Reklama

"Nad morzem": WYWIAD Z REŻYSEREM

Pedro González-Rubio - ur. w Brukseli. Meksykański pisarz, reżyser, operator i montażysta. Zainteresował się filmem i sztukami wizualnymi w wieku lat 16, gdy mieszkał w New Delhi. Studiował w Meksyku na wydziale mediów, a następnie rozpoczął studia w London Film School. Pracował jako operator przy filmie Born Without (2007) w reżyserii Evy Norvind. Zadebiutował jako reżyser filmem Toro Negro (2005), za który otrzymał kilka nagród, w tym Nagrodę dla Najlepszego Filmu Latynoamerykańskiego na festiwalu w San Sebastian. Nad morzem to jego pierwszy film fabularny.

Pedro González-Rubio - ur. w Brukseli. Meksykański pisarz, reżyser, operator i montażysta. Zainteresował się filmem i sztukami wizualnymi w wieku lat 16, gdy mieszkał w New Delhi. Studiował w Meksyku na wydziale mediów, a następnie rozpoczął studia w London Film School. Pracował jako operator przy filmie Born Without (2007) w reżyserii Evy Norvind. Zadebiutował jako reżyser filmem Toro Negro (2005), za który otrzymał kilka nagród, w tym Nagrodę dla Najlepszego Filmu Latynoamerykańskiego na festiwalu w San Sebastian. Nad morzem to jego pierwszy film fabularny.

Skąd pomysł na nakręcenie filmu na rafie Banco Chinchorro?

- Meksykańską Playa del Carmen odwiedziłem po raz pierwszy w dzieciństwie. W pamięci utkwiły mi brudne drogi, otoczone gęstą dżunglą, mnóstwo krabów i iguan, a także przepiękne morze z olbrzymią ilością kolorowych ryb, które pływały zaraz przy brzegu. Wiedziony tymi wspomnieniami sześć lat temu wróciłem tam ponownie. Zmieniło się jednak tak wiele. Urokliwe wioski rybackie nagle stały się epicentrum meksykańskiej urbanizacji. Ale w tym rozwiniętym turystycznie rejonie nie znalazłem żadnych śladów ekologicznej świadomości. Zniszczono olbrzymie połacie unikalnej rafy tylko po to, aby zbudować długie doki dla statków. Zlikwidowano hektary pól uprawnych na wybrzeżach, aby na ich miejscu powstały ekskluzywne hotele. A do tego dochodzi zanieczyszczenie morza ściekami... Negatywnie wpływa to na cały tamtejszy ekosystem i skazuje wiele gatunków zwierząt na choroby, wegetację i wyginięcie.

Reklama

Uważasz, że ten film coś w tym zakresie zmieni?

- W 1996 roku Banco Chinchorro zostało ogłoszone przez UNESCO Naturalnym Rezerwatem Przyrody. Poczyniono wiele kroków, aby wpisać ten rejon na listę Światowego Dziedzictwa Przyrody. To przecież siedziba tysiąca różnych gatunków zwierząt i największej rafy koralowej w Meksyku. Chciałem w ten sposób zwrócić uwagę światu na to unikalne miejsce na ziemi.

Masz subiektywny stosunek do tego rejonu?

- Bardzo osobisty. Umieściłem historię, opartą na prawdziwej relacji ojca i syna na rafie Banco Chinchororo bo w ten sposób chciałem oddać podziw, jakim darzę ten rejon. Mam olbrzymi szacunek do tamtejszych rybaków. Ich ciężka praca i miłość do przyrody zasługują na duże uznanie. Gdy zobaczyłem Banco Chinchorro cały film poukładał mi się w głowie. Zrozumiałem, że to idealne miejsce dla tego filmu - jego wyizolowanie i ta spokojna atmosfera przypomina mi filozofię Zen.

Czy filmowi przyświeca intelektualne przesłanie?

- Nie chciałem budować żadnego dystansu. Nie miałem żadnych intelektualnych celów, ani tym bardziej przemyśleń. Chodziło mi raczej o przekazanie kamerą wizualnego doświadczenia, które miało uruchomić empatię wobec bohaterów. Dlatego szukałem prawdziwych postaci i miejsc.

Co tak naprawdę stało się inspiracją do powstania filmu?

- Zachwyt nad prostotą szczęścia. Codzienność i rutynowe obowiązki starego rybaka w Chinchorro pokazują nam jak wygląda pierwotny, nie zachwiany niczym, harmonijny kontakt człowieka z naturą. Natan żyje w dwóch światach: prostej i surowej rzeczywistości ojca, a także miejskiej wygodzie matki. Rodzice tego chłopca są zupełnie różni, ale on sam potrafi odnaleźć się w ich dwóch odmiennych rzeczywistościach. Żadnej z nich jednak nie ocenia. Dlatego oparłem narrację na tej czystej i prawdziwej perspektywie chłopca.

Lokalizacja filmu pomaga, czy raczej przeszkadza w zbudowaniu narracji?

- Banco Chinchorro oddaje wnętrze bohaterów filmu. To tak, jakby oni przynależeli do natury, jakby byli częścią tego środowiska. Ojciec decyduje się zabrać syna w ten rejon - do swoich korzeni, bo właśnie tam chce nauczyć go podstawowych wartości w życiu. Chce w tej, a nie innej atmosferze wspólnie z nim odkryć pierwotny sens i sposób życia.

To prawdziwa, czy fikcyjna historia?

- Fikcyjna, ale w filmie grają prawdziwe postaci. Kiedy poznałem Jorge i jego małego syna - Natana, od razu wiedziałem, że nakręcę o nich film. Umówiliśmy się, że co wieczór będę zadawać im zadania na następny dzień. Chodziło na przykład o naprawianie okna lub łowienie ryb. Sami mieli zastanowić się jak je wykonać. Dzięki temu przez cały czas pozostali w filmie sobą. Jeśli coś źle wychodziło nie zatrzymywałem kamery i nie prosiłem, aby zagrali to jeszcze raz. Pozwalałem im dokończyć scenę. I tak miałem dużo dobrego materiału. Najtrudniejsze okazały się jednak zdjęcia pod wodą, do których zatrudniłem dodatkowego kamerzystę. Pozostały materiał nakręciliśmy tylko we dwójkę: ja i dźwiękowiec - Manuela Carranza. To było wspaniałe doświadczenie. Udało nam się osiągnąć prawdziwą wzajemną intymność i oddać ją potem na ekranie.

Ten film jest podobny do Twoich poprzednich filmów?

- Raczej nie. Mój pierwszy film Toro Negro był zupełnie inny. Miałem tam wrażenie większej kontroli. Te dwa filmy są jak yin i yang. Toro Negro, co w tłumaczeniu onacza czarny byk, opowiada o złości i konflikcie. Nad morzem - o miłości i wolności.

"Nad morzem" jest na granicy dokumentu i fabuły. Jak określiłbyś ten film?

- To kino, usytuowane pomiędzy gatunkami. Sądzę, że Tulpan jest podobnym przykładem. To przepiękny film, którego struktura opiera się na wykorzystaniu cudu realności - czysta filmowa poezja. Od czasu włoskiego neorealizmu mieliśmy różne przykłady takiej techniki. Oczywiście język filmowy zawsze się zmienia i ewoluuje. Kino nie musi być dogmatyczne i odnosić się do konkretnych gatunków, estetyk czy mód. Wolę traktować film jako czynnik, który prowokuje do działania. Lubię jak film we mnie dojrzewa, oddycha.

Co miałeś na myśli twierdząc, że "Nad morzem" opowiada o komunikacji?

- Chodziło mi głównie o ludzkie relacje. Jorge i Roberta poszli inną ścieżką, ale ich oddzielne światy funkcjonują razem dzięki synowi - Natanowi. Ten chłopiec to czysta ludzka istota, bez żadnych upodobań, naleciałości i uprzedzeń. Uczy się życia tak szybko, jak mewa, którą przez przypadek poznaje na morzu. Sens i znaczenie komunikacji oddaje w tym filmie wzajemny związek wszystkich postaci oraz ich stosunek do natury - bardzo delikatny i ostrożny. Matraka uczy Natana cierpliwości, która jest konieczna w zawodzie rybaka. Uczy go również szacunku do zwierząt i ich akceptacji. Ale "Nad morzem" to również utopijna wizja idealnej relacji pomiędzy ojcem i synem. Niestety sam w życiu nie miałem takiej szansy. Być może dlatego postanowiłem sportretować ją w filmie. Na końcu jednak i tak wracamy do realności bo wszystko ma swój początek i koniec. Pewnego dnia mewa odlatuje, a Natan opuszcza Chinchorro. Bez względu na to, z którym rodzicem Natan przebywa w danej chwili cały czas pozostaje w teraźniejszości - jest w niej obecny i kochany przez innych ludzi.

Film przedstawia głównie postać ojca. Matka prawie się w nim nie pojawia. Czy Roberta - prawdziwa matka Natana - nie miała nic przeciwko?

- Szczerze z nią porozmawiałem i wytłumaczyłem, że to film o Natanie i jego ojcu. Oczywiście chciałem, aby i ona była jego bohaterką, bo przecież to właśnie ona zostaje z nim na końcu filmu. To ona go również wychowuje, odprowadza do szkoły, chodzi do lekarza. Znam to z własnego doświadczenia. Byłem wychowywany przez matkę. Być może dlatego tak dobrze nam się rozmawiało. Roberta nie miała nic przeciwko takiemu pomysłowi. Byłem trochę zdziwiony, że zdecydowała się opowiedzieć przed kamerą o tak intymnych sprawach - o tym, że nie wiąże ją z Jorge już nic poza Natanem i że spotkali się tylko po to, aby na świecie pojawił się syn.

Skąd pomysł, aby zrobić film o Jorge?

- Poznałem go, gdy pracował jako przewodnik w Banco Chinchorro. Robił zresztą również i inne rzeczy. Świetnie grał na didgeridoo, był mistrzem szamanistycznych rytuałów, oprowadzał wycieczki po rejonie, rzeźbił wspaniałe rzeźby z drewna. Jest bardzo utalentowany. Od razu wiedziałem, że będzie w stanie zrobić wszystko, o co poproszę go w filmie.

A jak poznałeś Matrakę?

- Przez pierwszy tydzień kręciliśmy zdjęcia z innym rybakiem. Mieszkaliśmy jednak w domu Matraki, a więc znaliśmy się bardzo dobrze. Matraka od razu wzbudził zaufanie Natana. Zdecydowałem się na zmianę, bo zrozumiałem, że pomiędzy Jorgem, Natanem i Matraką wytworzyła się unikalna, naturalna więź, której nie byłem w stanie wypracować na ekranie. Pewnego dnia, przy porannej kawie, zaproponowałem Matrace udział w filmie. Był zachwycony propozycją.

Czy byłbyś w stanie pokazać piękno tego rejonu, gdybyś nie mieszkał w Meksyku?

- Prawdopodobnie nie. Traktuję reżyserię jak opowiadanie historii z własnego punktu widzenia - przez pryzmat indywidualnych osobistych doświadczeń. Na pewno nie osiągnąłbym takiej szczerości w tym filmie, gdybym w ciągu dnia kręcił zdjęcia na morzu, a potem spał na lądzie. Dlatego spałem na hamaku w domku na wodzie. Trudno zrozumieć prawdziwie znaczenie dźwięku morskiej wody z perspektywy lądu. Poza tym wilgoć, słońce i sól nie są dla mnie egzotyką. To elementy, z których budowałem moje wcześniejsze krótkie dokumenty. Kręciłem je dla ekologicznych organizacji w czasie, gdy mieszkałem na Playa del Carmen. Jedyną trudnością było dla mnie rozproszenie światła, które odbijała osadzająca się na kamerze słona woda. Gdybym cały czas nie czyścił kamery z soli zarysowałbym soczewki, a tego chciałem za wszelką cenę uniknąć z dala od lądu i miejsca, gdzie można uzyskać pomoc. Wyzwaniem było również ładowanie baterii. Na szczęcie Matraka miał panele słoneczne, podłączane do samochodowego akumulatora. To wszystko technika, której i tak nie widać w filmie, ale jest częścią reżyserii.

Jak zatem wyglądała reżyseria tego filmu?

- Ostatnią rzeczą o której myślałem było sztywne trzymanie się scenariusza. Szukałem sytuacji, które pomagały w rozwinięciu relacji pomiędzy Jorge i Natanem i wzmacniały je krok po kroku. Ta strategia okazała się skuteczna. W tym filmie pokazujemy małego chłopca, który obserwuje świat ojca. Pierwszą sceną, którą nagraliśmy, było malowanie domu i zawieszenie na nim flagi. Ten obraz pokazuje, że to fikcyjna, a nie prawdziwa historia. Zależało mi, aby dom pomalowany został od wewnątrz, bo to symbolizowało wprowadzenie słońca do duszy człowieka. Nowe okno w domu Matraki oznaczało otwarcie się na inny świat. Istotny był dla mnie również spokój oraz rytm, w którym tworzyliśmy ten film. Warto zauważyć, że kamera jest zawsze o jeden krok przed bohaterami - wszystko pokazywane jest jakby z wyprzedzeniem, ale jednocześnie bardzo intuicyjnie. Mogliśmy w ten sposób płynąć na fali teraźniejszości. Oczywiście nie robiłem żadnych zdjęć próbnych, bo inaczej zabiłbym najcenniejszą wartość tego filmu - spontaniczne i naiwne zadziwienie małego dziecka poznawanym światem.

Pokazałeś w tym filmie proces filmowego przekształcenia realności w fikcję. Kiedy zorientowałeś się, że mewa o imieniu Blanquita stanie się nie tylko metaforą piękna dziecięcej wyobraźni, ale również motywem przewodnim filmu?

- Mewa pojawiła się podczas naszej drugiej wyprawy. Prawdopodobnie z góry dostrzegła larwy i karaluchy, które mieliśmy w domku na wodzie. Mewy są w tym bardzo dobre. Natan był bardzo ciekawy i starał się być jak najbliżej niej. Jorge miał doświadczenie z dzikimi zwierzętami i wiedział jak wzbudzić jej zaufanie. Sfilmowałem cały ten proces - powolną próbę zbliżenia ojca i syna do mewy, dla której zbierają karaluchy. Ale zdarzyło się coś niesamowitego: mewa wróciła następnego dani. Sądzę, że stała się esencją tego filmu - symbolem wzajemnego współegzystowania, a także metaforą wolności.

Przez cały film oglądamy jak żyją ludzie w warunkach, które wydają się ekstremalne. Na końcu pokazujesz jednak Natana i matkę w Rzymie. Skąd taki pomysł?

- Spędziliśmy w Rzymie tylko 3 dni. Zależało mi, aby pokazać to miasto z lotu ptaka. Roberta zabrała mnie do Giancolo i akurat pewien człowiek rysował tam na moście graffiti. Poprosiłem, aby Roberta mi je przetłumaczyła. Było tylko jedno zdanie: "jesteś moim prezentem". Te słowa mówiły same za siebie. Nie trzeba było już nic więcej dopowiadać. Na końcu filmu pokazałem tylko jak Natan i Roberta puszczają bańki - symbol Chinchorro. Puszczali bańki, które następnie pękały i znikały. Tak jak Chinchorro.

Czy długo zbierałeś fundusze na ten film?

- W Meksyku, podobnie jak w innych rozwijających się krajach, rynek filmowy nie wygląda najlepiej. Brakuje pieniędzy. A jeśli się już znajdą są rozdzielane pomiędzy znanych meksykańskich reżyserów. Co kręcĄ komercyjne filmy z udziałem gwiazd. Dlatego jestem dumny, że młodzi filmowcy starają się znaleźć własną ścieżkę. Pomocne okazują się tu nowe technologie. Dzięki DVD i video robienie filmów staje się łatwiejsze. Z drugiej strony trzeba być ostrożnym i jako reżyser nie dać się złapać w pułapkę myślenia, że pieniądze są najważniejsze do zrobienia filmu. Jeśli jesteś reżyserem musisz robić filmy i tyle. Dlatego właśnie nakręciłem ten film techniką video. Inaczej nadal szukałbym pieniędzy.

Czy masz już konkretne plany na przyszłość?

- Myślę o kolejnym filmie i wiem, że chcę pracować tylko z dźwiękowcem. Marzę o nakręceniu filmu w Indiach. Przez rok mieszkałem tam z ojcem i chodziłem do liceum. Co roku jeżdzę tam na wakacje. W Indiach dostałem od ojca pierwszy profesjonalny aparat, dzięki któremu odkryłem w sobie pasję do fotografowania.

materiały dystrybutora
Dowiedz się więcej na temat: Nad morzem
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy