Reklama

"Malowany welon": ZDJĘCIA W CHINACH

Dziesięć lat po pojawieniu się pomysłu na adaptację książki Maughama, etap przygotowań dobiegł końca. Pojawiło się pytanie, gdzie kręcić film?

Jak mówi John Curran: "Nie chcieliśmy, żeby nasz film wyglądał na zrobiony w Kanadzie, Meksyku czy Włoszech. Byliśmy zdeterminowani znaleźć takie miejsce w Chinach, które będzie miało odpowiedni nastrój - piękne i równocześnie majestatyczne."

"To wspaniałe móc znaleźć się na dalekim południu Chin i odkrywać prawdziwą kulturę tak, jak robiła to Kitty", mówi Watts. " I tak jak ona czułam się tam obco."

Reklama

Poszukiwanie odpowiednich planów zdjęciowych zajęło około dziesięciu dni i objęło teren ponad pięciu tysięcy mil. Poszukiwano starożytnych miast leżących w pobliżu rzek i gór, choć jednocześnie zwracano uwagę na dogodne warunki dla przyszłej ekipy. Znaleziono je w prowincji Guangxi w południowej części Chin.

Ekipa ulokowała się w mieście Gui Lin, jednym z bardziej malowniczych miast prowincji, leżącego nad rzeką Li i otoczonego majestatycznymi wzgórzami pokrytymi bujną zielenią.

Pierwszym projektem było zbudowanie wioski Mei-tan-fu, do ktorej przybywają Fane'owie.. Wkrótce okazało się jednak, że to zadanie przerasta siły filmowców. Z pomocą przyszli miejscowi, którzy polecili im wioskę Huang Yao, której od wieków nie tknęła cywilizacja.

Mówi odpowiadajaca za budżet filmu Antonia Barnard: "Po znalezieniu rzeki, wzgórz, miasta Beijing do scen we wnętrzach i naszej wioski, w której nie było nawet telegrafu, należało znaleźć jeszcze Hong Kong i Londyn, które pojawiają się na początku opowieści. Zdaliśmy sobie jednak sprawę, że bardzo trudno będzie odtworzyć ówczesny Hong Kong i John Curran postanowił zamienić go w Szanghaj."

Również w Szanghaju kręcono sceny z Londynu.

Praca w Chinach nie byłaby możliwa bez zaangażowania Currana. Jak mówi Norton: "John pojechał do Chin wcześniej, żeby załatwiać różnego rodzaju pozwolenia i upoważnienia. Gdyby nie był tak zdeterminowany, Chińczycy nie daliby nam kręcić u siebie."

Cała ekipa liczyła 40 zachodnich, 260 chińskich pracowników i 12 tłumaczy.

Początkowo Curran chciał rozszerzyć ekipę chińską i powierzyć jej w znacznej części pracę koncepcyjną, ale jednak bariera językowa okazała się nie do pokonania. Zespół kreatywny pozostał więc brytyjski.

Duża liczba chińskich pracowników dała znać już pierwszego dnia zdjęć. Jak mówi Curran: "To był dom wariatów. Cały pierwszy tydzień na planie panował totalny chaos. Wydajesz polecenia, a one tłumaczone są symultanicznie na chiński. Ludzie krzyczą więc po angielsku i po chińsku, przemieszczają się we wszystkich kierunkach. Patrzyliśmy na siebie i mówiliśmy `To jest chore. Jak to może działać?'

Curran zdecydował, że kluczowa scena filmu - odkrycie zdrady przez Waltera powstanie w pierwszym tygodniu pracy. "Z reguły na początku kręci się jakieś sceny początkowe, takie, które na przykład pomagają wprowadzić widza w klimat, poznać bohaterów", mówi Norton. "A my z racji harmonogramu musieliśmy zacząć właśnie od sceny najważniejszej, najbardziej `mięsistej' w całym filmie."

Po tygodniu pracy ekipa dotarła się i od tej pory wszystko przebiegało w jak najlepszym porządku i atmosferze. "Doświadczenia chińskie w pracy nad filmami są inne niż nasze", wyjaśnia Norton. "Musieliśmy być bardzo cierpliwi. No, ale w końcu zaakceptowaliśmy, że jest to wpisane w cały ten nasz przywilej pracy w Chinach."

Również dla Naomi Watts to było ciekawe doświadczenie: "Od początku czułam się jak Kitty. To jest jak pływanie w morzu - wszystko jest całkowicie odmienne, trochę się tego boisz - ale kiedy się zrelaksujesz, zobaczysz, że to jest fajna przygoda. Praca w Chinach to jedno z najpiękniejszych doświadczeń, jakie kiedykolwiek miałam."

Dla zachodniej ekipy dużym wydarzeniem był pobyt w wiosce Huang Yao, która zagrała Mei-tan-fu. Huang Yao liczy sobie 800 lat. "To prawdziwe wyzwanie, bo nie było tu wielu wygód", powiedziała Antonia Bernard. "Hotele to tak naprawdę schroniska młodzieżowe."

Ponieważ pogoda była łaskawa dla ekipy, zdjęcia kręcono w terminie. Wkrótce pojawił się jednak pierwszy problem: "Musieliśmy tak przybrać miasto i ucharakteryzować ludzi na ulicach, żeby wyglądało na to, że cholera zebrała tutaj swoje żniwo", mówi Barnard. "Mieszkańcy nie chcieli jednak, żeby symbolika śmierci zawitała do ich domów, w których nikt tak naprawdę nie umarł. Uznali to za zły znak. Udało się jednak ich uspokoić i po skończeniu zdjęć przeszliśmy po ulicach z petardami, żeby odstraszyć złe duchy."

"I to był jedyny moment, kiedy widziałam Chińczyków zaniepokojonych - słusznie zresztą", przyznaje Barnard. "A przez cały nasz pobyt byli dla nas serdeczni i bardzo życzliwi."

"Mieliśmy fantastyczną chińską ekipę do pomocy. To było naprawdę nadzwyczajne doświadczenie"- podsumowuje Edward Norton.

Curran z dumą mówi: "Przybyliśmy do Chin pomimo bardzo powszechnej opinii, że to się nie uda, że będzie zbyt ciężko zrobić taki film, jaki chcemy. Po zakończeniu pracy wciąż czuję tamtą energię."

materiały dystrybutora
Dowiedz się więcej na temat: Malowany welon
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy