Reklama

"Połów szczęścia w Jemenie": CHWYTAJĄC PRZYNĘTĘ: Z KART POWIEŚCI NA EKRAN KINOWY

Debiutancka powieść Paula Tordaya, "Salmon Fishing in the Yemen" z 2006 roku, wywołała ogromne emocje zarówno w czytelnikach, jak i krytykach literackich.

Nacechowaną komedią, dramatem, romansem i polityczną satyrą historię jeden z recenzentów określił następującymi słowami: "Wyobraźcie sobie serial Biuro skrzyżowany z Tak jest, panie premierze. Dopiero wtedy zrozumiecie, jak zabawna jest to książka". W chwili, kiedy producent Paul Webster skończył jej lekturę, wiedział, że musi dołożyć wszelkich starań, by przenieść powieść w filmowe realia. "Od razu pomyślałem, że to fantastyczny materiał na film", wspomina Webster. "Najbardziej podobało mi się rozłożenie akcentów pomiędzy współczesną baśń z dodatkiem uroczego romansu oraz mocną satyrę polityczną podkreślaną typowo angielskim poczuciem humoru. To w gruncie rzeczy bardzo odważna powieść".

Reklama

Jak to w wielu powieściach bywa, główny bohater jest w dużej mierze alter ago samego autora. "Podczas pierwszego lunchu z Paulem Tordayem wydawało mi się, że naprzeciwko mnie siedzi Fred Jones", wspomina Webster. "Ten aspekt praktycznie przesądził o tym, że zaangażowałem się w projekt. Spodobało mi się, że można przełożyć swoją osobistą wizję świata na język, którym zachwyciła się międzynarodowa publika". Pomimo całego zapału Webstera, zadanie, które przed sobą postawił, wymagało nie lada wysiłku, jako że praktycznie cała powieść Tordaya została napisana w formie e-maili, notatek oraz listów. Nie ma żadnej perspektywy pierwszo- czy trzecioosobowej, co czyni zaadaptowanie jej na inne realia nie lada wyzwaniem. Webster zwrócił się z prośbą o pomoc do Simona Beaufoya, scenarzysty "Goło i wesoło", "Slumdoga. Milionera z ulicy" oraz "127 godzin".

"To był najlepszy możliwy wybór", wspomina producent. "Ta historia w wielu aspektach przypomina Goło i wesoło. Simon jest absolutnym mistrzem, jeśli chodzi o brytyjskie poczucie humoru, wyrobił sobie również reputację świetnego adaptatora literatury. Największym wyzwaniem było połączenie w jedną całość satyrycznego sznytu powieści z romantyczną podróżą, którą odbywają Fred i Harriet. Naturalnym miejscem dla satyry jest literatura, teatr bądź telewizja. Jako gatunek rzadko sprawdza się na ekranie kinowym". W efekcie sedno politycznego wydźwięku powieści pozostało w niezmienionej formie, jednakże sam film nie jest aż tak mocno związany z prawdziwymi wydarzeniami i autentycznymi postaciami. "Kiedy pracowali nad scenariuszem, zdecydowali się ominąć polityczną codzienność Wielkiej Brytanii, bowiem wtedy film szybko by się zestarzał", wyjaśnia reżyser Lasse Hallström. "Postawili na uniwersalność".

Po zapoznaniu się ze scenariuszem pióra Beaufoya, Hallström stwierdził, że jest to jeden z najlepszych tekstów filmowych, jakie przyszło mu czytać w całej swojej karierze. "Zawiera mnóstwo typowo brytyjskiego poczucia humoru, o które bardzo ciężko w Stanach Zjednoczonych. Zakochałem się w tonacji scenariusza, w jego dowcipności oraz lekkości, z jaką podejmuje szereg różnorodnych tematów", wyjaśnia szwedzki reżyser. "To jednocześnie baśń i farsa, ale nade wszystko filmowa podróż, która aż kipi od prawdziwych emocji. Nie zdziwiłbym się, gdyby widzowie potrafili odnaleźć w niej elementy własnej codzienności".

Aktorka Emily Blunt, która wciela się w postać Harriet, wspomina, że ją również zauroczyły pomysły i słowa autorstwa Beaufoya. "Kocham ten scenariusz", opowiada z nieukrywaną radością Blunt. "Ma w sobie tyle wdzięku i inteligentnych uwag. Znakomicie odzwierciedla normalne ludzkie rozmowy, a to bardzo rzadkie w kinie, ponieważ opowiadając romantyczne historie specyficznych par bardzo często scenarzyści popadają w schematy i fabularne klisze". Dowiedziawszy się, że ich córka dostała rolę w adaptacji powieści Paula Tordaya, rodzice Blunt, zazwyczaj powściągliwi, od razu do niej zadzwonili. "Po raz pierwszy krzyczeli mi przez słuchawkę, że nie mogę przepuścić takiej okazji", wspomina z uśmiechem aktorka. "Uwielbiają tę książkę, uważają ją za wyjątkową. Fakt faktem, że scenariusz ma nieco inny posmak, a bohaterowie zostali nieco udramatyzowani, stali się bardziej wyraziści, lecz polityczny wydźwięk pozostał nienaruszony, a całość ciągle niezmiernie bawi".

Nominowana do Oscara Kristin Scott Thomas, która wciela się w manipulującą otoczeniem Patricię Maxwell, całkowicie zgadza się ze słowami swojej partnerki z planu. "Czytałam tę powieść wieki temu, ale pamiętam, że nie potrafiłam powstrzymać się od śmiechu", opowiada aktorka. "Scenariusz przedstawia opowiadaną przez Paula Tordaya historię z zupełnie innej perspektywy. W powieści moja postać to mężczyzna, a fabuła jest ukierunkowana bardziej politycznie, jednakże w filmie zachowano esencję wszystkich wątków oraz nietuzinkowe poczucie humoru". Ten ostatni aspekt przywiódł do projektu również Ewana McGregora, filmowego Freda Jonesa. "Spodobała mi się komediowa tonacja scenariusza", opowiada aktor. "Nie czuć, że jest to po prostu kolejny brytyjski film, Połów szczęścia w Jemenie, ma w sobie coś więcej. Humor wzbogaca całość, wynosi całosć na wyższy poziom".

materiały dystrybutora
Dowiedz się więcej na temat: Połów szczęścia w Jemenie
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy