Reklama

"Kod dostępu": EFEKTY SPECJALNE

Złożoność niebezpiecznych scen stworzyła niepowtarzalne wyzwanie dla ekipy, wymagała także wykorzystania efektów specjalnych, kaskaderów i współpracy z ekipą od efektów specjalnych. „To naprawdę niesamowite, kiedy takie talenty zbierają się i tworzą coś absolutnie nowatorskiego” - mówi kierujący efektami specjalnymi Boyd Shermis.

Jeff Mann, który współpracował z Dominiciem Seną przy filmie „60 Sekund” oraz wielu wideoklipach i reklamach był pomocny przy tworzeniu sceny finałowej filmu - niesamowitego popisu kaskaderskiego z udziałem helikoptera i autobusu pełnego zakładników.

Reklama

Mann spotkał się z reprezentacją z Erickson Sky Crane, firmą, która specjalizuje się w podkładaniu ognia, transporcie ciężkich rzeczy i konstruowaniu wielkich kondygnacji na bardzo wysokich budynkach. Do wykonania takiego przedsięwzięcia firma zaprojektowała platformę, której powierzchnia była ruchoma, a ciężka podstawa - stabilna, więc w zasadzie nie poruszała się niebezpiecznie, kiedy była zawieszona w powietrzu. Po wielu dyskusjach filmowcy zdecydowali, że pomysł, żeby autobus poleciał nad Los Angeles jest możliwy do zrealizowania, kiedy wykorzysta się specjalny dźwig. Nie było jednak zbyt wiele funduszy, ani ubezpieczeń, które pokrywałyby niebezpieczeństwa związane z umieszczeniem autobusu na szczycie dachu. Zdecydowano się na budowę planu na dachu. Mann stworzył dokładną replikę prawdziwego dachu i postawił ją w górach przy Chatsworth. Gdy dzień rozpoczęcia zdjęć wreszcie nadszedł, przeogromny dźwig powietrzny osiadł na parkingu. W momencie, kiedy dźwig zaczął się obracać, maszyna wydała wielki hałas, taki, że obserwatorzy zmuszeni byli pozakrywać uszy. Ogromna maszyna podnosiła się, a kurz i odpadki wypełniły powietrze. Unosiły się wokół autobusu przyczepionego do lin. Ludzie musieli osłaniać twarze przed wiatrem, który wiał z siłą huraganu. Następnej niedzieli autobus został porwany z 1st Street Bridge i poleciał ulicami przedmieścia Los Angeles. Wzniósł się do wysokości budynków, około piętnastu kondygnacji i leciał wzdłuż ulicy w małej odległości od bliskich budynków, czasami mniej, niż czterdziestu cali po każdej stronie. Kamery zostały ustawione na platformach na krawędziach drapaczy chmur, i kiedy powietrzny dźwig obrócił się, autobus przeleciał w odległości kilku stóp od obiektywów. „To sekwencja, która mogła być zrobiona komputerowo, lecz my chcieliśmy zrobić to na żywo. Nic takiego dotychczas nie powstało. Po zrobieniu tego filmu czuliśmy, że przekroczyliśmy jakąś granicę” - mówi z entuzjazmem Silver.

Oczywiście bezpieczeństwo było priorytetem, poza tym, że autobus leciał naprawdę, wykonanie niektórych elementów należało do ekipy od efektów specjalnych. Użyto efektów komputerowych, głównie do sceny wzniesienia się autobusu i widoku z jego środka. Dodatkowe sceny powstały w hangarze TWA na międzynarodowym lotnisku w Los Angeles, będącym ogromnym planem. Autobus wisiał 60 stóp nad ziemią. Miejsce pracy ekipy kaskaderów Bradleya było bardzo małe. „Nie chcieliśmy, żeby wyglądało to na prosty upadek, chcieliśmy staczać się około dwunastu stóp z siedzeń. Przez prawie tydzień powtarzaliśmy to na platformie" – mówi. Na przesłuchaniu członków swojej ekipy, Bradley koordynował też wybór aktorów. Ci drudzy, kiedy musieli rzeczywiście znaleźć się w autobusie, mieli na sobie niewidoczne uprzęże dla ochrony własnej.

Kierownik efektów wizualnych Shermis podjął wielkie wyzwanie w scenie otwierającej film, w której zakładnicy przekraczają wszelkie granice bezpieczeństwa. Do tej sceny reżyser Sena postanowił wykorzystać jedną z najnowszych kamer, których wcześniej używano przy kręceniu hitu „The Matrix”. „Podczas tej sceny wybuchają policyjne samochody, ludzie zostają wyrzuceni w powietrze we właściwym momencie, więc jeżeli mamy kamerę numer 125, ten człowiek musi mieścić się w kadrze. Nigdy nie widziałem ujęcia tak trudnego do nakręcenia. Wszystkie poziomy i granice. Jeden poziom to eksplozja, jeden to wyrzucenie samochodów w powietrze, jeden to ludzie, którzy powinni być przy samochodzie. To były oddzielne przejścia, tak, żeby nikomu nie stała się krzywda. Więc była to warstwa na warstwie. Do nakręcenia 30-sekundowego ujęcia potrzebowaliśmy kilku dni". Na potrzeby ujęć wykorzystano systemu multi-cam, specjalnego dźwigu zaprojektowanego przez Billa Gilla , który byłby w stanie utrzymać 135 kamer. To jedno ujęcie było planowane trzy miesiące. Zaczęto od komputerowych prób. Przestrzeń została zaplanowana w połowie, wiedzieli więc dokładnie, gdzie umieścić kamery, a statyści wiedzieli, gdzie będą potrzebni. Wszystko wyliczono z dokładnością co do milisekundy, a efekty specjalne i ekipa kaskaderów musieli mieć pewność, że każdy szczegół pójdzie zgodnie z planem. Mimo, że kilka sekwencji było wykonanych z użyciem CGI, ponad 85% ujęć było nakręconych na żywo. Jedynie te elementy, których nakręcenie na żywo niosłoby za sobą niebezpieczeństwo, były zrobione komputerowo, tak jak kontakt z lecącą kulą, czy miażdżącym szkłem zbyt blisko aktorów czy ekipy.

Koordynator kaskaderów Bradley wykorzystał niesamowitą platformę na potrzebę spektakularnego podrzucenia w tym ujęciu. Na platformie znajdował się system kabli, które przymocowane zostały do uprzęży kaskaderów, dzięki którym uniesieni zostali w powietrze i podrzuceni. To dało im możliwość przedstawienia takich ruchów, jakich jeszcze nie było.

„Każda sekwencja to oddzielne wyzwanie” - mówi Sena. „Do każdej z nich wykorzystaliśmy inny rodzaj technologii. Jedna musi wyglądać bardzo formalnie i być zamknięta, inna skomplikowana, z wykorzystaniem ruchu na wózku, i końcu następna, do której potrzebna była kamera z ręki, by osiągnąć efekt niedoskonałego, jakby nieoszlifowanego ruchu".

Kiedy doszło do stworzenia całego filmu, Dominic Sena chciał nadać światu Gabriela odcień elegancji, nie bał się kolorów. „Wymieszaliśmy kolory i stworzyliśmy paletę dość ostrych barw” - tłumaczy Sena. „Każda lokalizacja posiada swoja własną, dopasowaną paletę kolorów i jest naznaczona oświetleniem dopasowanym do postaci. Na przykład, jeżeli na miejscu znajdowała się zielona latarnia, oświetlenie na twarzach miałoby zielony odcień zamiast dążenia do tego, aby stworzyć idealne tony. Wyglądało to gładko i sexy, czyli idealnie do tego filmu".

materiały dystrybutora
Dowiedz się więcej na temat: Kod dostępu
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy