Reklama

"Przepis na miłość": WYWIAD Z ISABELLE CARRÉ

Pamiętasz, kiedy pierwszy raz Jean-Pierre Améris wspomniał Ci o projekcie?

To było na długo, zanim go napisał. Właśnie nakręciliśmy MAMAN EST FOLLE i wspomniał mi o pomyśle. Wyjawił mi, że chodzi na spotkania grupy wsparcia i długo rozmawialiśmy, jak odbieramy nasze emocje. To nas zbliżyło. Jean-Pierre jest kimś, kogo bardzo lubię, zarówno jako mężczyznę, jak i reżysera. Lubię sposób w jaki reżyseruje. Pomysł na kolejną współpracę przy projekcie o takim temacie był bardzo pociągający.

Jak byś określiła swój stan emocjonalny?

Reklama

Dziś jest mi łatwiej o tym rozmawiać. Miałam z tym problemy, ale teraz jest dużo łatwiej. To coś, co wpływa na twoje codzienne życie. Na przykład, kiedy byłam zła, płakałam. Jakaś część mnie obracała się przeciwko mnie samej. To dość trudne do zniesienia, bo nagle coś cię zjada od środka. Nie tak dawno temu, kiedy szłam na przyjęcie, musiałam zrobić dziesięć okrążeń wokół miejsca, gdzie szłam, czasami płacząc, zanim w końcu odważyłam się wejść na przyjęcie. Dla mnie wstydliwość i tego typu fobie są połączone. Myślę, że to nie przypadek, że mam taka pracę - aktorstwo pozwala mi ukierunkować emocje i dobrze je wykorzystać. Wykonywanie pracy, gdzie musisz się otworzyć i demonstrować swoje emocje publicznie, może wydawać się paradoksem, ale tak nie jest. Na planie czy na scenie chowasz się za postacią, za reżyserowaniem. Bycie aktorką pozwala mi na eksperymentowanie emocjami w spokoju i z takim nasileniem, jakie nie jest zazwyczaj dozwolone w prawdziwym życiu.

Czy porównywaliście kiedyś swoje doświadczenia z Jean-Pierrem?

Dużo rozmawialiśmy. Opowiedziałam mu o nich, gdy pojechałam na pokaz LA FAMME DÉFENDUE w reżyserii Philippe Harel, do Cannes i gdy byłam tym faktem przerażona. Byłam sama i jedyną rzeczą, która mnie uspokajała było śpiewanie sobie piosenki z THE SOUND OF MUSIC. W chwilach zestresowania, jak u Julie Andrew, powtarzałam sobie: "Jestem pewna siebie...". To mi pomagało. Miałam też przy sobie wiele drobiazgów przynoszących szczęście. Ale dziś, jest ze mną dużo lepiej! Ta anegdota bardzo spodobała się Jean-Pierrowi i wykorzystał ją w filmie. Mieliśmy wiele rozmów tego typu i one bardzo pomogły stworzyć moją postać.

Jak się zbliżyłaś do postaci Angélique?

Jest w niej pewnego rodzaju napięcie. To jedno, co mnie łączy z moją postacią. Tak, jak ona, po pierwszym zachwycie mam masę energii i chcę działać. Jednak nie mogę za dużo się zastanawiać. Ona nie jest typem, który się waha. Chce działać, ale coś ją blokuje. Wiedząc to, jeśli chciałoby się opisać Angélique, można o niej powiedzieć, że jest "odważna". Naprawdę, trzeba niezwykłej odwagi, żeby przezwyciężyć to, co ją tak powstrzymuje. Odwaga jest kluczem do jej charakteru. Poruszył mnie również jej talent. Paradoksalnie, jest on dla niej niewygodny. Na początku praktycznie chce za niego przepraszać, próbuje go ukryć. Musi mieć czas, żeby się do niego przyzwyczaić i z nim pogodzić. To kolejna fajna rzecz, jaką ten film pokazuje: najskromniejsi, w każdym tego słowa znaczeniu, mogą mieć dar, a ta historia pokazuje jak go wyrażać i dzielić się nim. Wizualnie, często myślałam o jej postaci jako o Merry Poppins - granej również przez Julie Andrew. Myślałam też czasem o mojej mamie, która jest dla mnie niewyczerpanym źródłem inspiracji. Pamiętam, że kiedy byłam dzieckiem, sprzedawczynie swoją autorytarną postawą doprowadzały moją mamę do zmieszania. Ta niespodziewana wrażliwość bardzo do mnie przemawia. To samo ma Angélique.

Jak zareagowałaś na wiadomość, że będziesz grać u boku Benoît?

Od samego początku wiedziałam, że Jean-Pierre chce dać mu rolę Jean-René. Byłam zachwycona i tym bardziej nie mogłam doczekać się rozpoczęcia zdjęć. Mając dobranych aktorów na tak wczesnym etapie, Jean-Pierre i współautor scenariusza Philippe Blasband, mogli "uszyć coś na miarę". Benoît jest osobą, którą kocham z wielu powodów. Jestem ogromnie wdzięczna tym, którzy, tak jak on, mają oryginalną osobowość i to akceptują. Mają siłę, żeby pomagać nam udźwignąć nasze osobliwe cechy charakteru. Robią wiele dobrego. Tacy ludzie są skarbem. Musimy ich chronić i pozwolić im istnieć. Benoît jest właśnie takim człowiekiem.

Jak się z nim pracowało?

Spotkaliśmy się na planie po 5 latach od realizacji ENTRE SES MAINS. Wtedy, w filmie Anny Fontaine, dla Benoît wszystko było nowe. Tu, odkryłam silnego Benoît, pewnego siebie i swoich zachowań przed kamerą, perfekcyjnego. Jego gra nigdy nie była na wyższym poziomie - osiągnął wszechstronność. Może grać niezależnie od sposobu realizacji, również symultanicznej. To imponujące. Benoît jest skromny, lubię to. Od razu wchodzi w rolę, a jego pewność jest bardzo poruszająca. Zaczęliśmy od sceny w restauracji, co było bardzo sprytne, bo cała złożoność relacji między bohaterami kumuluje się w tym momencie. Można wyczuć napięcie, energię tej sceny, wydaje mi się, że nasze spotkanie po latach miało z tym coś w tym wspólnego. Było w nas coś z bohaterów, ponowne granie razem i może strach przed porównywaniem się nawzajem.

Jak Ci się pracowało z Jean-Pierrem?

Jest bardzo precyzyjny. Nie boi się kręcić wielu dubli. Pomagał nam się rozwijać. Jean-Pierre jest jak my. Jest wojownikiem i nie pozwolił nam na luz. Powiedział nam, jak dalece możemy iść z naszą interpretacją aktorską, by nie popaść w karykaturę. Dokładnie określił nasze granice. Jestem wzruszona, że w filmie znalazły się rzeczy tak dla mnie osobiste. To tylko potwierdza naszą bliskość. Jest wiele aspektów z nim związanych, które widzę w sobie.

Co czułaś po obejrzeniu skończonego filmu?

Uwielbiam scenę, kiedy Benoît właśnie zmienił koszulę i wraca do restauracji śpiewając "You Are My Destiny". Dla mnie wygląda pięknie. Emanuje z niego coś niesamowitego. To nie jest zwyczajna komedia. Wydaje mi się, że Jean-Pierre zakończył podróż, w której "PRZEPIS NA MIŁOŚĆ" był bardzo ważnym przystankiem.

materiały dystrybutora
Dowiedz się więcej na temat: Przepis na miłość
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy