Reklama

"Prawdziwa historia króla skandali": WITAMY W SOHO

Nie da się rozmawiać o Paulu Raymondzie nie wspominając o londyńskiej dzielnicy Soho, jego ulubionym miejscu jako showmana, a potem właściciela nieruchomości. Na przełomie XX wieku ten obszar wielkości mili kwadratowej był rajem dla bohemy pisarzy i malarzy, tłem dla pijaństwa i nieprzyzwoitości, że jeszcze w latach osiemdziesiątych uważany był za brytyjską mekkę ludzkich słabostek. To właśnie tutaj, przy ulicy Walker's Court w roku 1958 Raymond otworzył swój kultowy Revuebar, zachęcony sukcesami rewii o tak sprośnych tytułach jak We Strip Tonight, Piccadilly Peepshow i Paris After Dark (często mawiał "Tytuły to forma sztuki").

Reklama

Imperium Raymonda szybko rozrosło się, obejmując bardziej "legalne" obiekty na West Endzie - Windmill Theatre oraz Whitehall Theatre - gdzie wystawiał skandalizujące spektakle typu Pyjama Tops, Let's Get Laid oraz wiele podobnych przedstawień, promujących aktorkę i modelkę, Fionę Richmond, która później miała pisać felietony w jego czasopiśmie Men Only.

Scenografka Jacqueline Abrahams przyznaje, że była zachwycona, kiedy Michael Winterbottom zaproponował jej pracę przy filmie. "Wróciły moje wspomnienia z dzieciństwa o Paulu Raymondzie" - mówi. "Revuebar z neonowym szyldem, podejrzana okolica, w jakiej się znajdował, a którą przechodziłam z mamą jako ośmiolatka. Pamiętam zasłonięte okna przy Walker's Court, to było niesamowite. Dla mnie jako dziecka, cała dzielnica miała w sobie magię. Dorastałam oglądając w telewizji 'Grandstand i wrestling', więc to co teraz określamy mianem 'glamour', wtedy było raczej sprośne i kiczowate. Jedną z zalet pracy przy filmie była możliwość wyjrzenia przez te zasłonięte okna przy Walker's Court w dół, na ulicę.

W charakterystyczny dla Winterbottoma sposób, film kładzie nacisk na autentyczność. Melissa Parmenter mówi: "Naszym priorytetem było zrealizowanie jak największej liczby scen w istniejących miejscach, a w Soho wiele z nich pozostało w dużym stopniu niezmienionych". Scenografka ma tu na myśli, przede wszystkim Ronnie Scott's, słynny lokal jazzowy, niemal równie stary jak Revuebar. "W przypadku Ronnie Scott's wystarczyło, że zmieniliśmy kurtynę z logo. Pracownicy Ronnie Scott's byli fantastyczni - wykorzystaliśmy miejscowy band, James Pearson Trio. Wystąpili w filmie i uczestniczyli w nagrywaniu ścieżki dźwiękowej. Kręciliśmy też w restauracji Kettners, przy Romilly Street, która zupełnie się nie zmieniła oraz w L'Escargot przy Greek Street. Człowiek czuje się tam, jakby się przeniósł w czasie, ponieważ wydaje się, że nigdy nic się tam nie zmienia".

Revuebar był jednym z planów, które trzeba było zbudować, gdyż lokal zbankrutował (wytrawny biznesmen Raymond sprzedał prawa do nazwy w 1997 roku, lecz zatrzymał prawo własności i gwałtowne podwyżki czynszu wykurzyły nowego właściciela w 2004 roku). Jego lustrzane odbicie powstało w Battersea Mess and Music Hall. "Znaleźliśmy tam wiele doskonałych tancerek" - wspomina Parmenter. "W tym także byłe striptizerki. Zabawne jest, że kiedy filmujesz je nago lub w skąpych strojach z lat pięćdziesiątych, właściwie nie zauważasz ich nagości. Sprawiają raczej olśniewające wrażenie. Dopiero, gdy stroje z lat osiemdziesiątych stają się coraz bardziej nieprzyzwoite, z domieszką S&M i perwersji, zaczynasz dostrzegać wulgaryzm sytuacji".

Obsada mówi też, że atmosferę realizmu wspierało też subtelne podejście Winterbottoma do sztuki filmowania. Coogan twierdzi: "Michael nie narzuca się aktorom, więc łatwo zanurzyć się w zbudowany przez niego świat. Kamery są ustawione tak, że ich nie zauważasz i rzadko musisz pilnować, żeby stanąć w konkretnym miejscu. Każdy, kto zna się na kręceniu filmów wie, że często masz głowę zajętą w równym stopniu szczegółami technicznymi jak i kreacją aktorską. Natomiast w przypadku Michaela, prawie nigdy nie musisz pamiętać o stronie technicznej, a tylko przekazać prawdę postaci. Nigdzie nie ma kabli, nie trzeba trzymać się określonego obszaru. [Winterbottom] preferuje jak najmniejszą ekipę na planie. W każdej scenie kamera musi mieć tyle miejsca, żeby dało się ją obrócić o 360 stopni, więc nie widzisz nic poza kilkoma osobami z ekipy. Nic cię nie rozprasza".

Zdjęcia plenerowe w centrum Londynu zawsze stanowią wyzwanie i tak też było w przypadku Soho, zwłaszcza w tej części, która nigdy nie śpi. Producentka Melissa Parmenter wspomina, iż największym problemem podczas zdjęć był ruch uliczny.

"Kręcenie scen w Soho było fantastycznym przeżyciem, ale ruch uliczny to był istny koszmar. Do scen na zewnątrz potrzebowaliśmy starych, czarnych taksówek, więc gromadziliśmy je w jednokierunkowej uliczce, czekaliśmy na sygnał 'akcja', po czym wysyłaliśmy je wszystkie na raz, żeby Steve Coogan mógł wejść do restauracji, na tle przejeżdżających taksówek i samochodów z epoki. Jednocześnie mieszkańcy Soho usiłowali załatwiać swoje codzienne sprawy. Lubię chaos, ale musi być zorganizowany".

materiały dystrybutora
Dowiedz się więcej na temat: Prawdziwa historia króla skandali
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy