Reklama

"Mamut": ROZMOWA Z LUKASEM MOODYSSONEM

Ponad dekadę po tym, jak jego debiutancki film "Fucking Amal" zebrał entuzjastyczne recenzje krytyków i został uznany przez Ingmara Bergmana za "pierwsze arcydzieło nowego mistrza", Lukas Moodysson zasłużył swoimi kolejnymi obrazami na miano jednego z najciekawszych i najbardziej nieprzewidywalnych reżyserów świata. Po popularnych "Tylko razem" i "Lilja-4-Ever" twórca poświęcił się mniejszym, eksperymentalnym produkcjom: "Dziura w sercu" i "Kontener". Jego najnowszy, pokazywany na Festiwalu w Berlinie film "Mamut", z wielkimi rolami Michelle Williams i Gaela Garcii Bernala, to intymny portret młodego małżeństwa nowojorczyków Ellen i Leo, ich 4-letniej córki Jackie oraz filipińskiej opiekunki Glorii, ale także pełna rozmachu wizja współczesnego świata i perspektyw, jakie przed nim stoją. Szwedzki pisarz i dziennikarz Jennie Dielemans przeprowadził wywiad z Moodyssonem, który rzadko zdradza, jakimi motywami kieruje się, kręcąc swoje filmy.

Reklama

Co sprawiło, że zainteresował się pan tą historią?

Zaintrygowały mnie opiekunki - długo zastanawiałem się nad ludźmi pracującymi w cudzych domach. Jednak przede wszystkim moja wizja świata zachęca do łączenia różnych rzeczy - fascynują mnie kable i druty oraz to, jak w niezwykle skomplikowany sposób jesteśmy wszyscy ze sobą powiązani.

Na definiowaniu sedna filmu skupiam się przede wszystkim w trakcie montażu. W przypadku "Mamuta" myślałem wtedy intensywnie o potrzebach człowieka, o tym, jak potrzebując się nawzajem potrafimy przekroczyć jakąś granicę, nawet coś zniszczyć między nami, a przecież każdy może zrozumieć emocje, które temu towarzyszą. Społeczeństwa potrzebują lekarzy, a bohaterka "Mamuta" Ellen potrzebuje wsparcia, żeby wykonywać swój zawód. Jej mąż, córka i opiekunka także mają swoje potrzeby. Z tego powodu uznaliśmy Ellen za centralną postać.

W montażowni widziałem notatkę z cytatem poświęconym dzieciom.

Owszem. Przez chwilę chciałem nawet umieścić go w filmie, ale wydawał mi się zbyt oczywisty i religijny. Gdy szukaliśmy w Bangkoku miejsc, w których moglibyśmy przeprowadzić casting, wstąpiłem do kościoła katolickiego, który znajdował się tuż przy hotelu. Znalazłem tam książkę z obrazkami i zdaniami mieszkańców domu dziecka w Pattayi. Najprawdopodobniej były to dzieci prostytutek. Jeden z cytatów brzmiał: "Każde dziecko jest dowodem na to, że Bóg nie stracił wiary w ludzkość". W pełni się pod tym podpisuję. Nie chcę, żeby zabrzmiało to jak banał, ale dzieci są jedynym powodem, dla którego jeszcze żyjemy. Świat nie może być tak zły, jeśli nadal rodzą się w nim dzieci…

Postaci w "Mamucie" są bardziej symbolami niż zwykłymi ludźmi…

Może mieć pan rację.

Dlaczego główni bohaterowie mieszkają w Nowym Jorku, a nie np. w Sztokholmie, Malmo albo Kopenhadze?

Chodziło mi o to, żeby coś sobą przedstawiali. Niekoniecznie chodziło o USA, raczej o świat zachodu. Przez chwilę zastanawialiśmy się nad Londynem, ale umieszczenie akcji w Ameryce wydało mi się ważniejsze, tym bardziej, że jak kiedyś czytałem, filipińskie nianie najczęściej trafiają na Bliski Wschód lub do USA. W trakcie castingów przekonaliśmy się, jak wiele osób utożsamiało się z historią Glorii. Prawie każdy z kandydatów miał siostrę, matkę albo brata, którzy pracowali za granicą. Wjeżdżając lub wyjeżdżając z Filipin widzimy długie kolejki ludzi, którzy tak jak Gloria czekają ze wszystkimi swoimi dokumentami potrzebnymi do wyjazdu i są dokładnie przeszukiwani.

Jako widz nie mogłem nie odczytać "Mamuta" jako krytyki warunków ekonomicznych, które zmuszają część mieszkańców tzw. Trzeciego Świata do porzucenia rodzin, żeby móc je utrzymać. Tymczasem majętną nowojorską parę stać na to, aby zastanowić się nad swoimi wyborami życiowymi. Inni nie mają takiego luksusu. We wcześniejszym filmie "Lilja 4-ever" Moodysson ukazał problem handlu ludźmi i zdołał zwrócić na niego uwagę europejskiej opinii publicznej. Tym razem zapytany, czy próbuje zmienić świat, albo rzucić światło na jakąś palącą kwestię, Moodysson twierdzi, że "Mamut" miał być swoistą wiadomością w butelce.

Czasami mamy nadzieję, że butelka zostanie wyrzucona na jakiejś plaży i ktoś przeczyta ukrytą w niej wiadomość. Gdy byliśmy w Patpong w Bangkoku pośród klubów go-go i stoisk na targu pełnym turystów, pomyślałem, że świetnie byłoby, gdyby "Mamut" pojawił się tam choćby na pirackiej kopii. Nie mam sprecyzowanego planu, nie zależy mi na stworzeniu zdalnie sterowanego robota, który wysłałbym potem w świat. To, co skłania nas do działania, jest ściśle powiązane z innymi czynnikami. Musiałbym dokładnie przeanalizować, w którym miejscu kończy się wpływ jednego, a zaczyna wpływ drugiego.

Może pan podać przykład takiego powiązania?

Film "Tylko razem" nakręciłem także dlatego, że chciałem stworzyć film o ludziach z brodami, bo brodacze bardzo mnie bawią. Zależało mi na tym tak samo jak na ukazaniu tego, jak według mnie ludzie żyli w grupach, gdy byłem dzieckiem i jak to robią teraz.

Interesują mnie też trudne tematy. Część moich projektów nie doszła do skutku, bo nie stanowiły dla mnie wystarczającego wyzwania. Potrzebuję przeczucia typu "to się nie uda", "nie poradzę sobie". "Fucking Amal" wydawał się bardzo chybionym projektem. Dojrzały facet nie powinien kręcić filmu o nastolatce. Podobnie "Tylko razem" budził mój opór jako film kostiumowy, przy którym nie mogliśmy wyjść na ulicę, bo samochody nie pasowałyby do momentu historycznego w filmie. "Lilja 4-Ever" nakręciłem w obcym dla mnie języku i o temacie, o którym niewiele wiedziałem, jako człowiek, który nie wychowywał się w biedzie, ani w Europie Wschodniej. Zawsze jestem przeciwny wszelkim przejawom przemocy i wyzysku seksualnego, więc "Dziura w sercu" wydawała się kretynizmem. A "Kontener" był przecież zbyt drobnym, niszowym projektem…

A jakie uczucia wywoływał w panu "Mamut"?

Wiele rzeczy mi w nim przeszkadzało. Nie chciałem podróżować po świecie, kręcić w gorących krajach, powracać do tematów poruszonych w "Lilja 4-Ever", w ogóle zajmować się czymś tak gigantycznym. Ten kij miał jednak dwa końce, czułem się tak, jakbym jednocześnie chciał się ukarać i zrealizować jakieś głębokie pragnienie.

Film powstawał na trzech kontynentach przez ponad trzy lata. "Mamut" jest jedną z największych szwedzkich produkcji wszech czasów i wymagał złożonych przygotowań oraz międzynarodowego castingu. Moodysson często podkreślał, że czuł się jakby uczestniczył w świetnej wycieczce szkolnej, ale w rozmowie o pracy nad "Mamutem" pojawiają się określenia "mozolny", "wyprowadzający z równowagi", a nawet "smutny".

Mieliśmy szczęście, że znaleźliśmy Sophie Nyweide do roli Jackie, ale w trakcie mozolnego castingu w Ameryce trafialiśmy na same perfekcyjnie wytresowane 9-latki, które niczym modelki przychodziły z porfoliami zdjęć. Gdy zobaczyłem dziewczynkę w identycznym swetrze do tego na zdjęciu, zapytałem, czy zrobiono je przed chwilą. "Nie, agentka kazała mi przyjść w tym samym", odpowiedziała dziewczynka. To było bardzo smutne. Z kolei dzieci na Filipinach były niezwykle grzeczne i dobrze wychowane, ale na pewno mniej przymilne. Niektóre bały się wypowiedzieć jednego słowa, czym wyprowadzały nas z równowagi, ale przynajmniej były sobą.

Dlaczego podjął się pan realizacji filmu na tak wielką skalę?

Najprawdopodobniej kusiło mnie podjęcie się czegoś nowego. Nie pasjonuje się tym, jaką frekwencję będzie miał mój film i nie zależy mi na tym, żeby był przystępny dla każdego. Chciałbym jednak, żeby był jak najbardziej atrakcyjny. Jeśli decydowałem się na nakręcenie części filmu na Filipinach, nie miało sensu robienie czegoś małego i niszowego, bo szanse, że ktoś zobaczy taki film na Filipinach zmalałyby niemal do zera. Wydaje mi się także, że kierowała mną chęć sprostania technicznym wyzwaniom. Kręcimy na 35-tce, używamy większych i lepszych kamer. "Mamut" to najbardziej efektowny film, jaki nakręciłem. Przez chwilę rozważałem nawet realizację na 70 mm, ale byłoby to zbyt kosztowne i złożone, i skazywałoby film na projekcje jedynie w formacie IMAXowym.

Rozwiązania techniczne i estetyczne zawsze mają swoje konsekwencje. Zbyt wyszukany styl wizualny odbija się na aktorach, ograniczając ich swobodę. W "Mamucie" kamera pozostaje w pewnej odległości od aktora, pokazuje go z niejako "ludzkiej" perspektywy. Fascynuje mnie taki punkt widzenia - widzimy, ze ktoś wychodzi na balkon, a potem mentalnie zbliżamy się do niego. Podobnie jest z oglądaniem ludzi z odległości w supermarkecie. Dystans nie oznacza wtedy obojętności, pozostaje miejsce na emocje, ciepło i współczucie.

Ze wszystkich elementów pracy nad filmem, począwszy od pisania scenariusza, przez przygotowania do zdjęć, aż do montażu i postprodukcji, Lukas Moodysson najmniej komfortowo czuje się reżyserując aktorów. Bardzo lubi ich towarzystwo, ale spędza z nimi stosunkowo niewiele czasu.

Jest tyle rzeczy do zrobienia i decyzji do podjęcia, trzeba ciągle przesuwać kamerę z ulicy na ulicę, co mnie niezwykle nuży. Z drugiej strony bardzo lubię okres przygotowań, kiedy omawiamy np. jakie ubrania powinni nosić bohaterowie. Jest w tym coś z dziecięcej zabawy - bawienia się lalkami albo klockami Lego.

Nikogo pewnie nie dziwi, że to właśnie pisanie scenariusza sprawia Moodyssonowi najwięcej satysfakcji. Od dzieciństwa jest płodnym twórcą. Na początku bawiło go spisywanie swoich pomysłów. Gdy potem przeradzały się w historie, stał się uznanym poetą i pisarzem. Powstało 23 wersji scenariusza "Mamuta". Według producenta Larsa Jönssona Moodysson poświęca wiele czasu na wprowadzanie nieznacznych zmian w tekście.

Jako dziecko chciałem być chirurgiem. Gdy przesuwam coś w scenariuszu, czuję się właśnie jak chirurg. Gdy wyjmuję jakąś kwestię z jednej sceny, muszę ją umieścić w innym miejscu. Operując na sercu, trzeba zamknąć inną część ciała, a to wymaga udziału maszyny, czyli zaplanowania całej operacji z wyprzedzeniem. Jak zwykle interesuje mnie odnajdywanie prawidłowości, a najlepsze są te chwile, gdy wszystko okazuje się idealnie zgrane - dialog nabiera sensu, aktor spontanicznie zagra genialnie jakąś scenę, a ja nie muszę nic robić - wystarczy, że się temu przyglądam. Tak było w trakcie kręcenia sceny pomiędzy Michelle Williams (Ellen), Marife Necesit (Gloria) i Sophie Nyweide (Jackie) w Trollhättan. W pewnym momencie Ellen mówi, że Gloria trochę przesadziła z nauką filipińskiego, a na końcu chwyta ją za rękę. To okropne, ale jednocześnie poruszające. Ellen zachowuje się nieprzyjemnie, ale w pełni ją rozumiemy. W "Mamucie" starałem się zrozumieć każdą z postaci, ich motywacje i to, co się z nimi dzieje. Czuję sympatię do każdej z postaci.

Jennie Dielemans, grudzień 2008

materiały dystrybutora
Dowiedz się więcej na temat: Mamut
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy