Reklama

"Po drugiej stronie snu": ROZMOWA Z REŻYSERKĄ

Co zainspirowało historię, jaka ma miejsce w "Po drugiej stronie snu?

- Zaczęło się od artykułu w gazecie. Owinięte kołdrą ciało młodej kobiety zostało znalezione na parkingu jednego z centrów handlowych w Irlandii Północnej. Tym, co mnie w tym artykule uderzyło, był sposób, w jaki dziennikarz zgromadził o zmarłej liczne anegdoty z różnych źródeł - i jak te historie wzajemnie sobie przeczyły, uniemożliwiając ustalenie prawdy o życiu tej dziewczyny. W pierwszych szkicach scenariusza właśnie ona była bohaterką filmu, ale wraz z rozwojem projektu oboje z Glennem (współautor scenariusza) coraz bardziej zapalaliśmy się do pomysłu, żeby całą sytuację przedstawić z perspektywy osoby niezwiązanej z ofiarą. Skupiliśmy się na postaci Arlene i z jej bardzo szczególnego punktu widzenia patrzymy na to, co się dzieje, na bardzo różne doświadczenia szoku i żałoby obecne w tej historii. Nie pamiętam, kiedy w naszej opowieści pojawił się wątek lunatyzmu, ale to naprawdę nas zaintrygowało: że człowiek nieświadomie może wykonywać różne czynności lub działania, a po przebudzeniu nie pamiętać tego, co robił, co się z nim działo. Postanowiliśmy włączyć ten element do filmu. Rozmawialiśmy z wieloma osobami, które cierpiały na zaburzenia snu i lunatykowały - chcieliśmy wiarygodnie oddać w filmie stan, w jakim znajduje się główna bohaterka.

Reklama

Gdzie spotkałaś Glenna Montgomery, współautora scenariusza? Czy wcześniej mieliście okazję współpracować?

- Spotkaliśmy się lata temu w Trinity College w Dublinie. Oboje studiowaliśmy tam dramat. Potem razem pracowaliśmy nad scenariuszem do mojego krótkometrażowego filmu "Joyriders", próbowaliśmy też rozwijać pomysł na inny niskobudżetowy film fabularny, ale ostatecznie napisaliśmy scenariusz "Po drugiej stronie snu". Każde z nas jako autor ma inne mocne strony, więc wydaje mi się, że jako zespół dobrze się uzupełniamy. Mamy też podobne poczucie humoru, co bardzo się przydaje w trakcie intensywnego procesu pisania. (...) Ale to nie wyglądało tak, że oboje siedzieliśmy przed komputerem i próbowaliśmy pisać coś razem. Raczej wiele dyskutowaliśmy, a potem pisałam albo ja, albo Glenn, albo każde z nas pracowało nad konkretnymi scenami. Zanim powstała ostateczna wersja scenariusza, napisaliśmy wiele wersji roboczych. To był ciągły proces filtracji, ponieważ na początku mieliśmy tak wiele pomysłów, że stale musieliśmy decydować, czy coś zostawić, czy wyrzucić. Dalsza eliminacja nastąpiła na etapie zdjęć - pomysły ze scenariusza nie zawsze sprawdzały się na planie, więc często musiałam decydować, które sceny są istotne, a które nie, żeby mieć pewność, że publiczność skupi się na tym, co jest naprawdę ważne.

Dlaczego postanowiłaś umieścić tę historię w Midlands?

- Moja rodzina pochodzi z Midlands, dlatego dobrze znam te tereny. Midlands według mnie charakteryzuje się szczególną atmosferą i wydawało mi się, że będzie ona dobrze pasować do mojego filmu. Wizualnie zaś chciałem uzyskać nieco "zużyty", senny wygląd, więc cieszę się, że mogliśmy kręcić w miejscu, gdzie aż tak nie odczuwa się oddechu "celtyckiego tygrysa".

Czy pracowałaś wcześniej z kimś z kluczowej ekipy realizatorskiej?

- Właściwie nie. Kiedy spotkałam się z potencjalną ekipą, najpierw sprawdziłam, czy "załapali" scenariusz. Wiele dyskutowaliśmy o tym, w jaki sposób go odbierają i jak odnoszą się do różnych zawartych w nim szczegółów. Dla mnie bowiem bardzo ważnym aspektem utrzymania stylu i budowania narracji w filmie jest wyjście od małych materialnych detali... Z montażystką, Haliną Daugird, pracowałam nad moim ostatnim krótkometrażowym filmem. Dało nam to świetne przygotowanie. Wiedziałyśmy, czego możemy od siebie oczekiwać, gdy zaczęłyśmy montować "Po drugiej stronie snu".

Udało Ci się skompletować świetną obsadę. Czy spędziłaś z aktorami dużo czasu przed rozpoczęciem zdjęć?

- Dla mnie aktorzy są kluczowym elementem realizacji filmu. Casting był dość skomplikowany z uwagi na to, że w obsadzie znajduje się tylko pięcioro profesjonalnych aktorów. Reszta to mieszkańcy Midlands, których znaleźliśmy w czasie otwartych przesłuchań w okolicy. Ważne było, żeby ich poziom gry nie odbiegał zanadto od poziomu gry zawodowców. Chciałam uzyskać w filmie pewien specyficzny koloryt, rodzaj naturalizmu, ale musiałam też pamiętać, że w trakcie filmu kilka kluczowych postaci jest w szoku. Chciałam uchwycić to poczucie bezradności, paraliż i desperację, jakąś nieznośną bezsilność w ich środkach wyrazu... Przed rozpoczęciem zdjęć spędziłam z aktorami tak dużo czasu, jak to było możliwe. Poznawaliśmy najważniejsze postaci jako prawdziwych ludzi z historią i kontekstem i staraliśmy się różnymi drogami sprawić, by zwłaszcza nieprofesjonalni aktorzy weszli w skórę bohaterów i doświadczyli tego, co oni. Przyglądaliśmy się szczegółom konkretnych momentów z ich przeszłości, bo pomyślałam, że to pomoże im zachować w sobie żywy obraz konkretnych wypadków, stworzyć coś w rodzaju wyobrażonej pamięci postaci, do której będą mogli się odwołać w czasie zdjęć. Antonia przyjechała do Midlands dwa tygodnie przed zdjęciami - zdecydowałyśmy, że to ważne, aby mogła zanurzyć się w tym świecie, więc faktycznie żyła jako Arlene przez dwa tygodnie, zanim zaczęliśmy kręcić. Jeśli chodzi o postać Arlene - tutaj najważniejszą sprawą było znalezienie jej sposobu wyrażania siebie jako następstwa jej przeszłości i jej braku zrozumienia tej przeszłości.

Film jest finansowany z kilku różnych źródeł, co jest obecnie coraz bardziej powszechne. Jakie są Twoje doświadczenia w tej kwestii?

- Nie jestem pewna, do jakiego stopnia możliwe byłoby sfinansowanie projektu o takim budżecie bez mechanizmu koprodukcji. Wydaje mi się, że działa to bardzo dobrze. Daje również możliwość współpracy z ludźmi z innych krajów i myślę, że było to wspaniałe doświadczenie dla każdego z nas.

Czy w filmie jest jakaś scena, która ma dla Ciebie szczególnie znaczenie? Dlaczego?

Moje ulubione sceny to te pod koniec filmu - więc chyba nie powinnam ich zdradzać... Uwielbiam scenę, w której Arlene pracuje do późna w fabryce, a Bill jej przeszkadza. Śmiech Arlene, który się tu pojawia, bardzo kontrastuje z jej charakterem, a także buduje specyficzne napięcie. Widziałam, że widzowie zazwyczaj też śmieją się w tym momencie, co jest trochę dziwne w kontekście całego filmu. Naprawdę podoba mi się ta scena.

Czy pracujesz obecnie nad jakimś scenariuszem?

- Rozglądam się obecnie za książką, którą mogłabym zaadaptować. Razem z Glennem omawiamy też kilka własnych pomysłów na scenariusze. Naprawdę chciałabym znaleźć coś, co wciągnie mnie równie mocno jak "Po drugiej stronie snu". Realizacja filmu to długotrwały proces i jest dużym wyzwaniem wytrwać w zainteresowaniu tematem do końca pracy.

Z Rebeccą Daly rozmawiała Amanda Spencer, żródło: Film Ireland

materiały dystrybutora
Dowiedz się więcej na temat: Po drugiej stronie snu
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy