Reklama

"Miasto 44": KOSTIUMY

Poczuć ducha epoki

Dorota Roqueplo o tym, że będzie pracować przy filmie "Miasto 44" dowiedziała się w drodze do Pałacu Prezydenckiego na spotkanie twórców kultury. Zadzwoniła do niej kierowniczka produkcji, Magda Badura z informacją, że Michał Kwieciński chce się z nią pilnie spotkać. Gdy dotarła na Krakowskie Przedmieście, producent już tam był. "Powiedział tylko stanowczo: robisz ze mną film!" - wspomina kostiumografka. Okres przygotowawczy rozpoczął się 2 miesiące przed zdjęciami, to niewiele czasu, ale artystka miała bardzo konkretną wizję swojej pracy, wiedziała, w jakiej kolorystyce chce się poruszać. Pomysły spodobały się Janowi Komasie i machina ruszyła. Rozpoczęło się poszukiwanie odpowiednich strojów zarówno dla postaci pierwszoplanowych, jak i statystów. "Bardzo mi zależało, aby pokazać piękną, elegancką Warszawę, a nie jakiś daleki wschodni kraj zza żelaznej kurtyny. Ubiorów szukałam w magazynach w całej Europie, w Pradze, w Paryżu, to właśnie tam znajdowaliśmy małe rarytasy, jak np. kaszkiet, w którym ukryta była gazeta z 1920 roku. Na pierwszej stronie był akurat artykuł o zwycięskich wojskach Piłsudskiego. Nie mam wątpliwości, że oryginalne stroje z epoki mają moc, która przenika do filmu." - opowiada Dorota Roqueplo.

Reklama

W sumie na planie wykorzystano ponad 3 tysiące prawdziwych kostiumów i ok. 400 par butów. Równolegle do ich poszukiwań odbywało się projektowanie i szycie strojów dla bohaterów pierwszoplanowych, w tym procesie bardzo ważnym elementem było farbowanie materiałów w celu przybliżenia kodu kolorystycznego do tego z tamtych lat. "Nasze wyobrażenie o ubiorach czasów wojny jest takie, że były one beżowo-brązowe. Tymczasem one są różnokolorowe, pojawia się czerwień, pomarańcz, żółć. W filmie musieliśmy wybrać jakąś gamę, aby zachować spójność między poszczególnymi pionami. Przy "Mieście 44" mocno wspieraliśmy się dokumentem "Powstanie Warszawskie", które Janek właśnie montował i prawdziwymi zdjęciami z epoki. Jest więc bardzo dużo błękitu, granatu, koloru kremowego, jest też oczywiście brąz, beż i zieleń, ale i czerwień czy bordo." - tłumaczy kostiumografka, podkreślając jednocześnie jak ważna jest wspólna wizja kolorystyczna, którą akceptują zarówno reżyser, operator, jak i scenograf: "To porozumienie jest tym, co tworzy film, to jest właśnie ten obraz, który potem oglądamy na ekranie."

Aby stroje możliwie jak najbardziej przypominały te z epoki, trzeba im było czasem nieco pomóc, tak było np. z płaszczem matki głównego bohatera: "Jego splot był niemal identyczny ze splotem z tamtego okresu, a więc nie mogłam się powstrzymać. Musieliśmy go jednak przefarbować, bo kolor był okropny." - wspomina Roqueplo. Jedna z sukienek Biedronki, którą dziewczyna wkłada w scenie w banku, również została "podrasowana". Ten akurat kostium Zosi Wichłacz powstał według wzoru służb maltańskich, działających podczas obu wojen światowych. "Chciałam, aby był on nieco bardziej ozdobny, dlatego zdecydowałam się na przeróbki: kolor jest o ton jaśniejszy niż w oryginale, zmieniłam guziki, ale krój jest z 1914 roku." - opowiada artystka.

W związku z tym, że niektóre ze zdjęć nie odbywały się chronologicznie, każda z postaci miała po kilka wersji tego samego kostiumu, w różnych fazach zniszczenia, zabrudzenia. Ten proces fachowcy nazywają "patynowaniem", bez niego, jak uważa Dorota Roqueplo, nie byłoby nie tylko filmów historycznych, ale i współczesnych: "Patyna to niszczenie i brudzenie, postarzanie kostiumów poprzez różnego rodzaju płyny, proszki, oczywiście robimy to tak, aby potem móc odzyskać dany strój. Każdy kostiumograf ma swój tajemniczy ogród metod i środków, każdy ma swoje sposoby. Ja uwielbiam patynować, śp. Henryk Bista, nazywał mnie nawet 'Patynką'".

Największym wyzwaniem, ale i satysfakcją okazała się scena godziny "W": "Duże sceny zawsze są bardzo stresujące dla naszego pionu, pierwsze wstajemy i ostatnie się kładziemy. Ale efekt był tego zdecydowanie wart. Gdy zobaczyłam już wszystkich ubranych, gotowych, miałam poczucie, jakbym przeniosła się w czasie i to najbardziej lubię w swojej pracy".

KOSTIUMY WOJSKOWE

Wyglądacie tak jak my

Z uwagi na ogrom pracy jaki trzeba było wykonać, ale również w celu jej ułatwienia, pion kostiumowy podzielony został na garderobę cywilną i wojskową. Za kostiumy wojskowe odpowiadała Magdalena Rutkiewicz-Luterek ("Czas honoru", "Joanna", "Sprawiedliwi", "Róża", "Obława", "W ukryciu"), która tak opowiada o początkach swojej pracy: "Źródła, do których sięgałam są niezliczone. Począwszy od zapoznania się z literaturą faktu, historią i obyczajowością epoki, przez wizyty w Muzeum Powstania Warszawskiego, do rozmów z samymi Powstańcami, które okazały się moralnie bardzo potrzebne i niezwykle wzruszające. To od tego etapu przygotowań poczułam, że moje działania są pewnego rodzaju misją, że dzięki naszej pracy pamięć o Powstaniu przetrwa może jeszcze jedno pokolenie więcej, a to będzie naprawdę duży sukces."

W przypadku kostiumów cywilnych często sięga się do oryginałów, w przypadku mundurów nie ma takiej możliwości. "Użycie prawdziwych byłoby profanacją, te możemy jedynie podglądać w muzeach, ja również posiadam swoje osobiste archiwum. W przypadku mundurów o pomyłkę jest bardzo łatwo, trzeba dokładnie wiedzieć, co do czego służy, co zamówić, o co poprosić. Mamy Niemców przeróżnych formacji, są tzw. lotnicy naziemni, Wermacht, SS, musimy dokładnie wiedzieć, co będą robić, jakim pojazdem jadą. Powstaniec z kolei został zapamiętany w panterce i w hełmie, z biało-czerwoną opaską na ramieniu, ale ja muszę dokładnie wiedzieć, skąd to się wzięło. W związku z tym, że akcja "Miasta 44" idzie drogą Zgrupowania "Radosław", dla nas Powstanie zaczęło się na Woli. Już o godz. 17.15 część powstańców zaatakowała magazyny SS na Stawkach, w których znajdowały się tysiące panterek. Potem zmierzają w kierunku Starówki, wytracając nieco te mundury, łącząc się z innymi formacjami." - opowiada Rutkiewicz-Luterek.

W filmie użyto ok. 1000 kostiumów wojskowych, samych panterek było 200, do tego ok. 600 par butów. Najliczniejszą i najtrudniejszą była wspominana już scena godziny "W": "Tu już mamy do czynienia nie z cywilami, ale żołnierzami Polski Podziemnej, są harcerze, tramwajarze, strażacy, łącznościowcy, kolejarze, mamy mundury wrześniowe, drelichowe i sukienne. Ale oni wszyscy nie mogli wyjść na ulicę w pełnym umundurowaniu, więc trzeba je było umiejętnie przemycić." - tłumaczy kostiumograf.

W przebiegu Powstania jego uczestnicy stopniowo wytracali elementy strojów, polskie były zastępowane niemieckimi, a w połowie września 1944 roku, kiedy na lewą stronę Warszawy trafiły pierwsze desanty z Pragi, pojawiły się elementy mundurów wojska ludowego z akcentami sowieckimi. Bohaterowie filmu kończą swój szlak na Czerniakowie, to tam dołączają do grupy Czarnego. "Oni już nie mają na sobie mundurów, ale jakieś kawałki skór, pocięte spodnie, tu dominuje kolor szaro-czarny. Ta grupa nie jest główną, ale jest w niej moc i silny akcent patriotyzmu. To straceńcy, którzy walczyć i wierzyć w swoje ideały będą do samego końca." - mówi Magdalena Rutkiewicz-Luterek.

Kostiumograf wspomina też, że panterki niemieckie jednoznacznie kojarzące się z Powstaniem początkowo nie były chętnie noszone przez młodych aktorów: "Przyzwyczajeni do współczesnych strojów chłopcy narzekali, że są za szerokie, że czują się jak w sukienkach. Przełom nastąpił podczas konferencji prasowej, podczas której doszło do spotkania z Powstańcami. Jeden z nich podszedł do naszej młodzieży i powiedział: 'wyglądacie tak jak my'. Po tych słowach uwierzyli nam, zaczęli zadawać pytania, jak co nosić, jak się poruszać, jak trzymać sylwetkę, zauważyli, że każdy gest ma sens. Efekt naszej wspólnej pracy jest imponujący."

materiały dystrybutora
Dowiedz się więcej na temat: Miasto 44
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy