Reklama

"Przepis na miłość": WYWIAD Z JEAN-PIERRE AMÉRISEM

Jak powstał ten projekt?

Wydaje mi się, że zawsze miałem ten film w sobie. To na pewno najbardziej osobisty i autobiograficzny film ze wszystkich, które do tej pory zrobiłem. Zawsze wiedziałem, że kiedyś opowiem historię, której bohaterowie będą mieć fobie - sam miałem je od wczesnego dzieciństwa. Pamiętam, gdy byłem mały i musiałem wyjść z domu, uchylałem drzwi i wyglądałem na zewnątrz, sprawdzając, czy jest ktoś na ulicy. Jeśli spóźniłem się do szkoły, nie było szans, żebym wszedł do klasy jako ostatni. Pogorszyło mi się w okresie dorastania. Wtedy jednak rozwinęło się też moje zamiłowanie do kina. W ciemnej kinowej sali mogłem bezpiecznie doświadczać strachu, niepewności, radości i nadziei; mogłem doświadczyć wielkich emocji nie zastanawiając się, czy ktoś się na mnie patrzy.

Reklama

Ale zrobiłeś wiele filmów, a bycie reżyserem oznacza bycie wystawionym na krytykę...

Mój zapał do robienia filmów narodził się z wielkiej miłości do kina i to właśnie kino pozwoliło mi przezwyciężyć mój strach. W mojej drodze, starałem się przekształcić mój strach w sojusznika, który w końcu stał się siłą napędową. W ten sposób odważyłem się zrobić moje pierwsze filmy krótkometrażowe i stać się reżyserem, przyjmując wszystko, co za tym idzie. Z perspektywy czasu widzę, że strach zawsze był przedmiotem moich filmów: strach zaangażowania w LE BATEAU DE MARIAGE, strach przed rzuceniem się na głęboką wodę i zostaniem aktorem w LES AVEUX DE L'INNOCENT, strach przed śmiercią w C'EST LA VIE i strach przed seksualnością w BAD COMPANY. Zawsze obserwuję moich bohaterów poprzez ich strach. Z natury jestem optymistą, lubię opowiadać o tym, jak go przezwyciężają i jak dają sobie z nim radę.

Czy zapisałeś się kiedyś do ośrodka dla osób z fobią, na terapię 12 kroków?

Odkryłem tę organizację mniej więcej dekadę temu, poszedłem tam i dołączyłem do grupy w szpitalu Pitié-Salp?tri?re, gdzie spotkałem innych ludzi, poznałem ich historie i zrozumiałem, że wiele osób cierpi z powodu tego nieszczęścia. Problem polega na tym, że ludzie z tego typu fobią boją się znaleźć w intymnych sytuacjach z innymi osobami. Fakt obnażenia zarówno psychicznego, jak i fizycznego, powoduje u nich panikę.

Jak byś zdefiniował typową osobę z fobią społeczną?

Osoby te nie są nieśmiałe, to zupełnie coś innego. To osoby, które żyją praktycznie cały czas w stanie napięcia, rozerwane między silnym pragnieniem miłości, pracy i normalnego funkcjonowania, a czymś, co trzyma ich i nie pozwala tego osiągnąć. Zazwyczaj są to osoby pełne energii, nie są przybici, ani w depresji. Taki stan napięcia, często doprowadza ludzi do dziwnych sytuacji, mnie doprowadził do zrobienia komedii.

W Twoich filmach bohaterowie często walczą o znalezienie swojego miejsca...

Zawsze opowiadałem historie o samotnych jednostkach, które próbują dołączyć do grupy. Uważam, że w pewnym sensie kino ma również funkcję łączącą ludzi.

Fobie doprowadzają do izolacji. Jako dziecko, spędzałem dużo czasu w samotności. Znałem ludzi, którzy zupełnie nie byli w stanie wyjść z własnego domu, ja nigdy tak nie miałem. W takim przypadku wszystko staje się wyzwaniem - zwykłe wyjście po chleb czy mijanie ludzi na schodach. To stan, gdy boisz się innych ludzi i boisz się, że będą na ciebie patrzeć.

Dlaczego zdecydowałeś się takich ludzi uczynić bohaterami swojej komedii?

To był powolny proces - pragnienie, które rosło razem ze mną przez lata. Nie dawało mi spokoju pytanie: Czego boimy się w życiu? Krytyki, bycia wyśmianym, klęski, tego, co inni sobie o nas pomyślą? Kiedy robiłem C'EST LA VIE spędziłem wiele czasu z umierajcymi ludźmi, wszyscy mówili to samo: "Jakim byłem idiotą, żeby się bać. Powinienem był się odezwać, powiedzieć, że ich kocham. Powinienem się był odważyć, ale teraz jest już za późno. Czego właściwie się bałem?". To uczucie jest dość uniwersalne. Trzeba po prostu próbować, nie bać się porażki, nie bać się osiągnąć swoich granic. Nie liczy się sukces czy porażka, liczy się samo próbowanie. Za bardzo boimy się klęski. Żyjemy w czasach, kiedy każdy chce osiągnąć jak najwięcej, żyjemy pod presją, która w końcu do niczego nie doprowadza. Czujesz, że musisz osiągnąć sukces, musisz być piękny i młody, a to powoduje frustracje. Nikt nie jest w stanie dorównać ideałowi.

Jak zbudowałeś historię?

Myślałem o tym filmie przez ponad rok, więc jest przepełniony zarówno ludźmi, których spotkałem, jak i moimi własnymi doświadczeniami. W pewnym momencie zrozumiałem, że mogę przedstawić tę historię jako komedię romantyczną. Potencjał zaistnienia śmiesznych sytuacji pomiędzy dwójką osób z fobią społeczną jest ogromny. Zacząłem robić notatki i spisywać pomysły. Poza tym dużo czytałem, szczególnie książek Christophera Andrégo i Patricka Legerona "La Peur des Autres" ("Strach przed innymi"). Zebrałem ponad 100 stron notatek i przemyśleń, ale dopiero spotkanie z belgijskim scenarzystą Philippem Blasbandem naprawdę pomogło mi zbudować historię. Zachęciłem go do napisania komedii romantycznej o dwojgu ludziach z fobią, przy czym żadne z nich nie zdaje sobie sprawy, że cierpią na tę samą przypadłość. Razem pracowaliśmy nad fabułą. Wiele opowieści, które słyszałem na spotkaniach grupy wsparcia miało miejsce w pracy, więc chciałem, żeby do spotkania bohaterów doszło właśnie w sytuacji zawodowej. Możliwe, że Philippe i ja wymyśliliśmy ideę czekolady, bo właśnie byliśmy w Belgii w brukselskiej kawiarni, ale chyba bardziej stało się tak, gdyż z czekoladą wiąże się wiele emocji. Mówi się, że czekolada pomaga poczuć się lepiej, jej zapach i smak przypomina dzieciństwo, emocjonalne typy mają skłonność do nadużywania jej. Stąd pomysł na fabrykę czekolady, gdzie on jest szefem, a ona producentką czekolady.

Jak wybrałeś aktorów?

Rozmawiałem o projekcie z Isabelle Carré, jeszcze zanim zacząłem pisać. Właśnie nakręciłem z nią MAMAN EST FOLLE dla telewizji i odkryliśmy, że mamy wiele wspólnego. Czułem się przy niej bardzo zrelaksowany. To było tak, jak bym spotkał swoje alter-ego.

Rozmawialiśmy na temat projektu, a ona od razu wyraziła swoje zainteresowanie. Dzięki wspólnej pracy, w procesie tworzenia postaci od wczesnego etapu, mogliśmy dodać wiele szczegółów, które wychodziły zarówno od Isabelle jak i ode mnie. Isabelle jest aktorką, z którą czuję pokrewieństwo i mam nadzieję jeszcze z nią pracować.

Również bardzo wcześnie zacząłem myśleć o Benoît Poelvoorde. Kiedy gra, angażuje się w każdą scenę tak, jak emocjonalny człowiek angażuje się w życie. Robi to bez namysłu. Jest geniuszem komedii, potrafi być niezwykle wzruszający, wciąż będąc zabawnym. Pisanie dla niego i dla Isabelle bardzo nas motywowało.

W twoim filmie powraca wiele klasycznych scen z gatunku komedii romantycznych, ale w sposób niezwykły, nowatorski, przenosisz je krok dalej..

W moje poszukiwania doskonale wpisuje się metafora teatru: jedni wychodzą na scenę, inni czekają z boku, większość woli siedzieć na widowni. Pozostają w cieniu, są nieśmiali i to uważam za najbardziej wzruszające. To właśnie nimi jestem zainteresowany. Takimi ludźmi są Jean-René i Angélique. To bohaterowie, którzy wygrywają wiele małych bitew, a najbardziej walczą przeciwko sobie samym. Mimo wszystko, potrafią odnaleźć swoje miejsce w życiu, a ja postanowiłem znaleźć dla nich miejsce w komedii romantycznej.

Pamiętasz pierwszą scenę, jaką kręciłeś z Isabelle i Benoît?

Pierwszą sceną była ta w restauracji, ich pierwsza randka. Byliśmy w samym sercu historii, ich relacja składała się z impulsów, pragnień, przeszkód, niepewności, gdzie każde z nich myślało, że jest najbardziej przerażone. Kręcenie tej ceny było bardzo przejmujące. Dobór restauracji, w której mieliśmy zdjęcia, też nie był przypadkowy - to było w Cintra w Lyonie - mieście gdzie się urodziłem i gdzie kręciliśmy większość filmu. To jedna z najbardziej popularnych restauracji i miejsce z wystrojem w typie angielskim, drewnianymi panelami i przytulnym wnętrzem. Isabelle i Benoît od razu wyczuli klimat, kombinację humoru i emocji. Byli zabawni i niezmiernie poruszający.

Twój film ma wystylizowany, niemal ponadczasowy charakter. Czasami mamy poczucie, że to bajka. Jak byś określił ten styl wizualizacji?

Ten aspekt idealnie odpowiada percepcji ludzi z fobiami i ich wyobrażeniu o świecie. Chciałem, żeby publiczność zanurzyła się w tym subiektywizmie.

W swoim pierwszym filmie byłem bardziej nastawiony na realizm. Kręciłem LES AVEUX DE L'INNOCENT w więzieniu a C'EST LA VIE na prawdziwym oddziale dla nieuleczalnie chorych. Moim celem było przeniesienie fikcji w świat rzeczywisty. Od czasu CALL ME ELISABETH, byłem bardziej skłonny tworzyć odrębne światy. Przy filmie PRZEPIS NA MIŁOŚĆ byłem otoczony ekipą, z którą kocham pracować: Gérard Simon - oświetlenie, Sylvie Olivé - scenografia, Nathalie du Roscoat - kostiumy. Moim odniesieniem do postaci granej przez Isabelle była Ginger Rogers, aktorka którą uwielbiam. Benoît ma delikatność Jamesa Stewarda w filmie Ernsta Lubitscha THE SHOP AROUND THE CORNE. Film obejmuje paletę kolorów, czerwieni i zieleni, styl ubrań, przypomina lata 50, architektura kojarzy się berdziej z Londynem niż z Paryżem. Chciałem znaleźć i przekazać widzom przyjemność, która pozwoliła mi zakochać się w filmie i wejść w inny wszechświat, pozostawiwszy prawdziwy świat za plecami.

Czy to był ten duch, dzięki któremu aktorzy śpiewają w Twoim filmie?

Zawsze kochałem piosenki w filmach. Ta krótka piosenka, którą śpiewa Isabelle jest zaczerpnięta z filmu Roberta Wise'a THE SOUND OF MUSIC. Postać grana przez Julię Andrew śpiewa ją, gdy zastanawia się, czemu jest tak niepewna, kiedy ma rozpocząć wielką przygodę. Dla Angélique, postaci Isabelle, mruczenie tej melodii jest jak przytulanie pluszowego misia. To pomaga jej odzyskać pewność siebie. Postać Benoît również śpiewa, ale z innego powodu, wierzy w śpiew z psychologicznego punktu widzenia, tak, jak to robi osoba z fobią. Benoît śpiewa "Les Yeux Noirs" i wydaje mi się, że jest to niezwykle poruszające. Nie było to dla niego łatwe. To, co robi jego postać, jest dość symboliczne dla osób z fobiami. Boi się wszystkiego. Drży, kiedy zostaje sam na sam z kobietą, którą kocha, ale nagle, rzuca się do mikrofonu i zaczyna śpiewać piosenkę w centrum restauracji. To chyba moja ulubiona scena w filmie.

Jak oceniasz efekt końcowy?

Jestem zaskoczony siłą humoru i emocji, jakie dali obrazowi Benoît i Isabelle. Ożywili swoje postaci w sposób, w jaki tylko oni to potrafią zrobić. Oglądając film, jesteśmy w stanie całkowicie utożsamić się z bohaterami.

materiały dystrybutora
Dowiedz się więcej na temat: Przepis na miłość
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy