Reklama

"Last Vegas": WSZYSTKO, CO DZIEJE SIĘ W VEGAS, ZOSTAJE W VEGAS... A PÓŹNIEJ LECI DO ATLANTY

"Wyzwaniem filmu o Las Vegas jest pokazanie Las Vegas w nieco inny sposób, niż pokazywali je wszyscy inni", wyjaśnia producent Mark. Od samego początku twórcy wiedzieli, że część zdjęć musi powstać w prawdziwym Vegas, którego nie można udawać innym miastem. Kręcili tam przez dwa tygodnie, w lokacjach takich jak Stratosphere, muzeum neonów, hotelach Mirage i Bellagio, na Freemont Street, lotnisku McCarran, również w ARIA Resort & Casino. Scenograf David J. Bomba cały czas pamiętał o tym, by pokazać Vegas w nieco innym świetle niż zazwyczaj. Skorzystał również z pomocy słynnego rollercoastera Stratosphere, dzięki któremu w filmie znajduje się zapierający dech w piersiach widok Vegas. Chociaż główni aktorzy biorący udział w tej scenie nie wspominają jej zbyt dobrze. "Znienawidziłam każdą sekundę tego doświadczenia", wyznaje Steenburgen. "Nie będę udawała, że mi się podobało, że byłam odważna itd. Chciałam tylko, żeby to się skończyło. Wiało dobrze ponad 50 km/h. Michael był odważniejszy ode mnie, ale w pewnym momencie oboje chcieliśmy po prostu krzyknąć STOP!" A co z Douglasem? "Kiedy wsiadasz na tę kolejkę, nie zdajesz sobie jeszcze sprawy, co cię czeka", mówi aktor. "Posadzili nas na przedzie i siedzieliśmy tam sobie, kilkaset metrów nad ziemią, a tu nagle... spadek, tak po prostu! Kolejka wspina się i wspina, po czym nagle lecisz wraz z nią w dół. Co tu dużo mówić, nakręcili to, co mieli nakręcić, a my byliśmy szczęśliwi, że to już koniec. Wróciłem natomiast do domu jako prawdziwy bohater - mój syn wiedział o Stratosphere i nie mógł uwierzyć, że to zrobiłem".

Reklama

Jednakże bazą wypadową ekipy w Vegas stał się hotel ARIA, własność MGM Resorts International. I to właśnie tam dzieje się główna część akcji, tam bohaterowie mieszkają i imprezują. "ARIA mieści się w najnowszej części Las Vegas i ma w sobie coś niezwykłego", opowiada scenograf David J. Bomba. "To nowy budynek, który łączy w sobie klasyczną elegancję z iście modernistycznym wyglądem współczesnego Vegas". Ekipa nakręciła tam wiele scen, jednakże fragmenty we wnętrzach, wliczając w to luksusowy apartament Sky Suite, kaplicę oraz klub nocny Haze, powstały w Atlancie. Ekipa produkcyjna korzystała z wiedzy pracowników ARIA, ażeby wiernie odtworzyć hotelowe przestrzenie. Otrzymali bezprecedensowe pozwolenie na obejrzenie pełnych planów wszystkich pięter oraz zrobienie zdjęć w każdym możliwym miejscu. "Jak odwzorować Las Vegas, jedno z najbardziej specyficznych miast świata?", pyta się retorycznie Turteltaub. "No cóż, przede wszystkim nie można kręcić ujęć zewnętrznych w Atlancie, całą prawdę o atmosferze Vegas należy nakręcić w Vegas. Natomiast w scenach w pokoju hotelowym wiernie zrekonstruowaliśmy prawdziwe apartamenty z hotelu ARIA. Największym komplementem było dla nas to, że montażysta David przyznał że podziwia nas za to, że po przeprowadzce do Atlanty byliśmy jednak w stanie wrócić do Vegas, żeby nakręcić sceny w apartamentach. Jeśli montażysta w to wierzy, widzowie też tak zrobią", dodaje reżyser.

Również w Atlancie ekipa nakręciła sceny w luksusowym domu Billy'ego w Malibu (Bomba: "znaleźliśmy w środku miasta wspaniały letni domek, który się idealnie nadawał"), a także sekwencję retrospekcji na Brooklynie (Bomba: "przerobiliśmy połowę przecznicy w Atlancie na Brooklyn lat 50.). A scena, w której Kevin Kline zostaje odwieziony na lotnisko na Florydzie, została nakręcona w... Atlanta Convention Center. Niemniej jednak najważniejsze dla ekipy było przywiązanie do szczegółów związanych z planami z Vegas oraz ukazanie głównych bohaterów w odmienny sposób. "Każdy z nich żyje na początku w innym świecie, ma swoje problemy", opowiada Turteltaub. "Sam jest otoczony przez starców, którzy zachowują się o wiele starzej od niego. Dlatego pokazaliśmy go w basenie w domu seniora. Kluczem do pokazania Archiego było umieszczenie go w idealnym domu, który stawał się dojmująco pusty, gdy bohater zostawał w nim sam. W przypadku świata Paddy'ego trick polegał na uświadomieniu widzom, że w jego domu ciągle czuć ślady obecności jego zmarłej żony. A Billy... Billy żyje teraźniejszością, nie ma więc w jego domu miejsca na jakikolwiek sentyment". Bomba wspomina, że Freeman i De Niro interesowali się każdym szczegółem, łącznie z tym, gdzie mieli siadać, ponieważ to stanowiło przedłużenie świata ich bohaterów. "Każdy z nich był niezwykle szczodry, żaden nie chciał szarżować przed kamerą i zabierać reszcie czasu ekranowego"

Dla Turteltauba projekt ten był naprawdę ważnym doświadczeniem. "Posiadanie ograniczonych środków oznacza, że reżyser musi być pewien wszystkiego, co robi. Bardzo podobało mi się, że musieliśmy być mobilni i pracować szybko i zwięźle, dzięki temu zostałem zmuszony do skupiania się tylko na tym, co było ważne dla filmu", wspomina reżyser. "Kiedy kręcisz wielki film akcji, nad głową stoi ci kilkanaście osób pilnujących, czy dobrze sobie z wszystkim radzisz, więc musisz spędzać mnóstwo czasu na uspokajaniu ich wszystkich, że dobrze wydajesz ich pieniądze. Przy takim filmie jak Last Vegas, musiałem zastanawiać się jedynie nad tym, czy robimy dobre, wartościowe kino", dodaje Turteltaub, który przyznaje, że dopiero w montażowni zobaczył prawdziwą wartość swojej obsady. "Prawdziwego aktora poznaje się wtedy, kiedy ogląda się na spokojnie materiały z planu. Oglądając występ na żywo, czasami można to przeoczyć, ale potem widać tę trudną do zdefiniowana charyzmę, moc, osobowość. Mieliśmy tak wiele dobrego materiału, że ciężko było cokolwiek wyciąć!" Montażysta David Rennie pracował już z Turteltaubem wielokrotnie, znał więc jego podejście do tematu. "Rozumiemy się bez słów, ale nie staram się narzucać swoich pomysłów, ostateczna decyzja zawsze należy do niego. W montażowni nie ma miejsca na ego, chodzi o jak najlepsze służenie opowiadanej historii". Ze względu na fakt, że film kręcono na kamerach cyfrowych, "mieliśmy więcej materiałów, z których mogliśmy złożyć ostateczną wersję filmu. To o wiele lepsze rozwiązanie od celuloidu, choć wiąże się dla montażysty z poświęceniem większej ilości czasu", dodaje, informując, że film nakręcono w 35 dni.

W kontekście strony wizualnej Turteltaub zwrócił się do autora zdjęć Davida Henningsa. "Znałem go jedynie z reputacji, ale wszyscy mi radzili, bym to właśnie jego zatrudnił", opowiada reżyser. "Poza oczywistym aspektem, że chciałem, by film wyglądał dobrze, poszukiwałem u autora zdjęć dwóch rzeczy: musiał być miły i potrafić szybko pracować. Ludzie nie zdają sobie sprawy, że możliwość pracowania z fajnym gościem nie tylko wprowadza przyjemniejszą atmosferę, ale przede wszystkim oszczędza mnóstwo czasu. Nie mieliśmy przy tym projekcie ani chwili do stracenia na kłótnie, narzekania i walki - udało nam się go nakręcić szybko właśnie dlatego, że David posiada tak cudowną osobowość", dodaje Turteltaub. Kolejnym ważnym aspektem były kostiumy. Reżyser i producenci nie mogą się nachwalić Dayny Pink, która "pomogła aktorom lepiej wczuć się w ich postacie. Wszyscy byliśmy zachwyceni jej pracą", komentuje Turteltaub. A Kevin Kline dodaje: "Sama definiuje sposób, w jaki się ubiera. Dayna dokonała wielu inspirujących wyborów". Kostiumografka potwierdza te słowa: "Moim ulubionym momentem z okresu przymiarek jest chwila, w której znaleźliśmy dla Kevina idealną czapkę z daszkiem i okulary. Próbowaliśmy na nim wielu różnych rzeczy, ale dopiero te dwa elementy sprawiły, że postać stała się kompletna. Pamiętam, że kiedy odwrócił się od lustra i na mnie popatrzył, wiedziałam, że to Sam stoi przede mną, nie Kevin Kline. Chyba krzyczałam ze szczęścia!", dodaje Pink.

"Może to zabrzmi jak brednie, ale kostiumy są najważniejszym elementem opowiadania o przeszłości bohaterów. Zastanawiamy się nad tym, kiedy ten gość kupił taki strój albo kiedy ostatni raz miał go na sobie? Co oznacza fakt, że go dalej nosi?", zwierza się Turteltaub. "Wydaje się to nonsensem, ale właśnie tak uzyskuje się ekranową wiarygodność. Często kupujemy nowe ciuchy, żeby zagrały stare ubrania. W jaki sposób sprawić, by wyglądały na używane wielokrotnie przez tego konkretnego bohatera? Czy jeśli podrzemy trochę lub powycieramy na rogach, będzie to pasowało do tego, kim dana postać jest?", dodaje reżyser. "Kostiumy muszą być dopasowane do tego, kim bohaterowie są i kim byli", potwierdza Pink. "Często rozmawialiśmy z Jonem przez Skype'a o różnych opcjach, ale wydaje mi się, że w pewnym momencie mi po prostu zaufał". Dla kostiumografki była to pierwsza okazja do pracy z Turteltaubem, choć znała już Fogelmana z planu "Kocha, lubi, szanuje". "Uwielbiam scenariusze Dana i kocham ubierać mężczyzn. Połączenie jego pióra oraz tych czterech aktorów sprawiło, że Last Vegas był dla mnie wymarzonym projektem". kontynuuje Pink. "To było ekscytujące doświadczenie, ci mężczyźni nosili już na sobie w życiu dosłownie wszystko! Nie potrafię się ich nachwalić, to był dla mnie prawdziwy zaszczyt, że mogłam im pomóc w definiowaniu ich bohaterów. A oni całkowicie mi zaufali".

Gdy Turteltaub potrzebował sposobu, by pokazać kontrast pomiędzy dwoma pokoleniami, zawsze zwracał się w kierunku muzyki. "Spora część akcji rozgrywa się na imprezach i w klubach nocnych, co we współczesnym Vegas oznacza mnóstwo hip-hopu oraz muzyki elektronicznej. I na tym właśnie oparliśmy nasz kontrast", opowiada reżyser. "Potrzebowaliśmy stylu muzycznego, który pasowałby do naszej czwórki mężczyzn w sile wieku, a tak się składa, że style muzyczne często powracają do łask. Kiedy nasi bohaterowie byli nastolatkami, na listach przebojów królował rock and roll, poszliśmy jednak w kierunku bardziej uniwersalnych brzmień. Mark Mothersbaugh zmodyfikował następnie wszystkie motywy muzyczne, dodając do nich po jednym instrumencie, który kojarzył się z danym bohaterem. Michael Douglas to gitara, De Niro - klarnet itd.", dodaje Turteltaub, który nigdy nie pracował z Mothersbaughem, więc z początku był mocno poddenerwowany. "Mark jest bardzo wyluzowany, a ja nie, ale okazało się, że świetnie się uzupełnialiśmy". Dla Mothersbaugha "Last Vegas" stał się idealną okazją do napisania muzyki do komedii, która łączyłaby emocjonalność oraz hołd dla brzmienia Las Vegas. "Stworzyłem dwa rodzaje muzyki: utwory orkiestralne, emocjonalne, opowiadające typowo ludzkie historie, a także motywy inspirowane jazzowymi klimatami z przełomu lat 60. i 70., coś na pograniczu Green Onions i Raya Charlesa", informuje kompozytor. "W ten sposób udało się przepięknie pokazać ich przyjaźń oraz fakt, że nie pasują do współczesnego Vegas. Jon doskonale wiedział, co chce przekazać muzyką. Świetnie się z nim pracowało".

materiały dystrybutora
Dowiedz się więcej na temat: Last Vegas
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy