Reklama

"Popiełuszko. Wolność jest w nas": WYWIAD Z ADAMEM WORONOWICZEM

WYWIAD Z ADAMEM WORONOWICZEM, odtwórcą roli tytułowej w filmie "POPIEŁUSZKO" w reżyserii Rafała Wieczyńskiego.

WYWIAD Z ADAMEM WORONOWICZEM, odtwórcą roli tytułowej w filmie "POPIEŁUSZKO" w reżyserii Rafała Wieczyńskiego.

"Popiełuszko" to, w pewnym sensie, film debiutantów. Niewiele wiadomo zarówno o Rafale Wieczyńskim, reżyserze, jak i o Panu, odtwórcy głównej roli. Czy mógłby Pan powiedzieć parę słów o sobie?

Pochodzę z Białegostoku, rocznik '73, a więc nie byłem taki mały, żeby nie pamiętać czasów, w których rozgrywa się nasz film. Byłem już na tyle duży, żeby rozumieć, że dzieją się rzeczy ważne - pamiętam sierpień '80, kiedy mama zostawiła nas trochę dłużej u babci na wakacjach, nie wiedząc jak się potoczą wypadki w kraju.

Reklama

Początki mojej kariery aktorskiej to studia w Akademii Teatralnej na Miodowej w Warszawie, później angaż w Teatrze Rozmaitości u Piotra Cieplaka, a następnie w Teatrze Powszechnym, w którym gram do dzisiaj. Grałem też w kilku filmach - w "Torowisku" Urszuli Urbaniak, w filmie "Chopin - pragnienie miłości" - a także w teatrach telewizji. Rzeczywiście, szerszej publiczności nie jestem zbyt dobrze znany.

Jak to się stało, że wybrał Pan zawód aktora? Czy od zawsze czuł Pan, że to Pana przeznaczenie, czy to raczej przyszło z czasem?

Od zawsze chciałem zostać historykiem, jednak pewne wydarzenia i osoby w moim życiu zmieniły moje pierwotne plany. Taką osobą była z pewnością Pani Profesor Sytnik, moja polonistka w liceum. Wiele zawdzięczam też pani Antoninie Sokołowskiej, która kierowała amatorskim teatrem "Klaps". Potem zdałem do PWST w Warszawie i skończyłem ją w 1997 roku.

Czy mógłby Pan opowiedzieć o swoich filmowych inspiracjach?

Pochodzę z tego pokolenia, które wychowało się na "Czterech pancernych", na J-23, na westernach, czyli na tym, co można było w tamtych czasach obejrzeć w telewizji. Jednak największe wtedy wrażenie zrobiły na mnie "Gwiezdne wojny" Lucasa. Ważnymi filmami były "Spaleni słońcem" Michałkowa, "Zły porucznik" z Harvey Keitelem.

"Ojciec chrzestny" to film, którego konstrukcja i gra aktorska inspirują mnie do dziś. Studia, to odkrycie na nowo "Popiołu i diamentu" Wajdy i "Andrieja Rublowa" Tarkowskiego.

W jaki sposób został Pan Księdzem Jerzym?

Wszystko zaczęło się od zwyczajnego castingu. Tu zadziałała zasada pierwszego strzału, po chwili od rozpoczęcia kamera nie była już właściwie potrzebna. Kiedy Rafał Wieczyński zaproponował mi już oficjalnie tę rolę, to ja się oczywiście bardzo ucieszyłem, ale jeszcze nie wiedziałem, co mnie tak naprawdę czeka, jak wielkie to będzie wyzwanie.

Jaka była pierwsza myśl, która przyszła Panu do głowy kiedy dostał Pan tę rolę?

Pierwsze skojarzenie, to było prosektorium w Białymstoku, pod którym stałem z kolegami w 1984 roku i skąd nyską wywożono zwłoki Księdza Jerzego. Drugi obrazek, który mi przyszedł wtedy do głowy, to było zdjęcie Księdza Jerzego, które wisiało u nas w domu, w Białymstoku. Te zdjęcia były wtedy wszędzie, tak jak makatki z napisem "Solidarność" i zdjęcia papieża. Przypomniała mi się też jedyna Msza za Ojczyznę, na której byłem, 2 czy 3 lata po śmierci Księdza Jerzego. Pamiętam to nieodparte wrażenie, że ludzie wracali z niej odmienieni, silniejsi. To naprawdę dużo dla nich znaczyło. Ale o samym Księdzu Jerzym wiedziałem niewiele.

Jak wyglądały Pana przygotowania do tej roli?

Przede wszystkim chciałem pozwolić sobie na komfort pracy tylko nad tym filmem. Stopniowo rezygnowałem ze wszystkich składanych mi propozycji. Spotykałem się z ludźmi, którzy osobiście znali Księdza Jerzego. Poznałem jego matkę i braci. Przeglądałem materiały z Mszy za Ojczyznę, zdjęcia. Chciałem wiedzieć o nim jak najwięcej. Nie chciałem się obok tego tematu prześlizgnąć, wiedziałem, że muszę to zrobić najlepiej jak potrafię.

Podobno Rafał Wieczyński nawet umieścił Pana w seminarium?

Tak, spędziłem tam tydzień, chodziłem normalnie z chłopakami na zajęcia dla I-ego kursu.

Czy jest Pan zadowolony z efektów pracy nad rolą?

To już ocenią widzowie.

Czy pamięta Pan jakiś szczególnie trudny moment w czasie pracy na planie?

Na pewno takimi scenami były sceny porwania Księdza Jerzego i jego śmierci.

Zdarzają się takie twierdzenia, że Ksiądz Popiełuszko wykreował się przez swoją śmierć?

Są to twierdzenia obraźliwe, tego typu sugestie są dla mnie absolutnie nie na miejscu.

Jakie są Pana oczekiwania związane z odbiorem tego filmu?

Chciałbym, żeby został dobrze przyjęty.

Czy nie boi się Pan, że jako aktor będzie Pan już zawsze kojarzony tylko z Księdzem Jerzym?

Wiem, że jestem w stanie zagrać naprawdę skrajnie różne role. Jeśli ktoś mi zaufa, da czas do pracy nad rolą, to jestem w stanie zmierzyć się z każdym zadaniem.

Czy zatem zobaczymy kiedyś Adama Woronowicza w komedii romantycznej?

Na pewno bardzo bym chciał zagrać w komedii, ale czy będzie to komedia romantyczna?

A co z ewentualnym statusem gwiazdy? Musi się Pan przecież liczyć z falą popularności po tym filmie. Czy zgodziłby się Pan np. na występ w "Tańcu z gwiazdami"?

Nie powiem, żebym się jakoś do tego palił? Choć z drugiej strony, kiedyś stwierdziłem, że jeśli namówią do udziału w tym programie Roberta Więckiewicza, Marcina Dorocińskiego albo Łukasza Simlata, to ja stracę argument, żeby odmówić.

materiały dystrybutora
Dowiedz się więcej na temat: Popiełuszko. Wolność jest w nas
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy