Reklama

"Kamerdyner": WYWIAD Z FORESTEM WHITAKEREM

"Kamerdyner" przedstawia spory fragment współczesnej historii Ameryki przez pryzmat losów ojca i syna, w role których wcieliłeś się ty i David Oyelowo. Opowiedz nam coś więcej o tym filmie.

- Lee Daniels zrobił mocny film, który koncentrując się na dwóch postaciach, ojcu i synu, pokazuje narodziny ruchu na rzecz walki o prawa obywatelskie. Mój filmowy syn Louis jest aktywistą, który w działalność prospołeczną zaangażował się już w college'u, a później kontynuował ją wspierając dążenia Martina Luthera Kinga i Malcolma X. W tym czasie jego ojciec Cecil pracuje jako kamerdyner w Białym Domu, gdzie jest świadkiem decyzji podejmowanych przez kolejnych prezydentów: Kennedy'ego, Johnsona, Nixona, Reagana i innych, które kształtują prawo nie tylko w Ameryce, ale i na świecie.

Reklama

- To także film o relacjach pomiędzy ojcem i synem. Mój bohater reprezentuje tradycyjne poglądy starszego pokolenia. Na jego zachowanie i światopogląd ma wpływ praca w Białym Domu. Cecil jest dobrze traktowany w pracy przez prezydentów i ich świtę - oni widzą w nim człowieka, a on szanuje ich decyzje i jest im wierny. Louis jest gotów walczyć o swoje prawa, bierze czynny udział w marszach i protestach. Konflikt między ojcem i synem to tak naprawdę konflikt dwóch pokoleń. Wszystko czego pragnie dla swojego syna Cecil, to dobre życie i bezpieczeństwo, dlatego nie popiera jego działalności. Ale w końcu, dzięki synowi, w Cecilu następuje przemiana, gdy zaczyna rozumieć, że on również zasługuje na pewne prawa.

Cecil, kamerdyner pracujący w Białym Domu, ma bliskie relacje z prezydentami i pierwszymi damami. Czy to mogło mieć jakiś pozytywny wpływ na ich polityczne decyzje?

- Jeszcze przed pierwszą kadencją prezydenta Obamy silną pozycję w rządzie zajmowały takie osobistości jak Condoleezza Rice, czy Colin Powell. Nie wierzę, że Obama mógłby zostać prezydentem, gdyby nie ludzie, którzy wywalczyli równe prawa obywatelskie dla Afroamerykanów i gdyby takie osoby jak Powell i Rice nie wpłynęły na nastawienie społeczeństwa wobec Afroamerykanów sprawujących władzę. Myślę, że mieli ogromny wpływ na opinię społeczną. Moim zdaniem przeznaczeniem Obamy było zostać prezydentem i bardzo się cieszę, że tak się stało, ale przeznaczenie nie zadziałałoby, gdyby przemiany zainicjowane przez ruch na rzecz praw obywatelskich nie doprowadziły do tego, jak to określił Malcolm Gladwell, "punktu zwrotnego".

- W tym kontekście Cecil jest dobrym przykładem pojedynczej osoby, która mogła wpłynąć na opinię na temat całej swojej rasy. W filmie jedynymi prezentami otrzymanymi od swoich prezydentów, które Cecil zachował, jest krawat Kennedy'ego i spinka od krawata Johnsona. Obaj prezydenci mieli znaczący wkład w zmianę polityki dotyczącej praw obywatelskich. Kennedy zapoczątkował ten proces przed swoją tragiczną śmiercią. Johnson był przez niektórych nazywany rasistą i krytykowany za swoją postawę wobec wojny w Wietnamie, ale jest też tym, który wprowadził ustawę o prawach obywatelskich w Stanach Zjednoczonych i stworzył podstawy do pełnego równouprawnienia czarnoskórych obywateli.

Cecil wścieka się, gdy jego syn mówi, że Sidney Poitier jest tylko czarnym aktorem, który gra tak, jak sobie tego życzą biali. Jak interpretujesz tę scenę?

- Cecil jest zdenerwowany, ponieważ w jego opinii Sidney Poitier jest aktywistą i pionierem. Przed nim żaden czarny aktor nie miał najmniejszych szans na to, żeby zagrać w takich filmach jak "W cieniu dobrego drzewa", czy "Brother John". Droga, która przebył i utorował innym czarnoskórym aktorom, jego praca i wkład w kinematografię są nie do przecenienia. Gdy własny syn mówi Cecilowi, że ten człowiek nie zasługuje na szacunek, to mimo wszystkich rodzicielskich uczuć, nie może tego znieść.

- Wielką zasługą Lee Danielsa jest to, że poruszył w tym filmie problematykę "wujotomizmu". Louis widzi w swoim ojcu kolejnego czarnego, który gra rolę Wuja Toma. I bardzo często się za niego wstydzi. Dopiero Martin Luther King wytłumaczy mu, że pozycja Cecila w Białym Domu jest bardzo istotna. Tacy ludzie jak Bill "Bojangels" Robinson i Louis Armstrong w pewnym okresie czasu byli uważani za Wujów Tomów. Ale przed nimi Afroamerykanie nie mogli występować w takich miejscach, w których koncertowali oni i nie mieli prawa wejść do domów i miejsc, które były z zasady niedostępne dla czarnych. Byli pionierami, przetarli szlaki i utorowali drogę innym. Gdy przedzierasz się przez dżunglę i maczetą odgarniasz pnącza, które zasłaniają ci drogę, powinieneś wiedzieć, że przed tobą szli tędy ludzie, którzy wykarczowali gąszcz i tę drogę ci stworzyli.

Opowiedz o współpracy z aktorami, którzy wcielili się w prezydentów Stanów Zjednoczonych.

- Współpraca była fantastyczna, mieliśmy wspólny język. Biały Dom dla wszystkich pracujących w nim osób był drugim domem. Autentyczni kamerdynerzy z Białego Domu, z którymi rozmawiałem, opowiadali, że pracowali tam przez długie lata - zmieniali się kolejni prezydenci, a oni wciąż trwali na swoich stanowiskach za kulisami historii.

- Praca na planie ze wszystkimi osobami grającymi prezydentów była dla mnie wspaniałym doświadczeniem. John Cusack jest świetnym aktorem, byłem zachwycony tym, jak zagrał szaleństwo Nixona. Scena, w której w kółko przesłuchuje nagrania, w samym środku afery Watergate, jest doskonała. James Marsden wniósł do roli Johna Kennedy'ego dużo równowagi i spokoju. Uwielbiam pracę z nim, mamy podobne usposobienia. Z Robinem Williamsem miałem już okazję zagrać, bardzo podoba mi się jego wersja Eisenhowera. Zagrał go w bardzo wyważony sposób, umiejętnie sportretował jego zadumę i cierpienie.

"Kamerdyner" to wielki aktorski powrót Oprah. Jak myślisz, dlaczego zdecydowała się na taki krok waśnie z powodu tego filmu?

- Oprah poznała Lee Danielsa wcześniej, bo pracowali razem przy jego poprzednim filmie "Hej, Skarbie". Ma duże zaufanie do niego, jako artysty. Moja znajomość z Oprah ma długą historię. Od dawna myśleliśmy o tym, żeby kiedyś zagrać razem w filmie. Myślę jednak, że najważniejszym powodem była dla niej tematyka filmu; to, że pokazuje ważny etap historii Ameryki widziany oczami czarnych. Na pewno spodobał się jej pomysł, żeby podjąć wątek miłości i rodziny. Naszych bohaterów łączy prawdziwa, głęboka miłość, która pomaga im przetrwać wszystkie problemy, w tym alkoholizm Glorii. Sądzę też, że jako wytrawna aktorka, musiała się zachwycić swoją bohaterką, bo Gloria to postać silna i skomplikowana. Oprah zagrała ją po prostu niesamowicie. Cieszę się, że mogłem jej towarzyszyć i nie wyobrażam sobie nikogo, kto mógłby zagrać tę rolę lepiej, niż ona.

materiały dystrybutora
Dowiedz się więcej na temat: Kamerdyner
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy