osiągnąć jeszcze dosadniejszy efekt. Do Liama Neesona i Dermota Mulroneya dołączyli Frank Grillo, Dallas Roberts, Joe Anderson, Nonso Anonzie, Ben Bray oraz James Badge Dale. Jeśli te nazwiska niewiele wam mówią, jest ku temu dobry powód. Kluczem doboru aktorów było znalezienie mężczyzn, którzy będą w stanie wytrzymać presję fizyczną kręcenia filmu o przetrwaniu w prawdziwych lokacjach. "W większości filmów survivalowych jest tak, że jeśli na pokładzie samolotu widz rozpozna sześciu znanych aktorów, od samego początku wie, kto przetrwa, a kto zginie. To psuje całą zabawę", wyjaśnia Mulroney. "Joe zatrudnił silnych, oddanych aktorów - niektórzy występowali już w popularnych filmach, ale nie w głównych rolach, a kilku to prawdziwe odkrycia". Akurat Mulroney ma bardzo rozpoznawalną twarz, więc na potrzeby roli zapuścił brodę i przez cały film nosi okulary - w efekcie wygląda zupełnie inaczej, niż przywykła do tego międzynarodowa publiczność.

Reklama

Grillo, wieloletni przyjaciel Carnahana, wcielił się w postać byłego więźnia i socjopaty, Johna Diaza. Doszło nawet do tego, że aktor spędził samotnie noc w słynnym nowojorskim więzieniu Rikers Island, żeby lepiej przygotować się do roli. Grillo wspomina także, że aby lepiej zgrać ekipę aktorską, puszczono im pewnego razu kultowy męski film survivalowy "Deliverance" ("Uwolnienie"). "Chcieliśmy pokazać grupę facetów, którzy nie wiedzą, kim tak naprawdę są, ale w momencie kiedy zostają postawieni w niezbyt przyjemnych okolicznościach, zostają zmuszeni do przemiany", opowiada aktor. "Okazuje się, że może ten, który wygląda na bohatera, nie jest ostatecznie aż tak dobry, a ewidentny antagonista tak zły, jak się wydawało na początku czy też nawet w środku filmu".

PLAN FILMU

Docieranie się aktorów okazało się o wiele łatwiejsze, kiedy już cała ekipa zebrała się na górskim planie w Smithers, pięcioipółtysięcznym miasteczku położonym w kanadyjskiej Kolumbii Brytyjskiej, mniej więcej 12 godzin jazdy na północ od Vancouver. "Ernest Shackleton powiedział kiedyś słynne zdanie, że lód zabiera to, co zechce", opowiada Carnahan. "Doświadczyliśmy tego na górze, na której kręciliśmy. Byliśmy całkowicie zdani na kaprysy natury i choć było to wielokrotnie frustrujące, ten okres miał w sobie coś niezmiernie fascynującego". Od pierwszego dnia na planie reżyser postawił na jak największy realizm, każąc aktorom brnąć w sięgającym pasa śniegu i stawiać czoła porywistym wiatrom na zboczu góry. "To było szaleńcze przedsięwzięcie, na moich okularach gromadziły się sople lodu!", wspomina Roberts, który w filmie gra Hendricksa. "Nigdy wcześniej nie byłem w tak zimnym miejscu", dodaje Grillo. "Wiatr wiejący grubo ponad 100 km/h, marznięcie godzinami w mało sprzyjających warunkach. Zdarzało się, że kiedy miałem powiedzieć swoją kwestię, moje usta odmawiały mi posłuszeństwa".

"Trzy razy potężne zamiecie śnieżne zmusiły nas do opuszczenia stoku góry. Kilkukrotnie częściowo odmroziłem sobie palce u rąk i stóp", wspomina Carnahan. "Absolutny mróz - sięgający głęboko za skórę", przypomina sobie Anonzie. A Mulroney dodaje: "Wszystkie przygotowania, które przeszliśmy w oparciu o scenariusz, czytanie artykułów o wrakach samolotów i zbieranie wiedzy o wilkach, nie miały żadnego przełożenia, kiedy zaczęliśmy kręcić. Stojąc na stoku góry, kiedy mróz sięga dwudziestu stopni poniżej zera, porządnie śnieży, a wiatr wieje z prędkością ponad 100 km/h, nic, co wydawało ci się, że wiesz, nie ma tak naprawdę znaczenia. Jesteś tam i musisz nauczyć się sobie radzić".

"Ciężko symulować trudne warunki pogodowe", zwierza się Carnahan. "Istnieje takie urządzenie, nazywane "ritter fan", które jest standardowym wyposażeniem do tworzenia podmuchów na planie, ale w "Przetrwaniu" dosłownie czuć potęgę wiatru pomiatającego bohaterami. Dlaczego? Bo był prawdziwy. Setki takich urządzeń nie byłyby w stanie oddać majestatu i koszmarności prawdziwych wichur, którymi uraczyła nas na tej górze matka natura", wspomina reżyser. "Mogłem osadzić akcję tej opowieści na Tahiti, z dzikami w rolach drapieżców, ale nie przeszło mi to przez myśl. Zamiast tego wylądowaliśmy na tej zapomnianej przez Boga górze, odmrażając sobie tyłki i klnąc pod nosem. Tego się nie da zagrać - aktorzy, których widać na ekranie, zachowują się tak, jak się zachowują, ponieważ doświadczyli tego mrozu, tego przenikającego wiatru, na własnej skórze".

"To musiało mieć taki przebieg, pogoda musiała dokopać każdemu na planie, ponieważ w ten sposób powstało wrażenie realizmu, którego jeszcze nie osiągnięto w tego typu filmie", wyjaśnia producent Daly. A Mulroney dodaje: "Zimno nie oznacza w tym wypadku bezpiecznego, ładnego krajobrazu; to zimno intensywne, diabelnie bolesne, na granicy odmrożenia sobie wszystkich członków. Joe wymyślił i napisał ten film mając w głowie właśnie takie warunki - nie można sobie wyobrazić trudniejszego miejsca do walki o przetrwanie". Ben Bray, niegdyś kaskader, obecnie jeden z aktorów, tak podsumowuje okres zdjęciowy: "Udało nam się nakręcić naprawdę piękny i brutalny film. Wszystko dzięki pogodzie i zapierającej dech w piersiach scenerii. Nic, co stworzylibyśmy w warunkach studyjnych, nie miałoby porównania z rzeczywistością. Widzowie w ciągu sekundy wyczują, że nie to nie jest żadna ściema, że to nie efekty komputerowe".

"Na plan można było dotrzeć jedynie specjalnymi samochodami", mówi Carnahan. "Wszystko było trudne, łącznie z odżywianiem się i parzeniem kawy". Pomiędzy kolejnymi ujęciami na górskim planie, które trwały od 7.30 rano do późnego popołudnia, aktorzy nie mieli dostępu do wymyślnych przyczep i komfortowych łóżek. "Przez pierwsze kilka dni nie mogliśmy przywyknąć do takiej pracy", wspomina Neeson. "Mieliśmy szereg kwestii do nauczenia się, a nasze mózgi dosłownie zamarzały i potrafiliśmy myśleć jedynie o poszukiwaniu w miarę ciepłego schronienia od mrozu". Ze względu na tak ostre warunki pogodowe, obsada gromadziła się w przerwach w specjalnie osłoniętych przestrzeniach, odgradzając się od mrozu drewnianymi skrzyniami, aby zatrzymać choć trochę ciepła. W takim otoczeniu, w temperaturze poniżej zera, wszyscy aktorzy naprawdę mocno się ze sobą zżyli.

Doprowadziło to w efekcie do wielu niecodziennych zdarzeń. Bodaj najbardziej pamiętnym z nich był incydent, który wydarzył się w momencie, kiedy ekipa miała problemy techniczne; panująca właśnie śnieżyca uniemożliwiała widzenie na większą odległość, a operatorzy kamery mieli kłopoty z planowanym ujęciem z kranu, bowiem zamarzła ropa wymagana do wprowadzenia skomplikowanej maszynerii w ruch. W pewnym momencie postawny brytyjski aktor Nonso Anonzie nagle zaczął deklamować głębokim barytonem szekspirowskie frazy, zaczerpnięte z "Otella". "To było niezwykle inspirujące - może to zabrzmi jak szaleństwo, ale dzięki temu poczuliśmy się lepiej", przywołuje Neeson. "Przypomniał nam, że może i panuje na zewnątrz zatrważający mróz, ale przecież jesteśmy, do cholery, aktorami i musimy odegrać swoje partie niezależnie od tego, co się dzieje wokół nas. Dodało nam to wielkiej otuchy - do końca nie zapomnę głosu tego człowieka".

materiały dystrybutora
Dowiedz się więcej na temat: Przetrwanie
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy