Reklama

"Kamerdyner": WYWIAD Z REŻYSEREM - LEE DANIELSEM

Opowiedz nam o początkach powstawania filmu oraz o współpracy z Laurą Ziskin.

- Scenariusz filmu otrzymałem od producentki, którą bardzo szanowałem i ceniłem - nieżyjącej już Laury Ziskin. Bardzo mi się podobał artykuł Wila Haygooda zamieszczony w Washington Post, którego prawa do ekranizacji kupiła Amy Pascal z Sony. Byłem pod dużym wrażeniem szlachetnej idei, która przyświecała tej produkcji i tego, jak wspaniale układała się moja współpraca z Laurą. Spośród wszystkich sławnych reżyserów, którzy mogliby nakręcić ten film, Laura wybrała właśnie mnie. Świetnie się rozumieliśmy. Znam niewiele osób, które nadają na tych samych falach, co ja - Laura była jedną z nich i za to ją pokochałem.

Reklama

- W czasie, gdy pracowaliśmy nad zarysem scenariusza dla Sony, Laura potrafiła zadzwonić nawet o trzeciej w nocy, żeby podzielić się ze mną swoimi uwagami do skryptu. Na etapie powstawania scenariusza myśleliśmy, że główną rolę zagra Denzel Washington, ale Denzel nie podjął współpracy z nami, podobnie jak Will Smith. Gdy pokazaliśmy nasz skrypt Amy Pascal, bardzo jej się spodobał. Mogą nawet powiedzieć, że była nim zachwycona, ale ostatecznie okazało się, że z powodów finansowych nie podejmie się produkcji. Laura od zawsze pracowała w wielkim studiu filmowym i nigdy nie musiała wyruszać w świat w poszukiwaniu pieniędzy na realizację filmu. Powiedziałem jej wtedy: "Ja pochodzę z kręgów produkcji niezależnych, więc pokażę ci, jak się to robi." I zaczęliśmy wspólnie pozyskiwać środki na nasz film.

- W tym czasie Laura zaczęła chorować. Mimo choroby latała tam i z powrotem, z Santa Monica do Nowego Jorku, żeby wspierać mnie w twórczej pracy nad filmem, a także w zdobywaniu pieniędzy. Pamiętam, jak któregoś razu przyleciała na jeden weekend do Nowego Jorku, żeby się ze mną spotkać. Pracowaliśmy w hotelu Upper East Side, w którym się zatrzymała, ponieważ była zbyt chora, żeby się z niego ruszać. We wtorek wróciła do swojego domu, a dzień, czy dwa później zadzwoniła do mnie z informacją, że poznała czarnoskórą kobietę, która wygrała sporą sumę na loterii i chciałaby zainwestować w film. Powiedziałem jej wtedy: "Jak ty to robisz? Rozstaliśmy się raptem parę dni temu, a ty już zdołałaś znaleźć kolejnego inwestora? Jesteś gangsterem!". Odpowiedziała, że po prostu uczy się ode mnie. Kilka dni później zapadłą w śpiączkę i to był już koniec. Odeszła w niedzielę wieczorem.

- Ten film jest dla niej. Wierzyła we mnie mocniej, niż ja w samego siebie. Nie przypuszczałem, że mogę stworzyć coś tak wspaniałego. To wielki film. Przedstawia dzieje kilku pokoleń w czasach walki o prawa obywatelskie. Żadna wytwórnia nie chciała go wyprodukować, nawet po sukcesie artystycznym i finansowym mojego filmu "Hej, Skarbie", ale Laura święcie wierzyła, że nam się uda. Partnerka biznesowa Laury Pam Williams pomogła mi dopiąć budżet i skończyć film.

Dlaczego zależało ci na nakręceniu tego filmu? Co sprawiło, że ta historia stała się dla ciebie tak ważna?

- Ten temat był dla mnie niezwykle ważny, ponieważ nigdy nie widziałem filmu, który przedstawiałby z perspektywy ojca i syna historię walki o prawa obywatelskie od samego początku, aż do czasów administracji Baracka Obamy. Ten film pokazuje przez co musieli przejść ludzie, żebyśmy byli równie i mieli należne nam prawa, jak choćby prawo do głosowania. Starałem się, żeby jego tematyka wykraczała poza ramy historii o białych i czarnych Amerykanach - to przede wszystkim opowieść o ojcu i synu na tle przemian społecznych związanych z ruchem na rzecz praw obywatelskich. Nie jest to film o konfliktach rasowych, nie jest to film o Ameryce - to film uniwersalny. Nie uważam go też za lekcję historii współczesnej, ale raczej za historię pewnej rodziny.

- Spodobało mi się w tej historii także to, że filmowy ojciec bardzo przypomina mojego tatę. Główny bohater Cecil był świadkiem śmierci swojego ojca, który został zastrzelony na plantacji bawełny. Cecil ma swój własny pogląd na to, jak należy się komunikować z białymi, podobnie jak mój tata. Rozpoczyna pracę w Białym Domu jako kamerdyner, ponieważ uważa, że w ten sposób najlepiej przysłuży się swojemu krajowi. Jest dumny ze swojej posady i tego, że dzięki niej może utrzymać rodzinę, ale dla jego syna jest to powód do wstydu. Kamerdyner widział jak umiera jego ojciec za to tylko, że miał czelność odezwać się do białego człowieka i uważa, że jego przeznaczeniem jest być użytecznym i służyć. Syn wierzy, że jest inny sposób na życie. Słucha Martina Luthera Kinga i bierze udział w demonstracjach na rzecz prawa do głosowania dla czarnoskórych. Po zabójstwie Kinga dochodzi do wniosku, że przemiany nie uda się osiągnąć drogą pokojową. Dołącza do Malcolma X i zmilitaryzowanego ugrupowania Czarnych Panter. Ojciec nie aprobuje wyborów syna. Ma odmienne poglądy - uważa, że pracując w Białym Domu służy nie tylko białemu człowiekowi, ale przede wszystkim Prezydentowi Stanów Zjednoczonych.

- Pojawia się pytanie, który z nich ma rację, a który się myli? Czy słusznym jest wierność kolejnym prezydentom i działania pokojowe? Czy budowanie zaufania i przywiązania białych ludzi poprawia sytuację kolorowych? Czy może właściwą drogą jest udział w demonstracjach, głośne domaganie się praw, a nawet gotowość do poświęcenia własnego życia za to, w co się wierzy? Te właśnie kwestie nurtują Cecila i jego syna; to one są głównym tematem filmu. I dlatego właśnie całym sercem zaangażowałem się w ten film, ta jak wcześniej w "Hej, Skarbie".

Ten film jest inny, niż twoje wcześniejsze filmy. Czy twoje podejście do tego projektu różniło się w jakiś szczególny sposób od tego, jak podchodziłeś do poprzednich?

- To najtrudniejszy film, jaki nakręciłem w całym moim życiu. Pracując nad nim szybko zrozumiałem, że mój sposób postrzegania świata jest całkowicie różny od tego, jak widzi go przeciętny człowiek. W filmie nie zobaczysz w ogóle seksu, wulgaryzmów jest jak na lekarstwo i minimalna ilość przemocy, mimo, że jego akcja rozgrywa się w okresie, w którym przemoc była powszechna. Owszem, jako filmowiec musiałem się bardzo kontrolować i jestem z tego dumny. Miałem wspaniały zespół twórców i niesamowitą obsadę aktorską - akceptowali to, że jestem z natury niezależny i bardzo mi pomogli w realizacji filmu. Odwzajemniam sympatię, którą obdarzają mnie ludzie i to jest mój sposób na współpracę. Będąc mną ciężko jest zrobić film przeznaczony dla widzów powyżej trzynastego roku życia, ale jakoś mi się udało.

Jak ci się pracowało z Forestem Whitakerem?

- Myślę, że ludzie, którzy mają na koncie znaczące osiągnięcia i poczucie własnej wartości są zazwyczaj najbardziej pokorni. Forest jest chyba najskromniejszym aktorem, z jakim miałem okazję pracować. Jak wielu zdobywców Oscara byłoby gotowych przyjść na przesłuchanie do filmu? Na planie grał dokładnie tak, jak sobie tego życzyłem. To dla mnie dowód pewności siebie aktora - robi bez zbędnych pytań wszystko, o co się go poprosi. Wielu aktorów w ogóle nie rozumie tego, że powinni się poddać reżyserowi. Uważam, że to rzadki dar.

- Forest i Oprah byli niesamowici jako Cecil i Gloria. Forest wniósł do swojej postaci elegancję, klasę i wrażliwość - nikt inny nie zrobiłby tego lepiej niż on. Potrafił doskonale pokazać ewolucję swojego bohatera, jego dojrzewanie i zmiany, które w nim zachodzą.

Powiedz coś więcej o żonie Cecila, Glorii Gaines, która zagrała Oprah Winfrey.

- Kocham kobiety. Są pięknym i skomplikowanym podmiotem do badań. Szczególnie czarne kobiety, które potrafiły wyjść z niewolnictwa i zaadaptować się do nowej rzeczywistości. Potrzebowaliśmy w filmie silnej, złożonej postaci czarnoskórej kobiety - podobnej do mojej mamy, moich ciotek i wszystkich sąsiadek, które pamiętam z okresu dorastania. Taka właśnie jest Gloria, postać, w którą wcieliła się Oprah. Ma problemy z wiecznie nieobecnym mężem, który pije i pali za dużo. Ale w końcu komplikacje są tym, co czyni życie tak ciekawym. Gainesowie nie przypominają rodziny Huxtablesów (bohaterowie popularnego w latach osiemdziesiątych serialu "The Cosby Show"). Nie w tym rzecz, że są od nich lepsi, ale w tym, że są bardziej skomplikowani, ponieważ pamiętają o swoich niewolniczych korzeniach. Kwestie rasowe są skomplikowane.

- W filmie Cecil i Gloria mają dwóch synów. Jeden z nich, Charlie, walczy w Wietnamie i w ten sposób służy swojemu krajowi. Drugi, Louis, jest zaangażowany w działalność Martina Luthera Kinga, Malcolma X i Czarnych Panter. Film opowiada o tym, jak te wszystkie okoliczności wpływają na rodzinę Gainesów. Gloria czuje, że życie wymyka się jej spod kontroli, bo jej obaj synowie są na wojnie - z tym, że jeden walczy z wrogiem z zewnątrz, a drugi we własnym kraju.

Jak udało ci się namówić Oprah na powrót do aktorstwa po tak długiej przerwie?

- Współpracowaliśmy wcześniej przy moim filmie "Hej, Skarbie" - Oprah była producentką wykonawczą. Już wtedy powiedziałem jej, że chciałbym kiedyś spotkać się z nią ponownie na planie, ale jako aktorką, ponieważ ma niesamowity talent. Wiedziałem, że muszę jej zaproponować rolę w filmie, który nią wstrząśnie. Opowiedziałem jej o "Kamerdynerze", a jej spodobał się ten pomysł, więc zacząłem rozwijać i wzbogacać postać, którą miała zagrać. W końcu dołączyła do obsady, a ja cieszę się, że podjęła taką decyzję.

- Praca z aktorami wymaga pełnego zaufania. Nie jestem w stanie nakręcić sceny, jeśli nie mam zaufania do aktora. To proces artystyczny, tak jak wymyślanie układu tanecznego, czy malowanie portretu. Oprah nie grała przez bardzo długi czas, więc bardzo się denerwowaliśmy, czy będzie w stanie zagrać tak świetnie, jak niegdyś w "Kolorze purpury", w którym była po prostu wspaniała. Ale Oprah już pierwszego dnia na planie pokazała klasę. To było cudowne. W przerwie między zdjęciami stała w kolejce po obiad, jak wszyscy inni. W żadnej sytuacji nie zachowywała się tak, jakby należało się jej więcej. Jest miliarderką, ale podczas pracy była po prostu aktorką. Każdego dnia przyjeżdżała sama, bez żadnej świty i przez cały czas była maksymalnie skupiona i pomocna. Zachowywała się jak profesjonalistka, która została zatrudniona do zagrania roli i stara się zrobić to najlepiej, jak potrafi. Mam nadzieję, że będę miał jeszcze kiedyś okazję do pracy z nią.

Jak przebiegała praca z na planie z tak imponującą ilością gwiazd?

- To była bardzo trudna produkcja. Zazwyczaj kręcąc film mam do czynienia z pewnym określonym wycinkiem czasu - może to być lato, albo cały rok. W tym przypadku historia przedstawiana w filmie obejmowała całe dekady. Gwiazdy na planie cały czas się wymieniały. Jednego dnia pracowałem z Robinem Williamsem, a następnego z Vanessą Redgrave, a potem z Mariah Carey, Lennym Kravitzem, Cubą Goodingiem Jr, Oprah Winfrey, Forestem Whitakerem i Terence'em Howardem. Żeby uzyskać najlepszy efekt, trzeba przepracować rolę z każdym aktorem, poświęcić każdemu z nich trochę czasu, by osiągnąć całkowite porozumienie, co do każdej sylaby tekstu. Czas to pieniądz, a my nie mieliśmy zbyt wielu pieniędzy, więc było to bardzo ciężkim wyzwaniem. Ale wszyscy moi aktorzy zakochali się w tym filmie i dali z siebie wszystko - jestem zachwycony tym, czego dokonali. Myślę, że Jane Fonda była świetna jako Nancy Reagan, podobnie jak Alan Rickman, który zagrał Ronalda Reagana. A także Alex Pettyfer i David Banner.

- Obsadzanie ról prezydentów było niełatwym zadaniem. Nie chciałem, żeby widzowie mówili "O, John Cusack gra prezydenta Nixona!", albo "Zobaczmy jak Robin Williams poradził sobie z rolą Eisenhowera, a James Marsden Kennedy'ego". Miom zadaniem było sprawić, żeby oni wszyscy zniknęli. Chciałem za wszelką cenę uniknąć karykaturalnych portretów i zamiast tego pokazać człowieczeństwo każdej z tych postaci. Pokazać, że każdy z prezydentów przede wszystkim był zwykłym człowiekiem. Mam nadzieję, że publiczność oglądając film będzie czuła, jak wielka odpowiedzialność o losy świata spoczywała na ich barkach. Niezależnie od tego, czy osoba, która obejrzy film będzie republikaninem, czy demokratą i niezależnie od tego, czy darzy sympatią danego prezydenta, czy też nie. To byli ludzie, którzy starali się najlepiej jak potrafią służyć swojej ojczyźnie. Kennedy nie był nieskazitelnie dobrym człowiekiem. Nixon nie był wcieleniem zła. Każdy z nich miał w sobie i dobro, i zło - tak jak my wszyscy. Staram się przemycać tę ideę w każdym moim filmie. Nic w życiu nie jest czarno-białe, żyjemy pośród różnych odcieni szarości i w tym właśnie tkwi magia, o której warto opowiadać.

Czy którąś ze scen wspominasz w szczególny sposób? Która była dla ciebie największym wyzwaniem?

- Jest w filmie pewna scena, co do której miałem wiele obaw. W tej scenie Oprah maluje usta szminką; jest pijana i chce, żeby mąż się z nią kochał. Byłem bardzo zdenerwowany podczas kręcenia tego ujęcia. Martwiłem się tym, jak mam sprawić, żeby publiczność nie widziała Oprah tylko Glorię. "Przecież to jest sama Oprah Winfrey!" - myślałem. - "Jak mam ją zneutralizować, żeby była wyłącznie postacią, którą gra?!". Gloria rozmawia z mężem o Jackie Kennedy, o tym jak wiele par butów ma żona prezydenta. Jest na niego wściekła, że bardziej interesują go problemy mieszkańców Białego Domu, niż własna żona. Mimo moich obaw, Oprah zagrała cudownie, dokładnie tak, jak chciałem. To moja ulubiona scena.

Czy podczas kręcenia filmu były chwile, w których czułeś, że ten temat jest ci bliższy, niż był wcześniej?

- Tak. Gdy kręciliśmy scenę z autobusem Jeźdźców Wolności zrozumiałem przez co musieli przejść moi rodzice i dziadkowie. Reżyserowałem tę scenę z wnętrza autobusu. W środku było bardzo gorąco. Wykorzystywaliśmy w filmie prawdziwy autobus z tamtych czasów, w którym nie było klimatyzacji. Wydawałem polecenia także aktorom grającym grupę ludzi z Ku Klux Klanu otaczającą autobus. Widziałem ten groźny tłum zakapturzonych postaci. W pewnym momencie krzyknąłem "Cięcie!", ale oni nie przestali napierać na autobus, bo o prostu mnie nie usłyszeli. W tym momencie zdałem sobie sprawę, co lata temu musiały czuć te dzieciaki w autobusach Jeźdźców Wolności.

Jak chciałbyś, żeby publiczności zareagowała na twój film?

- Nakręcenie tego filmu jest najważniejszą rzeczą, jakiej dokonałem w całej swojej karierze zawodowej. Podjęcie tego historycznego tematu było niezwykle trudnym wyzwaniem. Obciążenie było tym większe, że jako artysta chciałem, żeby wszystko zostało zrobione na najwyższym poziomie. Mam nadzieję, że widzowie nie zapomną tego filmu, gdy tylko wyjdą z kina. Powinniśmy pamiętać o tym, że niektórzy ludzie oddali życie za swój kraj; że są bohaterowie, o których nigdy nie mówiono nam na lekcjach w szkole. Dzięki nim Barack Obama mógł zostać prezydentem.

materiały dystrybutora
Dowiedz się więcej na temat: Kamerdyner
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy